Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#wrocław

Śmierć we Wrocławskiej Renomie, mężczyzna nie żyje

A................c • 2013-11-14, 0:34
Niektórzy na sadistica wrzucają fotki z "My little pony" inni sweetaśne fotki ze śmiejącymi się bobaskami. <--- Tępe **uje

Przeglądając codzienną prasę natrafiłem na taką oto perełkę, debilizm autora oceńcie sami.

Gdybym to ja tak sobie spontanicznie jebnął z tych schodów ,a potem pośmiertnie przeczytał na gazetce jego komentarz, to przychodził bym do sku****a co noc, do końca jego dni i kazał wp🤬lać gówna jego starej.

Przelot dronem nad Wrocławiem

S................R • 2013-11-02, 15:00
Nagranie z przelotu donem nad Wrocławiem



Na koniec suchar.
Co robi typowy mieszkaniec Warszawy bo zobaczeniu drona? Wybiega z domu z widłami i pochodnią krzycząc "Przeto magia! Szarlatan!".

Zj***ne wiadomo skąd

Największy napad w Polsce

Dr0mg2013-10-23, 18:45


zbrodnia prawie doskonała.. ahhh ten PRL (chciał bym zobaczyć tamte czasy bo to jakis temat tabu)

Mcdonald

Olasty2013-10-20, 3:01
Sytuacja miała miejsce około godziny pierwszej w nocy, we Wrocławskim makdonaldzie koło ołówka i kredki. Wchodzimy sobie ze znajomym, grupka ciapatych przy ladzie czeka na zamówienie. Zachowują się jak ciapusy, głośno, hałaśliwie i na dodatek to ciapaci..... Zaczęli nas pojedynczo mierzyć więc my postawa napięta i mierzymy cwaniaczków, mówię do kumpla: Że chętnie bym ich wyj🤬. (tak, wiem nie zrobił bym tego, ale marzenia.. ) Nagle podchodzi kierownik i wyp🤬ala ciapatych za drzwi, zamyka je na klucz i idzie w stronę kas mówiąc pod nosem: j🤬i ciapaci..... Widok tych kurew kiedy to wp🤬lały na zewnątrz jak zwierzęta bezcenny. Jednak jest nadzieja dla naszego kraju

Otóż wracając do domu około 16;10 tramwaj stanął na przystanku (wysepka).
Żeby na tą wysepkę się dostać trzeba przejść przez pasy .
Tak więc podjechał tramwaj-pare osób stojących więc ścisku nie ma-i widzę 11 (zdazylem ich naliczyc jak wsiadali do tramwaju ) ciapatych probujacych przejsc przez pasy...
czerwone i te sprawy.
jeden wyladowal na masce jakiejs corsy czy podobnego auta...
niestety nic mu sie nie stalo ale to nie koniec tej opowiesci
na moje nieszczescie wsiedli do tramwaju a za nim Pani i Pan kolo 50 .
Muslimy sie ciesza ze zdazyly na tramwaj i juz dostaje bialej goraczki lecz tramwaj rusza.
I ta urocza parka o ktorej wspominalem wyciagnela piekne plakietki kontrolerow biletow i zaczeli "pracowac"
Jak sie chwile pozniej okazalo wszyscy mieli bilety oprocz 11 ciapatych ktorzy twierdzili "ze koran nie mowi zeby kupowac bilety"

Gdy tramwaj dojechał do nastepnego przystanku cała ta banda chciała uciec-motorniczy jednak dobry człowiek wezwał policję (a że ta ma posterunek dosłownie 200m dalej mundurowi byli po paru chwilach przy tramwaju ).
Czterech policjantow wystarczylo zeby kozojebcy sie poddali i okazali dokumenty kontrolerom
Jako ze wysiadalem na tym przystanku posluchalem chwile i kazdy za probe ucieczki (jest to niezgodne z prawem) dostal po 200zl mandatu
czyli na lebka wychodzi po 350zl mandatu.
podsumowujac.
Jestem dumny z tego ze PL policja jednak cos potrafi a i ze kontrolerzy tez niezle zapie**alają

P

Brutalny napad na kibiców Śląska Wrocław

P................X • 2013-08-23, 11:03
Cytat:

Bus z kibicami Śląska został zaatakowany przez hiszpańskich kibiców na przedmieściach Sewilli. Napastnicy użyli noży – kilku fanów z Wrocławia trafiło do szpitala.

