Pozwolę sobie wkleić początek…
I drobne wprowadzenie do galerii postaci:
1. Borys Borysowicz Dorogowoj – premier Federacji Rosyjskiej.
2. Igor Michajłowicz Borsukow – prezydent Federacji Rosyjskiej.
3. Danek Trask – premier rządu Rzeczypospolitej Polskiej.
4. Radek Wróblewski – minister spraw zagranicznych rządu R.P.
[...]
16.Człowiek znany jako LOBO – legendarny zabójca „do wynajęcia” za nie podlegające dyskusji honorarium w wysokości 20 mln dolarów. Przyjął zlecenie zabicia naszych bohaterów od Rosjan, jak również od nieustalonych zleceniodawców z Polski.
[...]
20. Rusłana Dudajewa – wnuczka prezydenta Czeczenii, Dżochara Dudajewa, zabitego przez Rosjan z pomocą prezydenta USA Billa Clintona. Pół Czeczenka, pół Angielka. Najpiękniejsza dziewczyna ze wszystkich piękności występujących w powieści. Studiuje w Anglii.
[...]
23. Rizwan, Duda, Basa, Aslan, Muchchamed – partyzanci czeczeńscy z bazy w górach Kaukazu.
Nie wiem jak dla was, ale dla mnie każda książka, w której jest LOBO jest zajebista
Tak się zaczęło. Pierwszy odcinek powieści.
ukryta treść
ODCINEK I
Autor: Tom Whiters
ZA KRAWĘDZIĄ STRACHU
PROLOG
Warszawa, 10 kwietnia 2010 r. godz. 8:20, gabinet premiera rządu R.P.
Ten telefon nie powinien zadzwonić, a jednak dzwonił.
Spojrzał na zegarek. 8:20.
Przecież jest na Karaibach, pomyślał. Umówiliśmy się, że stamtąd nie będzie dzwoniła…
A jednak…
- Sonia? Co się….
- Witaj, przyjacielu…!
To niemożliwe, pomyślał. To nie może być prawda! Ten numer telefonu zna tylko ona. Przecież, na miłość boską, tylko ona i ja wiemy, że taki telefon w ogóle istnieje…
- Halo! Kto…
- Nie poznajesz przyjaciół? Nieładnie…
- Jak to….panie premierze… to niemożliwe…
- Jaki panie, jaki premierze, Danek! Nie pamiętasz, że jesteśmy na ty?
- Panie… Borys! Ale…to niemożliwe…tego numeru nikt nie zna!
- Ty, Sonia i ja – to chyba więcej niż nikt…?
- Aaaaaa…le skąd…?
- A, skąd, to już całkiem inna sprawa…Otlicznoje dieło…jak powiadają u nas… Ale nie w tym rzecz. Dzwonię bo mam dla ciebie dwie bardzo dobre wiadomości…
-….?
- Pamiętasz, kiedy ostatni raz widzieliśmy się? No, pamiętasz…?
- Oczywiście, przecież nie tak dawno…
- Właśnie! A pamiętasz, jak zapytałem cię, jakie życzenia miałbyś, gdybyś złowił złotą rybkę?
- Tak…chyba coś…
- Przypomnę ci. Powiedziałeś, że nie miałbyś trzech życzeń jak w bajce, tylko dwa. I nie żeby coś dostać, tylko żeby to coś znikło… I jeszcze powiedziałeś, że oba twoje życzenia nazywają się tak samo, a różnią się tylko imionami…
- Coś pamiętam… Chyba trochę wypiliśmy i żarto…
- Źle pamiętasz, przyjacielu…! Ja nie piłem.
- Ale…
- No to ci przypomnę. Jak się rozkręciłeś i zacząłeś przemowę, to nie szło ci przerwać! Mówiłeś i mówiłeś… że stosunki między naszymi krajami moglibyśmy ułożyć na całkiem nowych zasadach. Że trzeba zakończyć lata wrogości, podejrzliwości, nienawiści… Że chciałbyś oprzeć naszą wspólną przyszłość na miłości… Czy nie tak powiedziałeś, przyjacielu?
- Borys, ja…
- A potem powiedziałeś, że przeszkodą w realizacji tego pięknego celu są tylko…
- Tak, tak, chyba coś takiego…
- …i gdyby tylko ich nie było…
- No tak…
- No to mam dla ciebie wiadomość Danek. Trzymaj się stołu! Złota rybka cię wysłuchała!
- Borys! Co ty… Nie żartuj tak. To może być nagrywane…!
- Nie panikuj, Danek… U was na pewno nie jest!
- Borys! Czekaj… O co chodzi? Co ty mówisz…?
- Słuchaj radia, przyjacielu. Albo oglądaj telewizję. A gdybyś chciał mnie o coś jeszcze zapytać, kontakt przez ministra spraw zagranicznych. Tak bezpieczniej.