18 kibiców Sląska Wrocław jechało na środowy mecz z FC Sewillą rozgrywany w ramach rozgrywek Ligi Europejskiej. Bus - wg. nieoficjalnych jeszcze informacji - miał być śledzony od Barcelony, a zaatakowany na przedmieściach Sewilli. Napastnicy mieli przy sobie noże i ranili od kilku do kilkunastu kibiców Śląska Wrocław. Trafili oni do szpitala – ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. W wyniku ataku w ręce hiszpanów trafiły też 4 flagi kibiców wrocławskich - „krojenie” flag to tradycja wśród piłkarskich chuliganów, jednak uzywanie ostrego sprzętu jest uznawane za niehonorowe.




Cytat:

Na początku mówiło się, że mogli to zrobić kibice innej polskiej drużyny. Okazało się jednak, że napastnikami byli kibice FC Sewilla, którzy znani są ze swoich lewicowych poglądów – z kolei kibice Śląska są mocno związani z ruchem narodowym. Hiszpańscy chuligani już chwalą się atakiem na Polaków w internecie.





Śląsk już zapowiada godne przywitanie kiboli z sevilli.
Oczywiście media w Polsce milczą
Źródło: plwolnosci.pl/
Wrocław, rok 1998 - Polak wykonywał najlepsze na świecie podróbki amerykańskich dolarów

Bo Polacy są zajebiści

mikel19942013-07-11, 15:23
Pomyślałem, że podzielę się z Wami skromnym reportażem o minionym tygodniu mojego życia. Może ktoś nas widział?

Tratwą do Wrocławia

„Wiecie, że Kanałem Gliwickim można dopłynąć do Amsterdamu?” zapytał jeden z moich kolegów podczas nudnej lekcji w klasie maturalnej. „To zbudujmy tratwę i popłyńmy!” powiedział rozentuzjazmowany inny towarzysz rozmowy. Pomysł, choć wydawał się abstrakcyjny, był brany coraz bardziej na poważnie. Co prawda Holandia była poza naszym zasięgiem, ale leżący po drodze Wrocław już nie koniecznie. Faktycznie, trójka gliwickich maturzystów: Piotr, Daniel i Jakub, postanowiła popłynąć do stolicy Dolnego Śląska na własnoręcznie wykonanej jednostce o nazwie „Mroczny Kaktus”.

Rozpatrując nasze możliwości konstrukcyjne i potencjalne zasoby materiałowe, postawiliśmy na połączenie drewna z powietrzem zamkniętym w butelkach po wodzie mineralnej. Po ogłoszeniu akcji wśród znajomych, puste pięciolitrówki zaczęły powoli wpływać (połączenie słów „powoli” i „pływać” ma horrendalne znaczenie dla dalszej części historii) do naszych magazynów, a my zaczęliśmy przygotowywać plan struktury naszego pojazdu, który można by najłatwiej opisać słowami: katamaran wiosłowy. Dwa pływaki, o łącznej wyporności blisko 600kg, zostały umieszczone w uprzednio przygotowanej konstrukcji, pod pokładem stworzonym z trzech drewnianych palet. Budowa ruszyła tuż po maturach, a łączny czas na nią poświęcony przekroczył 30 godzin. Uzbrojeni w m.in. gitary, harmonijki, kamerę i wiosła, przetransportowaliśmy samochodem ciężarowym nasz pojazd i wyposażenie nad Kanał Gliwicki na wysokości miejscowości Bycina, gdzie nastąpiło pierwsze i jak najbardziej udane wodowanie tratwy. Tam przeżyliśmy pierwszą noc w spartańskich warunkach… Pod mostem.

Pierwszego lipca nastąpił właściwy początek wyprawy. Po załadowaniu wyposażenia na pokład i odbiciu od brzegu, nastąpiło zatrważające zderzenie z dołującą rzeczywistością. Konstrukcja, chociaż przygotowana starannie, nie pozwalała na rozwinięcie za pomocą wioseł prędkości wiele wyższej niż 2km/h względem wody. Kilka godzin poświęciliśmy na wymyślenie innego sposobu napędzania tratwy (wypróbowaliśmy m.in. płetwy, czy odbijanie się od dna przy brzegu), aby w końcu stwierdzić, że wiosłowanie jest najlepszą metodą. Jedynie przy niesprzyjających warunkach dyktowanych przez Posejdona i Zefira (nurt wsteczny, czy wiatr „w twarz”) bardziej opłacalne, kosztem jednego członka załogi, było burłaczenie. Dzień pierwszy obfitował też w przeróżne atrakcje, jak np. moja kąpiel w Kanale, zaraz po utracie równowagi, którą najbardziej zachwyceni byli mijani wówczas wędkarze, natomiast ja nie koniecznie. Ważne było również pierwsze śluzowanie, które nie okazało się tak straszne, jak to wydawało się wcześniej, za to same śluzy wywarły na nas ogromne wrażenie. Różnice poziomów wody rzędu 6-10m (a nawet prawie 11m na śluzie Kłodnica) nie były tym, co zwykliśmy widywać np. na Mazurach. Każda taka konstrukcja, nazywana przez nas pieszczotliwie „Mordorem”, wzbudzała w nas należyty respekt. Gdy zachód słońca zaczął się zbliżać, zostaliśmy zmuszeni do znalezienia miejsca na nocleg, zjedzenia kolacji i położenia się spać w namiocie.

Ku naszemu zaskoczeniu, młode organizmy całkiem dobrze zniosły całodzienne wiosłowanie i następnego dnia obyło się bez większych zakwasów. Prędkość płynięcia, podyktowana niesprzyjającymi warunkami, nie rzadko nie przekraczała nawet 1km/h. Zbawienna okazała się propozycja wzięcia na hol przez pracowników śluzy (poruszając się motorówką dokonywali drobnych prac przy tabliczkach z numerami kilometrów). Pokonanie w dość krótkim czasie kilku kilometrów, było dla nas swojego rodzaju teleportem. Wieczorem udało nam się dopłynąć do końca kanału, gdzie wpłynęliśmy na długo wyczekiwaną Odrę. Prąd był bliski 5km/h, więc poruszaliśmy się z prędkością, która była dla nas porównywalna z podświetlną. Po pokonaniu kilku kilometrów, zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Poziom wody był bardzo niski, w związku z czym brzegi Odry na tym odcinku były błotniste, nawet nie spodziewaliśmy się jak bardzo. Po moim desancie na brzeg zatopiłem się po pas w błocie. Następne znalezione miejsce było już wyłożone kamieniami.

Następnego dnia po przepłynięciu kilku kilometrów dotarliśmy do pierwszej śluzy na Odrze, która ku naszemu zaskoczeniu stała w błocie. Poziom wody został tak wyregulowany z powodu jej awarii. Z pomocą przyszło kilku postawnych mężczyzn: miejscowy gospodarz i pracownicy śluzy, którzy na taczce pomogli nam przewieźć tratwę na drugą stronę śluzy i zwodować. Po naprawieniu drobnych szkód ruszyliśmy dalej, gdzie zweryfikowały się nasze informacje zdobyte na lekcjach geografii. Otóż empirycznie dowiedzieliśmy się, że rzeki, a konkretniej Odra na niektórych odcinkach, nie zawsze płyną, czasami stoją, a nawet poruszają się ze wstecznym nurtem. W czwartek późnym wieczorem dopłynęliśmy do Opola, gdzie była kolejna awaria śluzy.