- Co…Jak… J…j…ja nie znam twojego ministra spraw zagranicznych…!
- Nie rozumiesz, durak! Nie przez mojego ministra, przyjacielu…
- Ale, Borys…! – zerwał się z fotela. W satelitarnym telefonie pozostało już tylko leciutkie brzęczenie.
Premier polskiego rządu osunął się na fotel.
Czy możliwe, że to jakiś kawał? Żart? Ale kto, jak…? Nie, to niemożliwe… To był on, to był na pewno jego głos! To był premier Federacji Rosyjskiej, Borys Dorogowoj… Z niedowierzaniem wpatrywał się w trzymany w ręku satelitarny aparat telefoniczny, o którego istnieniu miał wiedzieć tylko on i jego kochanka. O niej też nikt nie powinien wiedzieć…
Poczuł jak zimny pot spływa mu po kręgosłupie…
Rozdział I
10 kwietnia 2010 r. godz. 8:37 czasu polskiego. Rosyjska przestrzeń powietrzna.
Po półtorej godziny lotu silników już się nie słyszy. Wkrótce powinniśmy lądować -,pomyślał - chyba jeszcze zdążę…
Na wszelki wypadek lepiej się już teraz ubrać… – założył skórzaną kurtkę, poprawił kaburę. Przechodząc koło Magdy znacząco zmrużył oko. Odpowiedziała swoim ślicznym uśmiechem. Udając że się zachwiał lekko dotknął jej ramienia…
Byli ze sobą od sześciu miesięcy, a wciąż zapierało mu dech w piersiach, gdy na nią spojrzał. Była najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu spotkał. Była nie tylko piękna, nie tylko zgrabna jak modelka, ale miała też w sobie jakieś ciepło, jakiś nieuchwytny czar, który powodował, że chwilami miał ochotę krzyczeć z radości, albo zrobić coś równie głupiego… Liczyła się tylko ona. Nie widział w samolocie ani prezydenta, ani ministrów, nikogo… Magda… Czasami trochę się nawet wstydził tego nieznanego wcześniej uczucia… Twardziel, który na pierwszym miejscu zaliczył ekstremalne sprawdziany w Fort Bragg i tu nagle jak jakiś pluszowy kotek…
Poczuł wstrząs i usłyszał stuknięcie wysuwanego podwozia.
Wracał już na miejsce, kiedy z głośników usłyszał komunikat pilota – „Podchodzimy do lądowania na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku. Proszę zapiąć pasy i ustawić oparcia foteli w pozycji pionowej”. W przejściu przepuścił generała, który uśmiechnął się do niego. Jeszcze kilka kroków i nie zapinając pasa przysiadł na swoim miejscu, tuż przy drzwiach wyjściowych z samolotu. Silniki TU154M Lux zwiększyły obroty. Tor lotu wyrównał się. Usłyszał podniesione głosy, prawie krzyk z kabiny pilotów, coś jak „Odchodzimy” i „Nie działa!”. Ton silników podniósł się raptownie… Samolot przechylił się lekko na lewe skrzydło… na prawe… znowu na lewe. Zza okna usłyszał wybuch, zaraz potem trzask i z przerażeniem zobaczył, że coś za nim przemknęło… Dalej nie było nic, tylko potworny krzyk i łoskot dartego metalu…
* * *
Rozdział 2
10 kwietnia 2010 r. godz. 8:50 czasu polskiego. 150 metrów w prawo od pasa lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku.
W uszach wyło mu tysiąc syren alarmowych. Zęby szczękały poza jakąkolwiek kontrolą… Coś ogromnego, lodowatego siedziało na piersi, uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza…Całą siłą woli otworzył oczy. Z kłębowiska wirów i chaosu zaczęły wyłaniać się jakieś stałe punkty… Usiłował skoncentrować wzrok… Liść…Zielony liść…Gałązka…Jakaś mgła… Zapach benzyny… Nie czuł rąk, nóg… Spróbował poruszyć palcami – nic… Głową – nic…
- Poleżę, nabiorę sił – pomyślał. I znowu wszystko znikło.
Ocknął się na odgłos strzału. Krzyk – „Ubieżajet, sobaka! Strielaj!” Dwa następne strzały. Krzyk: „Nie strielat’, duraki!”…
Kiedy znowu otworzył oczy, przez gałęzie krzaków w które leżał wciśnięty, zobaczył nachyloną nad sobą twarz i ciemne oczy pod zmarszczonymi brwiami. Nieznajomy, w wojskowej czapce rozgarnął gałęzie krzaków, przyłożył palec do ust i syknął „ciiiiii…”.
Gw🤬townie zaczerpnął powietrza….
- Ciiii…. – powtórzył szeptem nieznajomy – Żyjesz?
- Poruszył rękami, nogami…w porządku… Spróbował usiąść…
- Nie ruszaj się! – szepnął nieznajomy – Leż tu i ani piśnij. Niedługo wrócę. Nie przestrasz się, ale muszę … – z całej siły walnął dwa razy w ziemię trzymanym w rękach szpadlem, „Nie żyje!” krzyknął i znikł.
Leżał bez ruchu, na wznak, w gęstych krzakach jałowców i tarniny. Powoli odzyskiwał czucie, wzrok, słuch… Ból był wszędzie… Podniósł prawą rękę do oczu… poruszył palcami… drugą rękę…jedna noga…druga…Bolało jak diabli, ale wyglądało na to, że choć poobijany to nie tylko żyje, ale i jest w jednym kawałku…
I wtedy wróciła pamięć.
„Magda!” – to była pierwsza myśl, jak uderzenie obuchem. Samolot. Katastrofa. Krzyk. Ciemność. Strzały. Kto strzelał i do kogo? Kto krzyczał po rosyjsku „Ucieka, strzelaj!”? Kim był nieznajomy żołnierz, chyba oficer, który kazał mu czekać. Na co czekać? Tysiące pytań i żadnej odpowiedzi. I ten strach i straszliwe przeczucie… Magda… Prezydent… Żona prezydenta…
Cały czas słyszał jakieś głosy, choć nie rozróżniał słów. Oddalały się, cichły. Znowu nad nim pojawiła się twarz nieznajomego…
- Żyjesz? Możesz się poruszać? Możesz chodzić? – zapytał szeptem.
- Chyba tak… - własny głos wydawał się dobywać gdzieś spod ziemi – Tak… na pewno tak…- podciągnął nogi. Poczuł, że stopy ma bose…
- Jeśli ci życie miłe jak najszybciej przeczołgaj się w tamtym kierunku – nieznajomy wskazał ręką – po stu pięćdziesięciu metrach trafisz na opancerzony transporter. Nikogo w nim teraz nie ma. Wczołgaj się pod niego od tyłu, między kołami. Znajdziesz luk bagażowy. Otwórz, wejdź do środka, zamknij wejście, wciśnij się do samego końca i nakryj plandeką, którą tam znajdziesz. Nie odzywaj się ani nie ruszaj, dopóki nie przyjdę po ciebie. Zrozumiałeś?
- Kto…Co…
- Nie ma czasu! Milcz i zrób co powiedziałem. Na miłość boską milcz i rób co powiedziałem… – usłyszał oddalające się kroki nieznajomego.
Czołgał się, z bólu zagryzając wargi do krwi. Za sobą słyszał głosy, syreny karetek czy może straży pożarnej…
Ziemia była grząska, prawie bagno. Dziesięć metrów. Dwadzieścia. Sto. Jeszcze trochę… Jeszcze… Transporter był tam gdzie miał być. Oprzytomniał już na tyle, że wczołgując się pod spód, urwaną gałęzią zatarł swoje ślady, zostawione na pokrytej rosą trawie. Właz. Otwarty. Za nim przestrzeń bagażowa, częściowo wypełniona sprzętem. Plandeka… Wcisnął się w najdalszy kąt, naciągnął plandekę i czekał…
Minęła godzina, półtorej, a może tylko kilka minut. Usłyszał zbliżające się kroki wielu ludzi. Rozmowy po rosyjsku. Śmiechy. Przekleństwa… Nad głową tupot butów o metalową podłogę. Ktoś otworzył luk. Do wnętrza wpadły łopaty, drągi. Trzasnęły drzwi luku. Silnik zakrztusił się, zaskoczył i po przegazowaniu wszedł na równe obroty. Transporter ruszył, z początku kołysząc się na wybojach gruntowej drogi, by w końcu nabrać prędkości na asfaltowej nawierzchni.
Nie wiedział, ile czasu jechali. Zasnął, a może znów stracił przytomność. Z trwającej kilka godzin podróży zapamiętał tylko ciemność, warkot silnika wojskowego transportera i potworną twardość podłogi. Kiedy ocknął się na dobre, dookoła miał nieprzeniknioną ciemność. Cisza. Transporter stał. Nikt się nie odzywał, nikt się nie ruszał. Ostrożnie poruszył rekami. Lewa dłoń odpowiedziała straszliwym bólem. Prawą dłonią wyczuł opuchliznę jak bania i nienaturalne skrzywienie. Poruszył głową. Podkurczył nogi. Wyprostował. Sprawdził kaburę. Glock był na miejscu. Ułożył lewą, uszkodzoną rękę na piersi i starając się bezszelestnie oddychać, czekał….
C.d.n.