W piątek rano po ustaleniach z miejscowymi zarządcami dróg wodnych zostaliśmy poproszeni o zaczekanie kilku godzin na rozwój sytuacji związany z niedyspozycją śluzy. Po pewnym czasie ukazały się przed nami umundurowane sylwetki chyba 12 dobrze zbudowanych, młodych mężczyzn i jednej całkiem niczego sobie kobiety. Okazali się pracownikami straży pożarnej, którzy przy okazji wezwania w okolice, postanowili pomóc nam z przeniesieniem tratwy na drugą stronę jazu. Niestety, za Opolem warunki na Odrze były tragiczne (nie spodziewaliśmy się na rzece fal rzędu kilkudziesięciu centymetrów) i straciliśmy nadzieję na dopłynięcie do Wrocławia w ciągu 7 dni, chociaż pocieszający był fakt, że od tego dnia mijani wędkarze mieli większy szacunek za wyruszenie z Gliwic, niż za chęci dotarcia do Wrocławia. Przełomowym dniem okazała się sobota, kiedy mimo 1.5h postoju w śluzie, która uległa awarii, przepłynęliśmy 40km. To już trzeci taki przystanek, jednak tym razem natychmiastowo wezwanemu elektrykowi i pracownikowi śluzy, praca wręcz paliła się w rękach, w związku z czym po stosunkowo krótkim czasie mogliśmy płynąć dalej. W okolicach Brzegu Odra zaczęła przyspieszać.

W niedzielę nadszedł dzień chwały. Z małą pomocą wędkarzy, którzy tuż przed Wrocławiem zaproponowali nam wzięcie nas na hol i znajomego mieszkańca miasta, p. Sławka, który wraz ze swoją towarzyszką nas nawigowali, dopłynęliśmy do terenu politechniki. Niestety nie dane nam było przepłynąć przez ścisłe centrum, ponieważ poziom wody był zbyt niski i śluza była zamknięta. Nie zmieniło to jednak faktu, że cel został osiągnięty, byliśmy we Wrocławiu. Podczas pobytu przy brzegu spotkaliśmy również parę studentów, którzy zaproponowali nam nocleg, gdybyśmy nie mieli gdzie się w nocy podziać. My jednak, po pożegnaniu się z „Mrocznym Kaktusem” (mamy nadzieję, że miejscowi squattersi nie będą mieli nic przeciwko dodatkowemu pomostowi dla wędkarza, w każdym razie serdecznie ich pozdrawiamy! Szczególnie chłopaka, który nas odprowadził do wyjścia.), udaliśmy się na dworzec, z którego wróciliśmy w nocy pociągiem.

Chociaż momentami było ciężko i deprymująco, to wyprawa nas wiele nauczyła. Przede wszystkim dowiedzieliśmy się, jak wiele wspaniałych ludzi nas otacza. Ciężko byłoby ich wszystkich wymienić, ale niewątpliwie w pamięci pozostaną setki życzliwych wędkarzy, dziesiątki pomocnych pracowników śluz (oferujących m.in. wodę, podwózkę do oddalonego sklepu, a nawet możliwość umycia się), wielu przechodniów gratulujących nam pomysłu i odwagi, pracownicy mariny Śląskiego Yacht Clubu, którzy pożyczyli nam wiosła, kierowca samochodu ciężarowego wraz z kolegą, którzy przewieźli nas i pomogli zwodować, znajomi dostarczający nam butelki, czy wcześniej wymieniona ekipa strażaków z Opola. W każdym razie wszystkim, których minęliśmy na swojej drodze, chcielibyśmy serdecznie podziękować.

Dla wzmocnienia wrażeń podsyłam trzy filmiki: