Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#starożytność

Na terenie dzisiejszego Peru znajduje się wiele monumentalnych konstrukcji, będących pozostałością dawnych kultur. Jedną z najciekawszych budowli jest zagadkowe Moray, które zaskakuje swoim geometrycznym wyglądem. Czy było to laboratorium rolnicze, miejsce kultu czy też może coś prawdziwie kosmicznego?

Na całym świecie znajdujemy niezwykłe budowle wzniesione przed tysiącami lat. Osobliwe struktury budowano na niemal wszystkich kontynentach, w tym także w Europie, która skrywa w sobie wiele tajemnic. Jednym z najlepszych przykładów takich budowli są zagadkowe megality z Minorki w kształcie litery T.

Na całym świecie istnieją niezwykłe opowieści o tajemniczych przedmiotach sprzed tysięcy lat. Starożytni ludzie przekazywali historie o artefaktach wskazujących na bardzo wysoki poziom techniki. Zwykle takie relacje są uznawane za mity i legendy, jednak na początku XX wieku w pobliżu greckiej wyspy doszło do odkrycia które zadziwiło świat nauki. We wraku statku odnaleziono mechanizm z Antykithiry, czyli niezwykły komputer sprzed ponad 2000 lat.

Na terenie Laosu znajdują się tysiące tajemniczych kamiennych dzbanów, stworzonych przez nieznany lud. Zagadkowe obiekty o wadze kilku ton i wysokości 3 metrów zostały wzniesione przed tysiącami lat i do dziś nie wiadomo jakie było ich przeznaczenie. Wg miejscowych legend historia kamiennych dzbanów wiąże się z opowieścią o rasie gigantów, która miała niegdyś zamieszkiwać te tereny.

Kto wzniósł niesamowite budowle na niewielkich wyspach Malta oraz Gozo? W czasach na długo przed powstaniem piramid w Gizie oraz Stonehenge, nieznany lud skonstruował ogromne megalityczne budowle takie jak Ggantija, Hypogeum czy Tarxien. Przeznaczenie tych konstrukcji oraz ich sposób budowy do dziś pozostają tajemnicą. Po wzniesieniu 23 kompleksów budowli, przedstawiciele zagadkowego ludu opuścili Maltę, która pozostała niezamieszkała przez kilkaset kolejnych lat. Wg legend z budową związani byli tajemniczy giganci.

Od zarania dziejów ludzie opowiadali historie o boskich istotach przynoszących im wiedzę. Opowieści o niezwykłych mędrcach przekazywały niemal wszystkie dawne kultury. Być może najstarszym z takich nauczycieli był tajemniczy Oannes, o którym wspominali Sumerowie i Babilończycy. Spoglądając na opisy wyglądu Oannesa oraz jego niezwykłej mądrości warto się zastanowić czy był przybyszem z kosmosu.

Atlantyda to jedna z największych ciekawostek i zagadek ludzkości. Informacji na jej temat próżno szukać w muzeach, ale okazuje się, że jest ich pełno w mitach i legendach. Ktoś się napracował i zebrał te mity w sensowna, ale chwilami szokującą opowieść. Potrzebne będą wolna chwila, gorąca kawa i trochę dystansu. Zapraszam.

"Najbardziej znanym przekazem dotyczącym Atlantydy są dialogi Platona „Timaios”i „Kritias”. Platon opisuje w nich potężne imperium położone na kontynencie rozciągającym się na zachód od Słupów Heraklesa, które swego czasu było wielką potęgą morską i zagrażało nawet Egiptowi i Atenom. W ślad za Platonem informacje na temat Atlantydy podają jeszcze inni autorzy klasyczni, powołując się bądz to na samego mistrza, bądz też, jak na przykład Proklos, odwołując się do rzekomych egipskich inskrypcji hieroglificznych. Co prawda jak dotąd nie odnaleziono w Egipcie żadnych zródeł wzmiankujących o Atlantydzie, ale niczego to jeszcze nie przesądza. Tym bardziej, że potwierdzenie istnienia atlantyckiego kontynentu znajdujemy w wielu innych tradycjach, przede wszystkim w ario-irańskiej oraz celtyckiej. Starożytny tekst zoroastriański Bundahishn wymienia trzy etapy wędrówki Ariów. Pierwotną ziemią Ariów miał być położony na północnym zachodzie kontynent arktyczny-Airyanem Vaejo; następnie przenieśli się oni, ustępując przed straszliwą niekończącą się zimą, na ziemię (lub wyspę) Mo-Uru. Dopiero stamtąd mieli podjąć wędrówkę na wschód i później na południe, docierając wreszcie do ziemi nazwanej Arianą (Iranem). Legendy celtyckie mówią, iż ojczyzną boskiego plemienia Tuatha De Danann była ziemia Morias lub Murias. Był to kraj składający się z czterech wysp, położonych na zachód od Hibernii (Irlandii). Co ciekawsze, badania dna morskiego Atlantyku również dostarczały argumentów na poparcie tezy o istnieniu na zachód od wybrzeży Europy i północnej Afryki zaginionego kontynentu. Otóż w miejscu gdzie ów kontynent miał się rozciągać znajduje się tzw. grzbiet atlantycki - rozległe wybrzuszenie dna, którego szczyty, w postaci Wysp Azorskich, wystają ponad powierzchnię oceanu. Dokładniejsze badania dna w tym miejscu przyniosły ponadto odkrycie śladów planktonu typowego dla wód słodkich. Udało też się ustalić, że pogrążenie się lądu tworzącego grzbiet atlantycki w falach oceanu nastąpiło mniej więcej 9 000 lat p.n.e. Jest to data dokładnie odpowiadająca informacjom Platona dotyczącym daty zagłady Atlantydy - Platon podaje mianowicie, iż fale oceanu pochłonęły Atlantydę 9 000 lat przed Solonem ( czyli ok. 9 500 roku p.n.e.).

Platon podaje w swych „Dialogach” wiele szczegółowych informacji na temat cywilizacji atlantydzkiej. Przed naszym wzrokiem kreśli on obraz potężnego imperium posiadającego wielką flotę i liczne, dobrze uzbrojone armie wojowników. Atlantydzi podbili wedle Platona wszystkie ludy z rejonu Morza Śródziemnego, ich ekspansji oparł się tylko, i to z najwyższym trudem, Egipt oraz rodzinne miasto filozofa - Ateny. Tych ostatnich faktów nie należy oczywiście przyjmować dosłownie. W okresie, kiedy istniała Atlantyda, nie było jeszcze ani Egiptu faraonów ani też nie istniały Ateny. Z całą pewnością jednak dane o podbojach i ekspansji zasługują na wiarę. Platon opisując ustrój społeczny Atlantydy przedstawia obraz trójkastowego społeczeństwa, w którym najwyższą władzę sprawuje król, będący zarazem najwyższym kapłanem. Zakładając nawet, iż Platon w znacznym stopniu potraktował wizję ustroju Atlantydy jako ilustrację swojej koncepcji idealnego Państwa, nie można zanegować wiarygodności tych danych, podobnie jak nie można odrzucać pochopnie opowieści o wysoko rozwiniętej cywilizacji, pięknych i bogatych miastach, warownych twierdzach i wielkich świątyniach. Na szczycie hierarchii kastowej znajdowała się warstwa kapłanów - mędrców, następnie znajdowała się warstwa wojowników i wreszcie warstwa producentów: rzemieślników, rolników i kupców. Obraz ten jest najzupełniej zgodny z danymi o pierwotnym ustroju Ariów zawartymi w Wedach. Tradycja indo-aryjska datuje pojawienie się systemu kastowego w jego czystej postaci- tzn. obejmującego tylko trzy kasty arya, bez kasty „nieczystych” śudrów - właśnie na okres drugiej epoki- Treta-yugi - odpowiadającej „Wiekowi Srebrnemu” tradycji helleńskiej.

Należy zatem przyjąć, iż Święte Centrum cywilizacji hiperborejskiej przesunęło się z regionu polarnego na teren atlantyckiego kontynentu. Temu fizycznemu przesunięciu się tradycyjnego Świętego Centrum towarzyszyło też przesunięcie się wewnętrznego centrum duchowego. Bezpowrotnie minął okres pierwotnej szczęśliwości, jedności, harmonii i pokoju. Pojawiło się wewnętrzne zróżnicowanie na kasty, pojawiła się konieczność pracy i skrócił okres życia ludzkiego. Pojawiły się materialne zainteresowania, namiętności żądze i niepokój. Hiperborejczycy - Atlantydzi poznali żądze władzy, krwi i bogactw, rozpoczęli wojny i podboje. Wraz z rozwojem atlantydzkiej cywilizacji narastały też procesy dekadencji, rozkładu duchowego i moralnego upadku. Atlantydzi nie przestrzegali już rygorystycznie starożytnych praw, nadanych ich przodkom przez bogów. Poczęli mieszać swą krew z nieczystą krwią innych ras. Liczne przekazy tradycyjne wspominają, iż „synowie bogów poślubiali córki ludzi” i spadła na nich straszliwa kara za zhańbienie czystości boskiej rasy. Wszystkie legendy i mity dotyczące Atlantydy zgodne są co do tego, iż kara owa przybrała postać straszliwego kataklizmu, potężnego trzęsienia ziemi, które pogrążyło wielki i kwitnący kontynent w odmętach oceanu. Wielkie rzesze ludzi zginęły pod gruzami walących się domów, świątyń i pałaców, wielu powpadało w otwierające się w ziemi olbrzymie rozpadliny, wielu zginęło pochłoniętych przez fale morskie. Ale spora część Atlantydów zdołała uniknąć zagłady i uratować się dzięki posiadaniu licznej i doskonale wyposażonej floty. Jak już wspominaliśmy przypuszczalna data zagłady Atlantydy przypada na ok. 9 500 rok p.n.e. Wiele wskazuje jednak na to, iż katastrofa Atlantydy nie była wcale tak nagła i jednorazowa. Prawdopodobnie fale oceanu pochłaniały kontynent stopniowo, poczynając od jego wschodniej części. Opierając się na przekazach mitów celtyckich można sądzić, że po zapadnięciu się w głębiny oceanu właściwego kontynentu Atlantydy przez jakiś czas, być może przez setki lub nawet tysiące lat, przetrwały położone na północnym Atlantyku wyspy - owe cztery wyspy Morias, legendarna ojczyzna boskiego Plemienia Bogini Dannu- Tuatha De Danann. Faktem jest, że emigracja Hiperborejczyków - Atlantydów była wielokierunkowa i rozciągnięta w czasie. Pierwsze fale tej migracji nie były nawet związane z katastrofą kontynentu, lecz miały charakter ekspansji kolonialnej. Ekspansja ta skierowana była wyłącznie w stronę wybrzeża Europy i postępowała w kierunku z północnego zachodu na południowy wschód. Wzdłuż Renu i Dunaju zasadniczy trzon owych hiperborejskich kolonizatorów - zdobywców dotarł nad Morze Czarne i Kaspijskie. Tutaj, na stepach nadczarnomorskich i zauralskich, hiperborejscy zdobywcy osiedli na długi okres czasu, dając początek grupie ludów określanej mianem pra- indoeuropejskich. Grupa hiperborejskich wychodźców z Atlantydy, która osiedliła się na stepach Eurazji, opuściła kontynent Atlantydy najwcześniej, zanim rozpoczął się gw🤬towny upadek duchowy i rozkład moralny atlantydzkiej cywilizacji. Dlatego też Indoeuropejczycy, potomkowie i spadkobiercy duchowi tej grupy Hiperborejczyków, zachowali w największym stopniu tradycję i wartości cywilizacji hiperborejskiej z okresu nordycko- polarnego. To z tej grupy wyłoniły się później wszystkie wielkie ludy i plemiona indoeuropejskie: Celtowie, Germanie, Słowianie, Illirowie, Trakowie, Achajowie, Dorowie, Latynowie, Hetyci, Mitanni, Kasyci, Ariowie Irańscy, Ariowie Indyjscy, Scytowie, Sarmaci, itd. W czasie kiedy dokonywała się owa pierwsza migracja z Atlantydy Europa zamieszkana była przez tzw. rasę neandertalską. Jak już wcześniej wspominaliśmy rasa ta pojawiła się około 150 tys. lat p.n.e. i zamieszkiwała rozległe obszary Europy, Azji i Afryki. Nazwa tej rasy pochodzi od nazwy miejscowości Neandertal w Niemczech, gdzie dokonano pierwszego odkrycia szczątków jej przedstawiciela. Człowiek neandertalski, zwany też „człowiekiem lodowcowym” lub „człowiekiem pierwotnym”, - homo primigenius, był osobnikiem o niskim poziomie inteligencji i wybitnie zwierzęcych cechach fizycznych. Był to stwór niski, przysadzisty, gęsto owłosiony na całej powierzchni ciała, o wielkiej czaszce z niskim czołem i potężnym wałem nad oczodołami. Wyglądem swym przypominał bardziej goryla aniżeli istotę ludzką i wyklucza się całkowicie możliwość, aby był on protoplastą homo sapiens - człowieka współczesnego. Wielkie zlodowacenie, które położyło kres istnieniu arktycznego kontynentu Arkthoa Ghe, przyczyniło się też do znacznego obniżenia populacji rasy neandertalskiej i zmusiło znaczną część Neandertalczyków do wędrówki na wschód (Azja) i południe (Afryka). Na terenie Europy pozostała stosunkowo niewielka grupa, która przetrwała zlodowacenie w grotach i jaskiniach. Po ustąpieniu zlodowacenia pojawiła się w Europie tzw. rasa grimaldyjska - nazwa pochodzi od miejscowości Grimaldi w północnych Włoszech, gdzie dokonano pierwszego znaleziska. Człowiek grimaldyjski był niski, o małpich cechach, i negroidalnej fizjonomii. Najprawdopodobniej był to odłam prastarej negroidalnej rasy gondwańskiej, który przeniknął do Europy z Afryki poprzez istniejący wówczas pomost lądowy między obu kontynentami. Grimaldyjczyk współistniał z człowiekiem neandertalskim na terenie Europy i mieszał się z nim. Ponadto na niziny europejskie po ustąpieniu lodów spłynęły z Azji liczne grupy ludności fińsko-azjatyckiej. Tak przedstawiała się mapa etniczna Europy około 20.000 lat p.n.e. Kiedy pierwsze grupy Hiperborejczyków lądowały na kontynencie. Hiperborejczycy bez większego trudu potrafili zepchnąć ze swej drogi i częściowo wytępić inne rasy, zwłaszcza odrażających fizycznie i półdzikich Neandertalczyków i Grimaldyjczyków. Niektóre grupy Hiperborejczyków, z różnych przyczyn, oderwały się od zasadniczego nurtu wędrówki i pozostały na ziemiach zachodniej i centralnej Europy, krzyżując się czasem z miejscową ludnością rasy turańskiej (fińsko-azjatyckiej). W ten sposób pojawiły się na naszym kontynencie dwie nowe rasy : oryniacka i kromaniońska. Rasa oryniacka (nazwa od miejscowości Aurignac we Francji) powstała w wyniku zmieszania się Hiperborejczyków z Turańczykami. Człowiek z Aurignac był szczupły, średniego wzrostu, o czaszce wydłużonej i smagłej skórze, oraz o wysokim poziomie inteligencji i kultury. Rasa kromaniońska (nazwa od miejscowości Cro-Magnon we Francji) przedstawiała niemal czysty typ atlantydzko-hiperborejski z niewielką domieszką krwi turańskiej. Pod względem kultury i rozwoju umysłowego przewyższała rasę oryniacką. Prezentowała też odmienny typ fizyczny. Człowiek kromanioński był wysoki (średnio 1,80 m ), szczupły, o jasnej skórze i jasnych oczach. Kromaniończycy wytworzyli wysoko rozwiniętą cywilizację myśliwską, pozostawiali po sobie liczne rysunki i malowidła na ścianach jaskiń. W cywilizacji Cro-Magnon wyróżnia się dwa okresy- tzw. cywilizację solutrejską ( 17.000- 12.000 p.n.e.) oraz cywilizację magdaleńską (12.000-7.000 p.n.e.). Pojawienie się Hiperborejczyków na kontynencie europejskim przyczyniło się do zepchnięcia i częściowego wytępienia innych ras, zwłaszcza rasy neandertalskiej. Rasy oryniacka i kromaniońska dokończyły następnie dzieła, sprawiając iż Grimaldyjczycy i Neandertalczycy zniknęli bez śladu. Wkrótce zniknęła też rasa oryniacka, roztapiając się najprawdopodobniej w liczniejszej i lepiej rozwiniętej cywilizacyjnie rasie kromaniońskiej. Około 10 tysięcy lat p.n.e. rasa kromaniońska jest wyłącznym panem olbrzymich przestrzeni Europy. W tym czasie cywilizacja Atlantydy przeżywa swój zmierzch. Upadkowi duchowemu i moralnemu, wyrażającemu się między innymi w zepchnięciu na dalszy plan pierwotnego solarnego kultu religijnego i etyki heroiczno-ascetycznej i uzyskaniu dominującej pozycji przez obce hiperborejskiej tradycji kulty lunarno-feministyczne i hedonistyczną postawę wobec życia, towarzyszy rozkład życia społecznego, walki wewnętrzne, degeneracja fizyczna (mieszanie się z innymi rasami - kromaniończykami, turańczykami, a nawet gondwańczykami). Wreszcie około 9.500 roku p.n.e. potężny kataklizm kładzie kres istnieniu kontynentu Atlantydy. Jak już wspominaliśmy zagłada Atlantydy nie była jednorazowym nagłym kataklizmem. Kontynent atlantydzki zapadał się w otchłań morską w kilku etapach. Najpierw pogrążyła się w odmętach część kontynentalna położona naprzeciw wybrzeży Afryki i Europy. Znaczna ilość Atlantydów zginęła w czasie kataklizmu, wielu jednak zdołało schronić się na statkach i wypłynąć na pełne morze aby szukać schronienia na innych lądach. Część uchodźców dotarła zapewne do wysp Atlantydy położonych na północno-zachodnim Atlantyku, których na razie kataklizm nie dotknął. Jednak znakomita większość znalazła schronienie na położonych na wprost Atlantydy wybrzeżach Europy i zachodniej Afryki. Tereny te już wcześniej znajdowały się pod władzą imperium atlantydzkiego, lecz wraz z upadkiem Atlantydy panowanie imperium ulegało zachwianiu i obecnie Atlantydzi stanęli w obliczu nieprzyjaznych ras miejscowych. Ziemie na których wylądowali także nie wyglądały zachęcająco, zwłaszcza dla przywykłych do wygodnego życia wysoko rozwiniętej cywilizacji miejskiej Atlantydów. Co więcej wewnętrzna niezgoda i antagonizmy jakie już wcześniej wprowadziły zamęt na kontynencie Atlantydy wcale nie wygasły wraz z katastrofą. Wszystkie te czynniki pchnęły różne grupy wychodźców do wędrówki w różnych kierunkach dla znalezienia sobie bardziej sprzyjających warunków bytowania z dala od wrogich rodaków. Rozpoczęła się wielka era fantastycznych wędrówek lądowych i morskich w których atlantydzcy potomkowie Hiperborejczyków dotarli w najdalsze zakątki ówczesnego świata. Dzięki swej wiedzy i wysoko rozwiniętej kulturze oraz technice bez trudu ujarzmiali tubylcze ludy i zakładali fundamenty nowych cywilizacji, które trwać miały przez następne tysiąclecia, mimo że pamięć o ich założycielach zniknęła w mrokach przeszłości. Tylko w mitach i legendach zachowały się wspomnienia o „białych bogach”, nauczycielach i prawodawcach, którzy na początku świata przybyli aby nauczać miejscową ludność sztuk, rzemiosł i uprawy roli, budowy świątyń i twierdz oraz oddawania czci bogom.

Wędrówki Hiperborejczyków

Uchodźcy z pogrążającej się w falach oceanu Atlantydy dali początek kilku równoległym falom migracji hiperborejskiej. Pierwsza grupa, składająca się z tych Atlantydów, którzy zdołali szczęśliwie dotrzeć do zachodnich wybrzeży Europy, wyruszyła wzdłuż brzegów Morza Śródziemnego w kierunku z zachodu na wschód, docierając aż do Azji Mniejszej, Syrii i Palestyny. Na całym szlaku wędrówki poszczególne grupy Hiperborejczyków odrywały się od zasadniczego kierunku i osiadały w napotykanych po drodze krainach. W ten sposób dokonywała się pierwsza hiperborejska kolonizacja basenu Morza Śródziemnego. Emigranci z Atlantydy byli protoplastami ludów takich jak Iberowie, Ligurowie, Pelazgowie, Etruskowie, Karowie, Lelegowie, Amoryci, Filistyni oraz Minojczycy i Egejczycy. Jeszcze do niedawna panował w nauce powszechnie pogląd o nie-indoeuropejskim pochodzeniu wszystkich wymienionych przez nas plemion. Najczęściej ludy te określano enigmatycznym mianem „ludów azjanickich” lub „ludów nieznanego pochodzenia”. Wyniki ostatnich badań doprowadziły jednak do obalenia tego rodzaju twierdzeń. W odniesieniu do Pelazgów, Amorytów, Karów, Ligurów oraz Iberów na ogół nie kwestionuje się już ich przynależności do rodziny ludów indoeuropejskich. Dyskutuje się co prawda nadal na temat przynależności językowej i etnicznej Etrusków i Minojczyków, ale coraz liczniejsza grupa badaczy i w tym przypadku skłania się do zaliczenia ich do tzw. pierwszej fali indoeuropejskiej kolonizacji Europy. Zatem po raz kolejny oficjalna nauka historyczna potwierdza hipotezy oparte na analizie przekazów mitologicznych i legend. Ciekawym przykładem mogą być Amoryci. Nazwa tego ludu budzi niedwuznaczne skojarzenia z zachowaną w przekazach tradycyjnych nazwą Mo-Uru, będącą określeniem kontynentu Atlantydy, bądź jego części. W języku starohebrajskim termin Amorei oznacza „ludzi z zachodu „ (am uru ) określając dosyć jednoznacznie skąd przybyli Amoryci. Podobnie Filistyni stanowią na terenie Palestyny grupę etniczną zupełnie odmienną językowo, duchowo i fizycznie od zamieszkujących wokół ludów semickich. Religia Filistyńczyków wykazywała wyraźne cechy męsko-solarne, a najwyższy bóg Filistyńczyków Jeohva został przejęty przez semickich Hebrajczyków i awansował do roli najwyższego i jedynego bóstwa pod zmodyfikowanym mianem Jahwe. Cywilizacja minojska na Krecie, która pojawiła się nagle i to od razu w wysoko rozwiniętej formie, z licznymi zespołami miejskimi, rozwiniętym kultem religijnym i hierarchiczną organizacją społeczną, wykazuje zadziwiające podobieństwa z platońskim opisem cywilizacji Atlantydy. Kreteńczycy posiadali potężną flotę morską i stworzyli wielkie imperium obejmujące najprawdopodobniej Azję mniejszą, Cypr, wyspy Morza Egejskiego, Peloponez i wybrzeża Syrii. Mamy tu do czynienia z kontynuacją najlepszych tradycji Atlantydy - tylko lud posiadający wiedzę na temat budownictwa okrętowego i wysoką znajomość sztuki żeglarskiej mógł stworzyć takie imperium. Innym interesującym elementem jest występowanie charakterystycznego topora o podwójnym ostrzu, zwanego labrys. Topór ten był w okresie późniejszym podstawową, obok miecza, bronią wszystkich plemion indoeuropejskich, jednakże odkryto egzemplarze tej broni zarówno wśród znalezisk z okresu minojskiego jak i wśród pozostałości po Pelazgach,Etruskach, Ligurach i Iberach. Ponieważ znaleziska te są o wiele starsze nie może być mowy o jakimkolwiek naśladownictwie. Tak samo wykluczyć należy możliwość naśladownictwa charakterystycznego kształtu labrys przez indoeuropejskich przybyszów z późniejszego okresu, albowiem dysponowali oni owym toporem już w momencie pojawienia się w basenie Morza Śródziemnego i w Azji Mniejszej. Topór ten znany był też wśród ludów z wschodniego odłamu Indoeuropejczyków- wśród Ariów, Hetysów i Scytów - którzy nigdy nie zetknęli się z kręgiem kultury minojskiej czy etruskiej. Wyjaśnienie tej sprawy może być tylko jedno: zarówno Etruskowie, Minojczycy, Filistyni jak Ariowie, Hetyci, Achajowie i Dorowie wywodzą się z tego samego pnia etnicznego i z tej samej cywilizacji -cywilizacji którą określiliśmy mianem „hiperborejskiej”. W tym samym mniej więcej czasie kiedy północna grupa uciekinierów z Atlantydy posuwała się na wschód wybrzeżami Morza Śródziemnego, ci spośród wychodźców którzy wylądowali na wybrzeżach zachodniej Afryki podjęli wędrówkę w dwóch kierunkach. Jedna część, prawdopodobnie nieco liczniejsza, ruszyła w głąb kontynentu, na tereny dzisiejszej Sahary. Dzisiaj Sahara stanowi piaszczystą i spaloną słońcem pustynię ale w owej epoce był to kraj żyzny i urodzajny, poprzecinany rzekami, o bujnej zwrotnikowej roślinności. Potwierdzają tow pełni badania geologów i paleo-geografów. Tam to właśnie emigranci z Mo-Uru założyli swe siedziby. Nazwa „Mauretania” jako określenie krainy na terenie północnego i zachodniego skrawka kontynentu afrykańskiego zachowała się od czasów starożytnych aż do dnia dzisiejszego. Pokrewieństwo z nazwą „Mo-Uru” jest tu aż nazbyt oczywiste. Co więcej całkiem niedawno w jednej z saharyjskich jaskiń odkryto liczne znaleziska potwierdzające tezę o istnieniu na tym obszarze wysokiej cywilizacji. Wiek tych znalezisk określono na 4.000 lat p.n.e., a zatem na ok. 1000 lat przed pojawieniem się cywilizacji egipskiej. Niestety mniej więcej 3.500 lat p.n.e. zmiany klimatyczne, gw🤬towne ocieplenie i susza, poczęły przekształcać żyzny i zielony obszar saharyjski w pustynię. Zmusiło to Hiperborejczyków do nowej wędrówki na wschód . Poprzez Libię, gdzie osiadła nieznaczna grupa, dotarli nad brzegi Nilu, zakładając fundamenty jednej z najwspanialszych cywilizacji starożytności. Początki cywilizacji egipskiej datuje się właśnie na 3.200 tal p.n.e. a zjednoczenie państwa i początek panowania pierwszej dynastii faraonów na ok. 2.900 rok p.n.e. Nieliczna stosunkowo grupa Hiperborejczyków z łatwością narzuciła swe panowanie pierwotnej ludności o brązowej skórze wyznającej kult mrocznych bóstw ziemi i kult księżyca. Hiperborejczycy zaprowadzili po swym przybyciu tradycyjny solarny kult Pana Światłości i zbudowali hierarchiczny system społeczny. Władcy Egiptu aż do końca istnienia egipskiego państwa tytułować się będą „Synami Słońca”. Kapłani egipscy, wywodzący się ze starożytnej kasty kapłanów hiperborejskich, kultywować będą przez wiele tysięcy lat „Świętą Wiedzę”, a mądrość ich stanie się legendarna. Oczywiście grupa Hiperborejskich zdobywców nie była wystarczająco liczna aby zachować nieskażoną czystość etniczną i fizyczne cechy pierwotnej rasy hiperborejskiej. Długi, wiele tysięcy lat trwający pobyt w tropikalnym klimacie też nie pozostał bez wpływu. Niemniej jednak nawet w tej sferze znaleźć można liczne przykłady przejawienia się charakterystycznych cech hiperborejskiej rasy: błękitne oczy, rysy twarzy, kształt czaszki. Najistotniejsza jest jednak kwestia rasy duchowej, a w tej dziedzinie cywilizacja egipska manifestowała wyraźnie swój heroiczno-solarny, hiperborejski rodowód. Oczywiście tego rodzaju wywód może wydawać się fantastyczny, jednak faktem jest, że cywilizacja egipska pojawiła się nad Nilem około 3.200 lat p.n.e. od razu w formie wysoko rozwiniętej. Nie da się zatem utrzymać twierdzenia, iż była produktem wielusetletniego powolnego rozwoju. Co więcej, znaleziska na Saharze o których wspominaliśmy wyżej wykazują te same cechy charakterystyczne, ten sam styl, co wyroby najstarszej cywilizacji egipskiej. Stąd coraz szerzej akceptowany jest pogląd, iż twórcy cywilizacji egipskiej przybyli z zachodu, z terenów Sahary i Mauretanii. Zatem kolejny dowód na potwierdzenie tezy o atlantydzkim, hiperborejskim rodowodzie tej cywilizacji. Drugi odłam Atlantydów, którzy wylądowali na wybrzeżach Afryki, posłużył się dla swej dalszej wędrówki flotą. Niewykluczone, iż podział jaki nastąpił wówczas miał swe głębsze źródła w wewnętrznych waśniach i sporach sprzed katastrofy Atlantydy. Możliwe jest także, że konflikt wybuchł później. Tak czy inaczej pewna grupa Atlantydów postanowiła wyruszyć w dalszą na okrętach wzdłuż wybrzeży Afryki kierując się na południe. Trudno powiedzieć jak długa była ich wędrówka, czy próbowali osiedlać się gdzieś po drodze, czy zakładali jakieś osady i miasta. Jeśli tak, to nie pozostał po nich żaden ślad. Okręty Atlantydów opłynęły Afrykę, wpłynęły na Ocean zwany dzisiaj Oceanem Indyjskim i dotarły na wybrzeża Zatoki Perskiej, do ujścia dwu wielkich rzek - Eufratu i Tygrysu. Kraj nad brzegami Tygrysu i Eufratu wydał się Atlantydom tak urodzajny i korzystnie położony, iż postanowili w nim osiąść. W ten sposób narodziła się około 4.000 lat p.n.e. cywilizacja Sumeru, uznawana przez niektórych naukowców za najstarszą z cywilizacji. Starożytne mity sumeryjskie wspominają, iż przodkowie Sumerów przybyli do Międzyrzecza z morza, na „wielkich rybach”. Sama nazwa Sumer, jak i nazwa największego ośrodka miejskiego Sumeru - miasta Ur, znowu budzą analogie z legendarną wyspą Mo-Uru. Ale nie tylko mity i legendy oraz językowe podobieństwa przemawiają za hiperborejskim rodowodem sumeryjskiej cywilizacji. Sumeryjskie pismo linearne zawiera liczne ślady symboliki solarnej tak charakterystycznej dla tradycji hiperborejskiej. Także najstarsze formy wierzeń religijnych Sumerów są odmienne od późniejszego, telluryczno - lunarnego kultu i wykazują wyraźne cechy religii solarnej. Sumeryjskie świątynie i schodkowe piramidy wykazują daleko idące podobieństwo z tego rodzaju budowlami z najstarszego okresu cywilizacji egipskiej. Także sumeryjscy kapłani przypominają bardzo owych egipskich braci - podobnie jak oni są nosicielami i strażnikami pradawnej mądrości. Pewne cechy ustroju społecznego, obyczajów, a przede wszystkim treść przekazów mitologicznych uzasadniają tezę o hiperborejskim rodowodzie Sumerów. Jednakże grupa hiperborejskich kolonizatorów była bardzo nieliczna, o wiele mniej liczna niż grupa która dała początek cywilizacji Egiptu. Stąd też rychło Hiperborejczycy - Atlantydzi rozpłynęli się w morzu ludności miejscowej i zatracili kompletnie swą tożsamość, tak że dzisiaj jedynie z największym trudem można odnaleźć ślady hiperborejskiej tradycji w sumeryjskiej kulturze i religii. Ponadto nie wszyscy Hiperborejczycy osiedli w Międzyrzeczu. Dwie grupy podjęły dalszą wędrówkę w kierunku wschodnim.

Pierwsza grupa ruszyła poprzez Azję Środkową i w nieustannych zmaganiach z ludami azjatyckimi dotarła na wybrzeża Morza Chińskiego. Tutaj nad brzegami rzek Jangcy i Huangho garstka Hiperborejczyków założyła swe siedziby i narzuciła swe panowanie o wiele liczniejszym plemionom tubylczym. Najstarsze odkryte ślady cywilizacji chińskiej wykazują zdumiewające analogie z cywilizacją egipską i sumeryjską.

Ponadto najbardziej archaiczne zabytki językowe Chin wykazują cechy językowe typowe dla języków indoeuropejskich i to tzw. grupy zachodniej (atlantyckiej). Ideogramy prastarego pisma podobne są do ideogramów sumeryjskich, nader liczne są też ślady symboliki solarnej z symbolem swastyki na czele. Jeszcze obfitsze dowody na hiperborejskie pochodzenie cywilizacji chińskiej przekazują jak zwykle mity i legendy. Pierwszy legendarny władca chiński Fou-Ti określany jest w tradycji jako „biały”, „o jasnej skórze”, „błekitnooki”. Władcy Chin od zarania dziejów tytułowani byli mianem „synów niebios” (Tien-tse) zgodnie z najstarszą tradycją hiperborejską, która w postaci władcy każe widzieć nie tylko najwyższy punkt hierarchii ziemskiej, nie tylko najgodniejszego i najdostojniejszego człowieka, ale zarazem najniższy punkt hierarchii niebiańskiej, półboga lub „syna niebios. W tradycji chińskiej zachowały się też wyraźne wspomnienia o kontynencie arktycznym i górze Kouen Louen znajdującej się w centrum świata pod gwiazdą polarną. Stamtąd właśnie, z dalekiej północy, wedle tradycji, wywodzili się przodkowie Chińczyków, legendarna rasa „jasnych pólbogów”. Chiński astronom Czoang-Tseu pisał o pradawnej epoce, kiedy to dzień i noc trwały po pół roku - jest to wyraźne odniesienie do roku polarnego. Przykłady można by mnożyć, odwołując się do legend, mitów, symboliki, dzieł sztuki czy architektury. Wystarczy jednak chyba tych kilka najbardziej uderzających faktów, aby twierdzenie o hiperborejskich korzeniach cywilizacji „Państwa Środka” przestało wydawać się tworem zbyt bujnej fantazji. Nie trzeba też chyba dodawać, że garstka hiperborejskich zdobywców, podobnie jak w Egipcie czy Sumerze, nie mogła zachować swej etnicznej odrębności i rozpuściła się w obcym otoczeniu. Druga grupa Atlantydów wyruszyła w dalszą drogę z Międzyrzecza na okrętach. Posuwając się wzdłuż wybrzeży eskadra dotarła do Azji Południowo-Wschodniej i poprzez archipelag indonezyjski osiągnęła wybrzeża dzisiejszej Nowej Zelandii. Była to niewątpliwie najdalsza fala atlantydzkiej kolonizacji. Owa garstka Hiperborejczyków, która po nieskończenie długiej morskiej wyprawie osiadła wreszcie na nowozelandzkich wyspach, dała początek „królewskiemu ludowi” Maorysów. Nie tylko nazwa własna Maorysów, zachowująca w prawie niezmienionym brzmieniu pamięć o ziemi Mo-Uru, świadczy o hiperborejskim rodowodzie tego ludu. Pod względem typu antropologicznego, języka, kultury, obyczajów, symboliki Maorysi są zupełnie odmienni od zamieszkujących Australię, wyspy Oceanii i archipelag malajski negroidów i mongoloidów. W legendach swych przechowali mgliste wspomnienia o niezmiernie długiej morskiej wędrówce. Symbole solarne stanowią bardzo częsty motyw w ich sztuce zdobniczej. Pierwsi żeglarze europejscy, którzy w wieku XVI i XVII docierali w te strony ze zdumieniem stwierdzili obecność białych ludzi o europejskich rysach twarzy wśród tubylców. W owym czasie istniała ponadto szczególnego rodzaju wspólnota wojowników, przypominająca do złudzenia średniowieczne zakony rycerskie. Owi wojownicy - czciciele boga Oro-zwali sami siebie Arioi (!), a w zgromadzeniu obowiązywała etyka rycerska, heroiczna i ascetyczna, nieznana nigdzie poza obrębem cywilizacji kręgu hiperborejskiego. Mniej więcej w tym samym czasie kiedy wychodźcy z Mo Uru kładli podwaliny cywilizacji Sumeru i Chin dokonywał się ostatni akt zagłady Atlantydy. Fale Atlantyku pochłonęły resztki dawnego kontynentu położone na północnym zachodzie, zmuszając do ucieczki i szukania ratunku na innych ziemiach ostatnią już falę Hiperborejczyków. Wylądowali oni na zachodnich wybrzeżach Irlandii i na wyspach sasko-fryzyjskich, które pózniej zlały się z kontynentem, w tzw. Daggerlandzie. Legendy irlandzkie mówią wyraźnie o boskim plemieniu Tuat-ha De Danann ( Plemię Bogini Danu), które przybyło do Irlandii z północnego zachodu z czterech wysp na krańcu świata. Owe cztery wyspy to ostatnie fragmenty Atlantydy, które przetrwały o kilka stuleci zagładę właściwego kontynentu. Podobne przekazy znajdujemy w legendach bretońskich. W Daggerlandzie, w Polsete, z wybrzeża fryzyjskiego, rozprzestrzeniać się poczęła około 2.000 lat p.n.e. tajemnicza cywilizacja megalityczna znacząca swą drogę kręgami olbrzymich głazów. Kręgi te, noszące nazwę dolmenów, kromlechów lub menhirów, rozciągają się wzdłuż wybrzeży Morza Północnego, Atlantyku, Morza Śródziemnego aż po Zatokę Perską i Ocean Indyjski. Od Wysp Brytyjskich, poprzez Francję, Hiszpanię, Afrykę Północną, Syrię, Palestynę aż po Indie ciągnie się pasmo świętych kręgów nieznanego bliżej kultu solarnego, zbudowanych z wykorzystaniem ścisłych danych astronomicznych i przy pomocy niezwykle precyzyjnej techniki. Cywilizacja megalityczna zniknęła równie nagle jak się pojawiła -około 1.800 roku p.n.e.- stanowiąc najprawdopodobniej ostatni przejaw ekspansji Atlantydów. Pominęliśmy jednak jeszcze jeden kierunek migracji atlantydzkich, mianowicie kierunek zachodni, ku wybrzeżom Ameryki. Trudno określić w jakim momencie dokonała się migracja Hiperborejczyków poprzez ocean na zachód, czy w okresie kiedy ginął właściwy kontynent czy też dopiero w chwili zagłady ostatnich wysp. Bardziej prawdopodobne jest, iż okręty Atlantydów ruszyły na zachód w tym samym czasie gdy inne grupy uchodźców lądowały na wybrzeżach Europy i Zachodniej Afryki. Hiperborejczycy - Atlantydzi wylądowali na wybrzeżach Centralnej Ameryki oraz na północnych wybrzeżach Ameryki Południowej, skąd podjęli wędrówkę w głąb lądu docierając na tereny dzisiejszego Peru i Boliwii. Legendy Majów przynoszą informację o białych ludziach, którzy przybyli przed wiekami na „skrzydlatych okrętach”. Ich wodzem był Kukulkan ( Ptak- Wąż), czczony odtąd jako bóg. Biali przybysze nauczyli miejscowe plemiona uprawy roli, hodowli zwierząt, budowy osiedli. Zaprowadzili ład i pokój oraz nadali mądre prawa. Analogiczne relacje znajdują się w mitach Azteków. Jasnowłosy bóg, o jasnej skórze i jasnej brodzie, który przybył ze wschodu na „opierzonym wężu morskim „, zwie się w tradycji Azteków Quetzalcoalt- Pierzasty Wąż. Wśród ludów peruwiańskich, które nie miały wszak żadnego kontaktu ani z cywilizacją Azteków ani z cywilizacją Majów, legenda występuje w niezmienionej postaci. Biali bogowie o jasnej skórze i blond brodach przybyli ze wschodu i stali się nauczycielami i prawodawcami dla miejscowych ludów. Ich wódz Viracocha (Wirakocza) stał się dla wielu plemion najwyższym bóstwem. Nawet Inkowie uznali go za równorzędnego ze swoim plemiennym bogiem Inti. Tak zadziwiająca zgodność mitycznych świadectw nie może być dziełem przypadku. Na marginesie warto zauważyć, że kult „białego boga” i wiara w powrót jego wysłanników kiedy zbliżać się będzie dopełnienie dziejów, bardzo pomogły w swoim czasie hiszpańskim konkwistadorom w opanowaniu państw Azteków i Inków.

W Ameryce Centralnej i Południowej zachowały się ruiny wielkich miast, wspaniałych świątyń i niedostępnych warowni, które jeszcze dziś porażają swym ogromem. W miejscowości Cuilcuilco w Meksyku odnaleziono ruiny piramidy zniszczonej przez wulkan ok. 6.000 lat p.n.e. w Monte Alban w Meksyku odkryto ruiny wielkiego miasta, które zostało zniszczone przez wybuch 2.000 lat p.n.e. W wysokich partiach peruwiańskich Andów, w pobliżu jeziora Titicana, znajdują się ruiny potężnego miasta Tiahuanaco- „Miasta Umarłych” jak je nazwali Inkowie. Miasto to zostało zbudowane 8.000 lat p.n.e. i już w czasach Inków zatarła się zupełnie pamięć o jego twórcach. Budowle tych tajemniczych miast, zwłaszcza schodkowe piramidy, przypominają swym stylem i elementami zdobniczymi najstarsze budowle egipskie i sumeryjskie. Tak samo zachowane na ich ścianach niezrozumiałe inskrypcje i ideogramy wykazują duże podobieństwo ze znakami sumeryjskiego i egipskiego pisma linearnego. Potwierdzałoby to tezę o wcześniejszym momencie emigracji z Atlantydy, wraz z grupami udającymi się na wschód, w kierunku Afryki i Europy. Najprawdopodobniej twórcy zapomnianych cywilizacji Ameryki oraz cywilizacji Egiptu, Sumeru i Chin reprezentują doświadczenia tej samej fazy rozwoju cywilizacji Atlantydy i wywodzą się z jej zasadniczej kontynentalnej części. Istnieje też spore podobieństwo mitów sumeryjskich, egipskich i chińskich do legend Majów i Azteków. Należy też wspominać o znacznej ilości symboli solarnych (swastyki, krzyże) rozpowszechnionych w Ameryce, jak też o solarnym i męskim charakterze kultów religijnych Majów, Inków, Azteków.

Jeszcze jednym niezmiernie interesującym elementem wędrówek Atlantydów jest przypuszczalna wyprawa przez Pacyfik z Peru na wyspy Oceanii. Legendy ludów peruwiańskich mówią, iż Wirakocza i jego towarzysze spotkali się ze skrajną niewdzięcznością miejscowej ludności. Tubylcy zaatakowali białych przybyszów i pobili w wielkiej bitwie nad jeziorem Titicaca. Nieliczna grupa, która ocalała z pogromu, na czele z potomkiem Wirakoczy - Kon Tiki, udała się na brzeg oceanu, zbudowali tam wielkie okręty i odpłynęli na zachód. Legendy i mity Maorysów uzupełniają ten przekaz, dopisując niejako dalszy ciąg. Otóż wspominają one wielkiego boga Tiki, który przybył z grupą towarzyszących mu bóstw na wielkich tratwach ze wschodu. Można stąd wysunąć wniosek, iż Hiperborejscy przybysze, którzy wnieśli miasto Tiahuanaco i narzucili swe panowanie o wiele liczniejszym miejscowym ludom, zostali rozgromieni w wyniku wielkiego powstania ujarzmionych plemion i zmuszeni do opuszczenia Peru. Udali się przez Pacyfik na zachód i dotarli do wysp Oceanii, gdzie wzmocnili przybyłą tam już wcześniej grupę wychodzców z Atlantydy. Być może po drodze uciekinierzy z Peru zatrzymali się na Wyspie Wielkanocnej, zostawiając po sobie świadectwo w postaci gigantycznych posągów. W ten sposób nastąpiło symboliczne zamknięcie szlaków hiperborejskich wędrówek, które opasały całą kulę ziemską. Z pozoru przedstawiona powyżej panorama hiperborejsko-atlantydzkich migracji wydaje się najzupełniej fantastyczna i niewiarygodna. Ale nie jest to bynajmniej wytwór bujnej wyobrazni, istnieje bowiem cały szereg dowodów, zarówno materialnych jak i literackich - w postaci legend i mitów, które potwierdzają poszczególne fragmenty zaskakującej epopeji hiperborejskiej. Kiedy zsumujemy i potraktujemy całościowo wszystkie te fragmenty, oczom naszym ukaże się jeszcze kilka nowych zaskakujących faktów, w świetle których wyjaśni się wiele mglistych i tajemniczych zagadnień.

Między mitem a historią

Opierając się na analizie przekazów tradycyjnych, mitów, legend i podań odtworzyliśmy hipotetyczne dzieje rasy hiperborejskiej i jej poszczególnych odłamów, poczynając od momentu pojawienia się tej rasy na zaginionym arktycznym kontynencie. Przekazy mitologiczne mogą się wprawdzie wydawać mgliste i niejasne, ale dla umysłu zdolnego do odrzucenia materialistycznego balastu jest to materiał niezmiernie bogaty i istotny. Mity i legendy różnych tradycji pod powłoką późniejszych naleciałości, przeinaczeń i przeróbek, kryją niezmierzone bogactwo wiedzy, symboli i znaczeń. Jedynie dla skarlałych duchowo ludzi współczesnej epoki, przeżartych chorobą racjonalizmu i materializmu, mity stanowią „produkt ludzkiej fantazji pojawiający się we wczesnej fazie rozwoju cywilizacyjnego”. Nic też dziwnego, że prymitywny i prostacki umysł człowieka współczesnego staje bezradny wobec wielkiej tajemnicy mitów i symboli, i aby zamaskować własną nędzę i małość przybiera pozę racjonalistycznej pogardy. Mity, legendy i eposy tworzone były w swej epoce nie dla rozrywki czy zabawy, ale miały głęboki i wielowarstwowy sens. Ich zadaniem było przekazanie zasobu wiedzy o najdawniejszych i najistotniejszych sprawach. Ale ponieważ wiedza w świecie tradycyjnym, tak jak i wszystkie inne aspekty życia, nie podlegała wulgarnej zasadzie egalitaryzmu i przeznaczona była w całej swej jasności tylko dla nielicznej warstwy ludzi godnych jej przyjęcia, do obiegu zewnętrznego, dla potrzeb warstw niżej stojących, przenikała w formie alegorycznej i symbolicznej. Tak więc umiejętność odczytywania symboli i ukrytych znaczeń, która niegdyś była powszechna lecz z biegiem stuleci coraz bardziej zanikała, jest elementem niezbędnym dla zrozumienia tajemnego przesłania mitów. Aby w pełni zrozumieć przekaz tradycyjny konieczne jest posiadanie struktury duchowej identycznej z formacją duchową ludzi którzy ów przekaz tworzyli. Oczywiście w epoce współczesnej jest to zupełnie niemożliwe i stopień zrozumienia mitów i legend jest uwarunkowany przez zdolność odrzucenia balastu współczesności. Mity greckie, celtyckie, germańskie, ario-irańskie, indyjskie, mity Majów, Azteków, Inków, Sumerów, mitologia chińska i egipska zgodne są co do polarnego, nordyckiego rodowodu rasy hiperborejskiej. Na podstawie danych zawartych o owym mitologiach zrekonstruować można kolejne etapy dziejów Hiperborejczyków, kolejne fazy przesuwania się Świętego Centrum hiperborejskiej cywilizacji. Kontynent arktyczny Arkthoa Ghe - Hiperborea, wielkie zlodowacenie, Atlantyda-Mo-Uru, zagłada kontynentu Atlantydy i wielkie wędrówki - wszystkie te wydarzenia znajdują swe odbicie w materii mitologicznej. Ale nie tylko tam. Jak już wspominaliśmy cechą wyróżniającą Hiperborejczyków spośród innych ras było posługiwanie się specyficzną symboliką solarną. Solarne ideogramy, swastyki, krzyże, trykwetry znajdują się we wszystkich zakątkach globu gdzie tylko dotarły hiperborejskie migracje. W Europie, Afryce Północnej, w Mezopotamii, Syrii, Palestynie, Azji Mniejszej, Iranie, Indiach, Chinach, Oceanii, Ameryce Południowej i Centralnej, wszędzie tam gdzie Hiperborejczycy zakładali podwaliny nowych cywilizacji, nieodmienne znaczyli miejsca swego pobytu, budowle, naczynia, broń, ozdoby, itp. solarnymi inskrypcjami. Rasa Hiperborejska związana jest w tajemniczy sposób z północnym biegunem ziemi i ze słońcem. Pojawienia się tej rasy na antarktycznym kontynencie nie można traktować jako dzieła przypadku. Podobnie jak określenie „rasa boska”, „rasa niebiańska” czy „rasa solarna” używane w przekazach mitycznych w odniesieniu do Hiperborejczyków nie jest tylko figurą retoryczną.Ów związek z biegunem manifestuje się w mitach nawet najbardziej odległych od pierwotnej tradycji, podobnie jak związek z cyklem słonecznym. Hiperborejczycy jako jedyna z ówczesnych ras posiadali też wiedzę na temat cyklu zodiakalnego. Zimowe przesilenie słoneczne następuje pod znakiem jednego z zodiakalnych gwiazdozbiorów, które opanują ziemską ekliptykę. Na skutek przesuwania się ziemskiej osi średnio co 2 tysiące lat punkt zimowego przesilenia przypada pod innym znakiem zodiakalnym. W ten sposób znak zodiaku określa każdorazowo erę kosmiczną, a cały cykl zodiakalny wyznacza tzw. rok kosmiczny. Poszczególne znaki zodiaku następują po sobie w kolejności odwrotnej niż ta, z która mamy do czynienia w roku kalendarzowym. I tak obecnie znajdujemy się w końcowym okresie ery Ryb, po której nadejdzie, około roku 2.000 era Wodnika. Erę Ryb poprzedzała natomiast era Barana, trwająca od około 2.000 roku p.n.e. do 1 roku n.e. Wszystkie znaki ułożone kolejno stanowią tzw. „świętą serię „rozpoczynającą się od znaku aktualnie dominującego. Najstarsze ślady „świętej serii”stanowią inskrypcje naskalne odnalezione w rejonie arktycznym Północnej Ameryki. Rozpoczynają się one znakiem Lwa, który panował w latach 16.000-14.000 p.n.e. Kolejna wersja „świętej serii” rozpoczynająca się od znaku Raka, znaleziona została w Europie - odpowiada ona okresowi- 14.000-12.000 lat p.n.e. i jest świadectwem jednej z pierwszych migracji Hiperborejczyków z Atlantydy na nasz kontynent. Około roku 9.000 p.n.e. znaki urywają się nagle i odtąd występują już w znacznym rozproszeniu w różnych regionach świata. Jak pamiętamy właśnie około roku 9.000 p.n.e. nastąpiła zagłada Atlantydy i rozpoczęła się fala wielkich wędrówek Hiperborejczyków po całym świecie. Inskrypcje świętej serii w dużym stopniu pokrywają się z domniemanymi szlakami owych wędrówek. Ponadto ideogramy „świętej serii” odnaleźć można w najstarszym piśmie linearnym Sumeru, Egiptu, Chin, Majów, Krety. Jednak najistotniejszy w całej tej sprawie nie jest fakt takiego czy innego rozmieszczenia geograficznego symboli „świętej serii” lecz samo jej powstanie. Odkrycie prawidłowości następowania kolejnych symboli zodiakalnych wymagałoby bowiem obserwacji astronomicznych prowadzonych regularnie przez okres przynajmniej 24.000 lat- czyli przez okres jednego roku kosmicznego. Trudno sobie jednak wyobrazić aby coś takiego było w rzeczywistości możliwe. Wszystko wskazuje na to, że wiedza na temat cyklu zodiakalnego, jak też o wiele szersza wiedza astronomiczna była przekazana Hiperborejczykom w postaci gotowej. Wraz z rozwojem dziejów daje się raczej zauważyć zubożenie zakresu tej wiedzy aniżeli jej rozwój. Proces ten trwa mniej więcej do początków epoki współczesnej, tzn. do czasów Renesansu. Jednakże rozwój nauki jaki nastąpił później i trwa obecnie nie ma nic wspólnego ze starożytną „wiedzą świętą”. Tzw. zdobycze nauki są wręcz zaprzeczeniem idei wiedzy, albowiem miast podnosić człowieka duchowo i kierować ku sferze sacrum, przyczyniają się wyłącznie do duchowego zubożenia ludzi i spychają ludzkość w otchłań ciasnego materializmu, utylitaryzmu i racjonalizmu. Istnieje aż nazbyt wiele dowodów, że cywilizacja hiperborejska dysponowała olbrzymim zasobem wiedzy nie tylko z dziedziny astronomii, ale także z zakresu geografii, biologii, medycyny, budownictwa, rolnictwa, fizyki, matematyki, chemii. Już sam fakt budowania olbrzymich świątyń czy pokonywania wielkich przestrzeni morskich i lądowych daje niejakie pojęcie o zasięgu wiedzy Hiperborejczyków - Atlantydów. Jeszcze wiele tysiącleci później kapłani egipscy, greccy mędrcy i filozofowie, irańscy magowie, mędrcy Indii i Chin posiadali całkiem spory zasób wiedzy, przekraczający w wielu sferach zakres obecnej „wiedzy naukowej”. Wiedza ich, chociaż głęboka i rozległa stanowiła jedynie okruch starożytnej „świętej wiedzy” Hiperborejczyków. Najistotniejsze jednak jest to, że zarówno Hiperborejczycy, jak i późniejsi strażnicy resztek „świętej wiedzy” mieli jasną świadomość olbrzymich niebezpieczeństw i zagrożeń jakie wiedza niesie dla ludzi, którzy nie potrafią się oprzeć pokusie nieograniczonego jej zastosowania. Dlatego też, aż do czasów Renesansu, wiedza była pilnie strzeżona i skąpo wydzielana przez jej strażników. Cały wysiłek umysłu starożytni mędrcy kierowali w stronę zgłębiania Absolutu i osiągania doskonałości duchowej, a nie w celu ujarzmiania materii i rozwijania techniki. Takie a nie inne ukierunkowanie dociekań umysłu wynikało ze świadomego wyboru, czy też może, w epokach późniejszych, z surowego przestrzegania pradawnego zakazu, przekazywanego z pokolenia na pokolenie przez strażników wiedzy. Nawet średniowieczni alchemicy poszukujący „kamienia filozoficznego” i „formuły transmutacji” w istocie poświęcali się zupełnie innym, niematerialistycznym studiom, a ów materialny cel stanowił jedynie kurtynę, poza którą mogli swobodnie oddawać się duchowym peregrynacjom. Symboliczny język alchemików okazuje się przy bliższych studiach ukrywać znaczenia jak najbardziej odległe od świata metali, minerałów i kwasów. Dopiero Renesans wraz z jego „materialistyczną rewolucją” przyniósł pojawienie się nowego gatunku ludzi - naukowców, badaczy przyrody, chemików, a nie mędrców. Renesansowy alchemik trudzący się naprawdę nad przemianą ołowiu w złoto jest tylko żałosną karykaturą starożytnych lub średniowiecznych mędrców, tak samo jak współczesna nauka jest nędzną karykaturą starożytnej wiedzy. Opisywane przez nas dzieje rasy hiperborejskiej same w sobie stanowią wielki epos, a czas w którym się rozgrywają jest tak odległy, iżmożna go śmiało określić czasem mitycznym. Wszelka chronologizacja jest tu najzupełniej umowna, odchylenia w datowaniu przypuszczalnych wydarzeń wynoszą po kilka tysięcy lat, znaleziska archeologiczne jeśli w ogóle istnieją to są tak skąpe, iż na ich podstawie nie da się powiedzieć prawie nic o epoce z której pochodzą. Wszystko co wówczas się rozgrywało jest osnute mgłą tajemnicy, która chyba nigdy nie zostanie rozwiana i stanowi najprawdziwszą rzeczywistość mityczną. Przejście z owej epoki mitycznej do epoki historycznej dokonało się na przełomie trzeciego i drugiego tysiąclecia p.n.e. Niekiedy, jak w Egipcie czy Sumerze, nastąpiło to wcześniej (ok. 3.000 p.n.e.), niekiedy znacznie później - np. w przypadku plemion germańskich około roku 500 p.n.e. Jednak zasadniczo przyjąć można, że rok 2.000 p.n.e. stanowi początek ery historycznej. Cywilizacje Egiptu, Sumeru i Chin są już ukształtowane, grupa Hiperborejskich założycieli roztopiła się w masie ludności tubylczej i tylko pewne fragmenty mitów zachowały jeszcze pamięć o jasnowłosych mężach o białej skórze, którzy przybyli przed wiekami z nieznanej ziemi. Dogorywają też w owym czasie hiperborejskie cywilizacje Ameryki i Oceanii, ale pamięć o ich twórcach przetrwa jeszcze wiele tysiącleci. Wywodzące się od hiperborejskich przodków ludy Pelazgów, Karów, Iberów i Ligurów zamieszkujące Europę zatraciły już swą hiperborejską tożsamość, przyjmując telluryczno-feministyczne kulty pierwotnej ludności fińsko-azjatyckiej. Na Krecie cywilizacja minojska znajdowała się u szczytu swego rozwoju. W dolinie Indusu rozwijała się cywilizacja Mohendżo Daro - Harappa, założona przez rasę śródziemnomorską przybyłą przypuszczalnie z Sumeru. Około roku 2.300 p.n.e. do Azji mniejszej wtargnęła pierwsza fala właściwych Indoeuropejczyków, to jest potomków pierwszej hiperborejskiej migracji, która dała początek ludom pre-indoeuropejskim. Byli to Luwici, którzy podbili na pewien czas Azję Mniejszą, ale rychło ulegli miejscowej ludności i zatracili szybko swe indoeuropejskie cechy. Wkrótce jednak kolejne ludy indoeuropejskie zaczynają wyłaniać się z mroku i wkraczać na arenę dziejów. Celtowie opanowują cały zachodni kraniec Europy ujarzmiając tamtejsze plemiona - m.in. hiperborejskich Iberów. Latynowie pojawiają się w Italii, spychając zamieszkujących tam Ligurów na północ. Achajowie, a później Dorowie podbijają Grecję i Kretę, ujarzmiając Pelazgów i niszcząc Imperium Minojskie. Hetyci tworzą wielkie mocarstwo w Azji Mniejszej, Ariowie podbijają Iran i północne Indie, Mitanni zajmują Syrię, a Gutejczycy i Kasyci podbijają Międzyrzecze. Wszystkie te wydarzenia należą już do epoki historycznej, mniej lub bardziej udokumentowanej w kronikach i znaleziskach archeologicznych. Dzisiaj, kilkadziesiąt tysięcy lat po opuszczeniu przez Hiperborejczyków podbiegunowej ziemi Airyanem Vaejo i po opanowaniu przez nich całego niemal świata, nie ulega żadnej wątpliwości, że rasa hiperborejska chyli się ku upadkowi. Po wiekach wspaniałego rozkwitu i ekspansji nadeszła epoka zmierzchu i zagłady. Nadszedł wiek ciemny, Kali-yuga, epoka żelazna. Im bardziej Hiperborejscy oddalali się od swego pierwotnego Świętego Centrum na północnym biegunie ziemi, tym bardziej tracili też kontakt ze swym niewidzialnym centrum duchowym. Stopniowo, początkowo powoli i niezauważalnie, później z siłą obsuwającej się lawiny, następował rozkład duchowości, upadek moralności i religijności, zanik etyki heroiczno - arystokratycznej, rozkład systemu hierarchicznego i zanik kast, zapomnieniu uległy starożytne normy i cnoty, nastąpił kompletny zanik poczucia honoru i godności, mieszanie się z niższymi rasami. Zapanował materializm i racjonalizm, żądza zysku jest jedynym stymulatorem działań ludzi współczesnych, wszystko kalkuluje się w kategoriach handlowych w kategoriach zysku i straty. Pieniądz stał się bogiem, a ci którzy nim dysponują stali się panami świata. Miejsce honoru zajął zmysł geszefciarski, a przesiąknięta zdegenerowanymi wytworami intelektu ras lemuryjskich - ideami demokracji, humanizmu, postępu i równości- rasa potomków hiperborejskich zdobywców zbliża się w ślepym pędzie ku krawędzi otchłani. Wszystkie oznaki najciemniejszego okresu Kali- yugi znajdują dziś swe potwierdzenie. Potomkowie boskiej rasy hiperborejskiej sami sobie przygotowali potępieńczy los, jaki przed tysiącami lat był udziałem rasy gondwańskiej i lemuryjskiej, które pogrążyły się w hedonistycznym materializmie i uległy zezwierzęceniu. Losy rasy hiperborejskiej same w sobie stanowią wyzwanie dla powszechnie dziś panujących racjonalistycznych mitów. Zaprzeczają bowiem mitowi postępu, ukazując, iż dzieje ludzkości to nieustanna wędrówka w dół, nieustanny upadek, ciągłe oddalanie się od pierwotnej wielkości i wzniosłości w stronę coraz niższych i coraz mroczniejszych sfer ludzkiej natury. Obalają mit egalitarystyczny, mit równości wszystkich ras, narodów i ludzi, wykazując, iż tylko rasa hiperborejska zdolna była do wielkiego wysiłku twórczego kładąc fundamenty wszystkich wielkich cywilizacji, od egipskiej,sumeryjskiej i chińskiej poczynając, na rzymsko-germańskiej cywilizacji Wieków Średnich kończąc. I wreszcie obalony zostaje mit ewolucji, ów absurdalny i śmieszny materialistyczny przesąd, wedle którego człowiek wywodzi się od istot niższego rzędu, od półmałpich stworzeń typu Neandertalczyk, a te z kolei pochodzą od jeszcze niższych organizmów zwierzęcych, i tak dalej aż do najprostszego jednokomórkowego pierwotniaka, który miałby być protoplastą wszelkiego życia. Idiotyzm tej teorii jest tak oczywisty, iż zdumiewać się należy w jaki sposób mogła ona zapewnić sobie niepodzielne niemal panowanie w tzw. świecie nauki, a później również wśród szerokiego ogółu. Fakt, iż tego rodzaju chora koncepcja zdobyła sobie prawo obowiązującej wykładni w świecie współczesnym już sam w sobie stanowi dowód ostatecznego upadku naszej rasy. Poszukując źródeł cywilizacji i rasy hiperborejskiej (indoeuropejskiej, aryjskiej ) nieuchronnie staniemy wobec przerażającej w swej jasności i oczywistości prawdy, której tylko pogrążeni w mrokach „naukowości” ślepcy nie są zdolni dojrzeć - na początku był duch, nie materia. Prapoczątek rasy potomków hiperborejskich zdobywców zbliża się w ślepym pędzie ku krawędzi otchłani. Wszystkie oznaki najciemniejszego okresu Kali- yugi znajdują dziś swe potwierdzenie. Potomkowie boskiej rasy hiperborejskiej sami sobie przygotowali potępieńczy los, jaki przed tysiącami lat był udziałem rasy gondwańskiej i lemuryjskiej, które pogrążyły się w hedonistycznym materializmie i uległy zezwierzęceniu. Losy rasy hiperborejskiej same w sobie stanowią wyzwanie dla powszechnie dziś panujących racjonalistycznych mitów. Zaprzeczają bowiem mitowi postępu, ukazując, iż dzieje ludzkości to nieustanna wędrówka w dół, nieustanny upadek, ciągłe oddalanie się od pierwotnej wielkości i wzniosłości w stronę coraz niższych i coraz mroczniejszych sfer ludzkiej natury. Obalają mit egalitarystyczny, mit równości wszystkich ras, narodów i ludzi, wykazując, iż tylko rasa hiperborejska zdolna była do wielkiego wysiłku twórczego kładąc fundamenty wszystkich wielkich cywilizacji, od egipskiej,sumeryjskiej i chińskiej poczynając, na rzymsko-germańskiej cywilizacji Wieków Średnich kończąc. I wreszcie obalony zostaje mit ewolucji, ów absurdalny i śmieszny materialistyczny przesąd, wedle którego człowiek wywodzi się od istot niższego rzędu, od półmałpich stworzeń typu Neandertalczyk, a te z kolei pochodzą od jeszcze niższych organizmów zwierzęcych, i tak dalej aż do najprostszego jednokomórkowego pierwotniaka, który miałby być protoplastą wszelkiego życia. Idiotyzm tej teorii jest tak oczywisty, iż zdumiewać się należy w jaki sposób mogła ona zapewnić sobie niepodzielne niemal panowanie w tzw. świecie nauki, a później również wśród szerokiego ogółu. Fakt, iż tego rodzaju chora koncepcja zdobyła sobie prawo obowiązującej wykładni w świecie współczesnym już sam w sobie stanowi dowód ostatecznego upadku naszej rasy. Poszukując źródeł cywilizacji i rasy hiperborejskiej (indoeuropejskiej, aryjskiej ) nieuchronnie staniemy wobec przerażającej w swej jasności i oczywistości prawdy, której tylko pogrążeni w mrokach „naukowości” ślepcy nie są zdolni dojrzeć - na początku był duch, nie materia. Prapoczątek rasy hiperborejskiej to wielka nadnaturalna tajemnica, rasa ta bowiem pojawiła się w formie doskonałej i skończonej, a w toku dziejów nie podlegała procesowi postępującej ewolucji, lecz przeciwnie - ulegała stałej i nieuchronnej dewolucji, dochodząc ostatecznie do stanu w jakim znajduje się dziś. Tradycja zachowała niejasne wspomnienia o wielkiej starożytnej rasie, która stworzyła wiele wspaniałych cywilizacji na długo przed pojawieniem się Hiperborejczyków. Rasa ta ( być może była to rasa gondwańska lub tajemnicza rasa lemuryjska) w chwili pojawienia się rasy hiperborejskiej przeżywała już swą agonię, pogrążona w skrajnym materializmie, skarlała duchowo i fizycznie, zezwierzęcona, odrażająca, w niczym nie przypominająca swych dumnych i wspaniałych przodków, twórców nieznanych cywilizacji w otchłaniach poprzednich cykli rozwojowych. Być może ten sam los jest, na mocy niezgłębionych praw kosmicznych rozwoju cyklicznego, udziałem naszej rasy. Wszystko wskazuje, że tak jest istotnie. W ciągu najbliższych setek lub tysięcy lat zagubimy ostatnie iskierki duchowości i przekształcimy się w półmałpie stworzenia, kierujące się wyłącznie zwierzęcymi instynktami. I nadejdzie dzień, gdy po serii kataklizmów i szaleńczych burz żywiołów, które nie pozostawią nawet okr🤬a gruzu z naszych wspaniałych drapaczy chmur i ani kawałka zardzewiałego złomu z naszych samochodów i samolotów, na oczyszczonej i znowu dziewiczej ziemi, gdzie błąkać się będą tylko wyjące hordy negroidalnych stworzeń- dalekich potomków dzisiejszych Anglików, Francuzów, Polaków czy Rosjan, dokona się kolejny tajemniczy wybuch duchowości, pojawi się kolejna rasa białych jasnowłosych mędrców i zapoczątkuje nowy cykl dziejów."

źródło: konserwatyzm.pl/artykul/11548/kolebka-ariow-airyanem-vaejo-czesc-2-wed...

Starożytna Chińska Technika Wojskowa

C................a • 2015-03-31, 16:07
Wynalazki wyprzedzające swoje czasy.

Starożytna Broń Dalekiego Wschodu

C................a • 2015-03-31, 14:07
Broń wojowników i skrytobójców Państwa Środka.

Kontynuacja cyklu o wojnach atomowych w dalekiej starożytności. Być może nie jesteśmy pierwsi...

Linki do poprzednich części:

CZ I

sadistic.pl/wojna-nuklearna-pne-cz-ii-vt331932.htm

CZ II

sadistic.pl/wojna-nuklearna-pne-vt331076.htm

Zapraszam

cz IV/IX

"Wspomniane w poprzednich odcinkach wykopaliska i zapiski w starożytnych księgach dowodzą, że globalna wojna nuklearna w zamierzchłej przeszłości to coś więcej niż prawdopodobieństwo. I że wśród jej realiów znajdujemy nie tylko bomby jądrowe, lecz także pociski rakietowe i urządzenia przypominające radar, nie mówiąc już o samolotach. Żadne jednak z tych urządzeń nie mogłoby zostać wyprodukowane bez istnienia zasobów i środłow wysoko rozwiniętej techniki, a więc istnienia wysoko uprzemysłowionego społeczeństwa. A jeśli tak, to utracony Złoty Wiek zamierzchłej przeszłości mógł być "złoty" tylko w retrospekcji - dla tych, którym dane było przeżyć kataklizmy wojny i którzy zachowali w pamięci jedynie najpiękniejsze jego cechy.
W gruncie rzeczy owa era rozwiniętej technologii mogła cierpieć na wszystkie schorzenie, które i nas trapią, a jeśli rzeczywiście cywilicacja ta była znacznie bardziej zaawansowana niż nasza, to i jej problemy mogły być znacznie trudniejsze. Bajeczne Miasto Świateł z pewnością miało swoje ubogie dzielnice, kłopoty z ruchem drogowym, zatłoczeniem, hałasem i stresami; mogły istnieć także problemy siły roboczej, rozwoju przemysłu, produkcji środków żywnościowych, transportu, zanieczyszczenia środowiska i przeludnienia. Nawet jeśli ludzie ci byli niczym mitologiczni bogowie o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być obciążeni jakąś wadą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie społwczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Jeśli byli oni natomiast przedstawicielami cywilizacji rozwiniętej w innym układzie słonecznym, to już samo promieniowanie naszego słońca mogło stanowić dla nich poważne zagrożenie i pociągać za sobą ofiary. Być może na przestrzeni wieków ulegli oni stopniowej degradacji, pomimo że ich cywilizacja znacznie przewyższała naszą. Wyjaśniałoby to przekaz zawarty w biblijnej Księdze Rodzaju, że wielka jest niegodziwość ludzi, a usposobienie ich jest wciąż złe.
Z drugiej strony, mogli oni zbudować społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie niż nasze. Być może, trudność leżała w ich stosunkach z innymi cywilizacjami kosmicznymi, a katastrofalny konflikt, który zniszczył ich świat i niemal zgładził rasę ludzką, wywołany był działaniem wrogiej cywilizacji przybyłej z obcej planety lub innego systemu słonecznego.
Mogła to być także kombinacja wszystkich wymienionych czynnyków. Niewykluczone, że nugdy się nie dowiemy, co było przyczyną "upadku" ludzkości i będziemy musieli pozostać przy tych danych, jakich dostarczają nam mity i dostępne jeszcze świadectwa materialne.
Można przeprowadzić szereg interesujących rozważań na temat kierunków, w jakich konflikt ów się rozwijał i znaleźć sporo przekonywujących argumentów na ich poparcie. Jeśli bowiem miniona era wysokiej technologii dysponowała bronią nuklearną, pociskami rakietowymi, radarem itd. i jeśli jej społeczeństwa podlegały rozwojowi równoległemu do tego, jaki charakteryzuje społeczeństwa dzisiejsze, to z pewnością dysponowała ona także podobnymi metodami wojen. Istnieją pewne wskazówki, zarówno w mitach jak i w źródłach materialnych, każące przypuszczać, że wniosek taki jest słuszny.
Antyczny tekst indyjski "Samara Sutradhara" wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej przeszłości broni biologicznych. Specyfik o nazwie Somhara był używany jako środek wywołujący choroby wśród żołnierzy przeciwnika, zaś inny - Moha - powodował odrętwienie i paraliż. W "Fengshen-yen-i" wspomina się działania wojenne z użyciem broni bologicznej, prowadzone w Chinach; i znowu w tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do indyjskich.
Przy tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że niektóre współczesne, trapiące ludzkość schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one natomiast zwierząt. Czy nie mogły one powstać jako rezultat pradawnej niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg wymknął się walczącym stronom spod kontroli?
Znany biolog, Firsow, zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem organicznym a nieorganicznym, zachowujące się w stanie nieczynnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym reprodukujące się i wykazujące działania celowe, wcale nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do żywiciela, co właśnie mogłoby wskazywać na ich stosunkowo niedawne pochodzenie.
Inny rodzaj broni, powszechnie obecnie znanej, to broń balistyczna, a więc pistolety, karabiny, działa itp., a także materiały wybuchowe. W jednej z jaskiń północnej Rodezji znaleziono ludzką czaszkę. Czaszka ta, znajdująca się obecnie w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, posiada okrągły otwór po lewej stronie, podczas gdy strona prawa jest roztrzaskana. Otwór ten jest dokładnie okrągły, zaś czaszka wokół niego nie posiada żadnych śladów promienistych pęknięć. Taki efekt - okrągły otwór z roztrzaskaną przeciwległą ścianą, czyli wylotem - jest typowym efektem działania na tkankę kostną kuli karabinowej o dużej prędkości, znanym powszechnie zarówno z doświadczeń ostatniej wojny, jak i badań kryminalistycznych. Dzida, strzała czy kamień takiego zespolonego efektu wywołać nie może. Może go spowodować tylko gorący pocisk wystrzelony z ogromną prędkością. Tymczasem wiek tej czaszki określa się na 40 000 lat, a więc wypada on na okres pojawienia się człowieka z Cro Magnon, który jeszcze nie zdążył wynaleźć nawet łuku i strzały.
Ta czaszka nie jest jedynym znaleziskiem noszącym na sobie ślady takiego uszkodzenia. W Muzeum Paleontologiczne w Leningradzie znajduje się czaszka żubra pochodząca sprzed wielu tysięcy lat. Posiada ona okrągły otwór w środkowej części czoła. Badania wykazały, że zwierzę, chociaż ranne, nie padło a rana uległa zabliźnieniu. Podobnie jak w przypadku czaszki ludzkiej znalezionej w Rodezji i tutaj otwór jest doskonale okrągły, zaś wokół niego nie występują promieniste pęknięcia. A więc efekt działania kuli karabinowej. Ale skąd karabiny w zamierzchłej przeszłości?
Sięgnijmy więc znów do mitów i świętych tekstów. Mity Drawidów wspominają o laskach plujących ogniem i mających własność zabijania. Mojżesz także miał laskę, za której pomocą spowodował, że ze skały wytrysła woda. Naturalnie mogła to być także różdżka, bowiem wynajdywanie wody pod powierchnią ziemi za pomoca różdżki i różdżkarstwo w ogóle należą do sztuk starych. Niemniej jednak mogła to być broń balistyczna. Wiemy przecież, że Mojżesz wychowany był od dzieciństwa jako członek egipskiej kasty rządzącej i mógł mieć dostęp do źródeł wiedzy niedostępnych dla innych.
Podobnego rodzaju tajemnicę stanowi starożytna egpska sztuka drążenia tuneli w skałach, której rezultaty oberwować można np. w Dolinie Królów, czy też stosowana podczas budowy Domów Wieczności w Abu Simbel, które Ramzes II kazał wbudować w skaliste urwisko. Przypuszcza się, że we wczesnym okresie historii Egiptu znana była sztuka produkowania i stosowania materiałów wybuchowych, która w późniejszych tysiącleciach uległa zapomnieniu. Nie jest to ani dziwne, anibezpodstawne przypuszczenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że choćby Chińczycy znali metodę przyrządzania prochu już kilka tysięcy lat temu. Dlatego istnienie broni palnych w odległej przeszłości nie jest niczym nadzwyczajnym, szczególnie dlacywilizacji, która dysponowała energią atomową.
Niezwykle ciekawa sugestia wypłynęła z kręgu uczonych radzieckich. Okazało się bowiem, że niektóre odkrycia szkieletów dinozaurów na Syberii, a mianowicie położenie kości szkieletowych oraz rodzaj ich uszkodzeń, wydają się wskazywać na to, że zwierzęta te zostały pogruchotane za pomocą silnych środków wybuchowych. To, naturalnie, przesuwałoby fakt stosowania materiałów wybuchowych o kilka milionów lat wstecz. Nie ulega jednak wątpliwości, że znajomość, jak i zastosowanie substancji wybuchowych, oraz broni działającej w oparciu o te środki, jest znacznie bardziej starożytna niż sie na ogół przypuszcza.
Inną tajemniczą sprawą, ściśle wiążącą się z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone po całej kuli ziemskiej. Malowidła te, przedstawiające postacie tak zwanlych kosmitów, zyskały sobie w ostatnich latach rozgłos światowy, a ich szczególna popularność datuje się od momentu publikacji książki von Dänikena zatytułowanej "Pojazdy bogów".
Jednym z najbardziej znanych obrazów jest konturo ogromnej postaci wyryty na skale. Został on odkryty przez Henri Labote'a na płaskowyżu Tasili na Saharze i nazwany przez niego Wielkim Bogiem Marsjańskim. Szkic ten zadziwiająco przypomina postać odzianą w strój kosmonauty.
Na obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków: jeden z nich przedstawia idącą grupę czterech postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony kosmonautów, których głowy okryte są baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na różnych kontynentach. Istnieje na przykład rysunek naskalny na południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający postać, której głowa otoczona jest pierścieniem z wychodzącymi z niego promieniami. Pierścień ten prawdopodobnie reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie, zaopatrony w anteny. Niemal identyczne postacie przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki "kosmitów" znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał w Australii.
Znaczne podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z okresu Jomon. Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają ludzi w pewnego rodzaju ubraniach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary. Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu: rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania, zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas gdy "korona" umieszczona na hełmie spełnia rolę anteny (...). Urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią elementów zdobniczych, lecz są przyrządami pozwalającymi kontrolować i regulować ciśnienie w skafandrach w sposób automatyczny.
Wszystkie te rysunki i postacie kojarzy się obecnie z "przybyszami z kosmosu" oraz poglądem, że planetę naszą w dalekiej przeszłości odwiedzali goście - a stronauci z innych układów słonecznych. W gruncie rzeczy mogą one przedstawiać "niebiańskich bogów". Tym bardziej, że rysunkom "kosmitów" towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy czy inne urządzenia latające. Wydaje się jednakże, że istnieje inne, nie mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej interpretacji znajdowanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach chroniących przed radioaktywnym skażeniem. Przecież większość rysunków "kosmitów" odkryta została na terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą przyczyną powstania pustyń mogło byc zastosowanie na tych obszarach broni nukearnej, dlatego nawet tysiące lat później regiony owej wykazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego.
Rysunki mogły być więc wykonane później przez potomków mieszkańców tych okolic, którym udało się przeżyć kataklizm. Widzieli oni przybywających (albo ze schronów podziemnych, albo z obszarów nieskażonych radioaktywnością) ludzi w latających maszynach, którzy zabezpieczeni strojami ochronnymi pojawili się, aby skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić rozmiary zniszczeń.
Niewątpliwie niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać przybyszów z kosmosu. Nie wydaje się jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były przez mieszkańców Ziemi, jako osłona przed skażeniem promieniotwórczym. Gdyby bowiem kosmici musieli być tak dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem, przy pomocy całkowicie izolujących skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że nie mogli oni oddychać ziemską atmosferą, czy też znosić panującej na powierzchni ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych bogów, jak pisze Richard E. Mooney, stałby w całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i legend.
O mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii, a także Majów, Inków i Azteków nigdy nie pisano jako noszących stroje ochronne. Dlatego albo byli oni ziemianami, albo przybyszami z kosmosu, których fizjologia podobna była do ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych. Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory chroniące ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też nieznanymi, a być może groźnymi dla nich, ziemskimi mikroorganizmami. Jednakże, biorąc pod uwagę argumenty za i przeciw, oraz uwzględniając rozmieszczenie głównych malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych "kosmnicznych" skafandrów jest ochrona przed skażeniem promieniotwórczym."

cz V/IX

"Kiedy program Apollo został pomyślnie zrealizowany i ogłoszono większośc wyników badań, okazało się, że istnieją fakty, które mogą wskazywać, iż nie tylko Ziemia, lecz i część naszego układu słonecznego była przed wielu tysiącami lat zniszczona w wyniku wojny atomowej.
Jednakże jeśli chodzi o interpretację odkrytych faktów, opinie uczonych sa podzielone. Staranny przegląd literatury dotyczącej badań przestrzeni kosmicznej wydaje się świadczyć, że uczeni zakłopotani są wynikami uzyskanymi zarówno w radzieckich, jak i amerykańskich programach badawczych.
Z drugiej strony obserwuje się istnienie także tendencji do ignorowania lub wręcz pomijania tych danych naukowych, które wskazywać by mogły, że olbrzymie kratery na Księżycu, Marsie, Merkurym i Wenus nie powstały w wyniku natyralnych zjawisk, takich jak upadki meteorytów, asteroidów, komet lub działalności wulkanicznej, lecz w wyniku eksplozji nuklearnych, miliony razy potężniejszych niż te, jakich oczekiwać można po najpotężniejszych bombach wodorowych dnia dzisiejszego. Pomimo lądowania ludzi na Księżycu, nie wiemy dotychczas, co było przyczyną zniszczenia jego powierzchni oraz powstania na niej tak olbrzymiej ilości kraterów. Uczeni amerykańscy przyznali (Scientific American, lipiec 1974 r.), że jakiś nieznany kataklizm musiał spowodować zniszczenie powierzchni Księżyca i planet.
Brytyjski astronom o światowej sławie, Gilbert Fiedler z zespołem współpracowników poddał analizie statystycznej położenia i częstotliwości karaterów na powierzchni Księżyca. Uzyskane wyniki wskazują wyraźnie, że kratery nie pokrywają powierzchni Księżyca w sposób bezładny i przypadkowy, czego można by oczekiwać przy założeniu, iż powstały one w wyniku działania sił naturalnych. Okazuje się, że kratery te tworzą określone i logiczne wzory. Występują mianowicie w parach lub tworzą łańcuchy, szeregi oraz równoległoboki.
Pary kraterów lub kratery bliźniacze składają się z dwóch niecek o tej samej wielkości. Uczeni zauważyli, że w miarę jak średni promień tych kraterów zwiększa się, rośnie wówczas również odległość między nimi. Zjawisko to jednakże jest trudno wytłumaczyć na gruncie teorii o naturalnym ich pochodzeniu. Z drugiej strony, jeśli na Księżycu miała miejsce wojna nuklearna, wówczas padające bomby mogłyby tworzyć na jego powierzchni określone wzory lejów. W takim przypadku, oczywiście, im większe byłyby zrzucane bomby, tym większa odległość między nimi byłaby potrzebna dla uzyskania maksymalnego efektu destrukcyjnego.
Liczne kratery tej samej wielkości tworzą także ciągi lub łańcuchy, ułożone wzdłuż jednej linii i skierowane w określonym kierunku. Istnieje wyraźne podobieństwo między tymi łańcuchami kraterów na Księżycu, a łańcuchami lejów po bombach zrzuconych w Wietnamie przez amerykańskie bombowce B-52.
Kratery księżycowe występują również w grupach po cztery jednakowej wielkości - tworząc równoległoboki. Wyraźnie widać, że im większe są ich średnice, tym większy tworzą one równoległobok. Niektóre równoległoboki pokrywają obszar tysięcy kilometrów księżycowej powierzchni. W przypadku wojny jądrowej celem tworzenia takich "figur geometrycznych" byłoby całkowite zniszczenie życia w ich obrębie. Współczesne rakiety bojowe, zarówno radzieckie jak i amerykańskie, wyposażone są przynajmniej w cztery głowice nuklearne każda i zaprogramowane prawdopodobnie w taki sposób, aby ich eksplozje tworzyły równoległobok.
Powszechnie niemal wiadomo, że około 90 proc. wszystkich kraterów na widocznej stronie Księżyca oraz na niektórych obszarach Marsa (regiony otaczające morze Hellas) koncentruje się na wyżynach lub kontynentach, niewiele znajdujemy ich natomiast na morzach. Fakt ten, trudny do wyjaśnienia w inny sposób, z punktu widzenia teorii o starożytnej wojnie nuklearnej staje się zupełnie zrozumiały. Jeśli bowiem w księżycowych i marsjańskich morzach znajdowała się kiedyś woda, to życie inteligentne skupiać się musiało na lądach oraz brzegach zbiorników wodnych. Stąd obecność lejów i kraterów na tych obszarach jest w pełni uzasadniona, jako rezultat morderczej wojny, w której niszczono przede wszystkim duże skupiska mieszkańców w głębi lądu oraz miasta portowe i nadbrzeżne.
Twierdzenie niektórych geologów, że kratery, które kiedyś pokrywały powierzchnie księżycowych i marsjańskich mórz, uległy zniszczeniu przed milionami lat w wyniku stopienia w skrajnie wysokich temperaturach, wydaje się mało prawdopodobne, tym bardziej że przyczyna powstania tego piekła o temperaturze milionów stopni ciągle stanowi tajemnicę. Nie można ponadto pominąć faktu, że około 10 proc. księżycowych kraterów jest zlokalizowana właśnie na terenie mórz i nie uległy one jednak stopieniu. Być może, powstały wówczas, gdy zniszczono podwodne miasta. W każdym razie teoria stapiania w dalszym ciągu nie wyjaśnia występowania kraterów w parach, szeregach, równoległobokach itd.
Jednym z najdziwniejszych rodzajów kraterów obserwowanych na Księżycu są te, które posiadają "promienie" o długości setek kilometrów. Niektórzy uczeni utrzymują, że takie otwory, jak Tycho, Kopernik i Arystarch powstały w wyniku eksplozji, które miały miejsce nad powierzchnią Księżyca. Ponieważ ich promienie przebiegają po powierzchni innych kraterów, jest możliwe, że stanowi to rezultat wybuchu specjalnego typu bomb, które zrzucono pod koniec wojny nuklearnej w celu ostatecznego zniszczenia, ocalałych do tego czasu, resztek życia. Po tysiącach lat te jasne "promieniste" niecki wciąż jeszcze emitują znaczne ilości promieniowania. Badania powierzchni Księżyca w czasie zaćmienia za pomocą przyrządów optycznych czułych na podczerwień, przeprowadzone przez naukowców NASA, wykazały, że te właśnie obszary wydzielają więcej ciepła i promieniowania niż tereny sąsiednie.
Astronomowie tacy jak Fiedler, Shoemaker i Barosh od lat twierdzili, że nieregularne linie obserwowane wokół księżycowych kraterów przypominają bardzo linie rozchodzące się promieniście od kraterów pozostałych po próbnych wybuchach jądrowych w Yucca Flats. Oczywiście, naukowcy ci utrzymują, że podobieństwo to jest przypadkowe, zaś same linie powstały na Księżycu w wyniku działania naturalnych sił niewiadomego pochodzenia.
Już jednak w latach 40-tych astronomowie brytyjscy zaatakowali pogląd, iż przyczyną powstania księżycowych kraterów, niecek i wgłębień było działanie wulkanów. Wykazali oni, że nie istnieje ani jeden przykład prawdziwego stożka wulkanicznego na widocznej stronie Księżyca. Dwadzieścia lat później amerykańscy astronauci także nie mogli znaleźć żadnego dowodu aktywności wulkanicznej na Księżycu.
Na początku lat 60-tych grupa radzieckich astronomów, pracująca pod kierunkiem E. L. Krynowa, po zbadaniu istniejących w naszym systemie słonecznym asteroidów i meteorytów oraz uwzględnieniu komet, a następnie obliczeniu średniej liczby takich ciał, które trafiają w kulę ziemską, doszła do wniosku, że podczas minionych miliardów lat maksymalna liczba tych ciał niebieskich, jaka spadła na Księżyc, nie mogła przekroczyć 16000, nawet biorąc pod uwagę brak na nim atmosfery. Istnieją tam jednak dosłownie miliony kraterów, zaś liczba samych tylko bardzo dużych znacznie przekracza 16 tysięcy, podczas gdy na powierzchni najbliższego sąsiada Księżyca - Ziemi znaleźć ich można niewielką zaledwie liczbę. Natomiast na planetach Merkury, Wenus i Mars istnieją setki tysięcy kraterów - niemożliwe jest więc, by powstały one wskutek uderzeń meteorytów.
Nie można zatem znaleźć żadnego konwencjonalnego dla kształtu i rozkładu kraterów, tych niewinnie wyglądających, jakby pozostałych po ospie znaków, tworzących krajobraz księżycowy. Z jakichś powodów kratery te są płytkie i zgrupowane na określonych obszarach powierzchni księżyca.
Jedna z przedstawionych w ostatnich latach teorii wydaje się wyjaśniać wiele spośród dotychczas niezgłębionych tajemnic Księżyca. Teoria ta została opracowana przez dwóch wybitnych uczonych radzieckich: Michaiła Wasina i Aleksandra Szczerbakowa i przedstawiona w książce "Księżyc - nasz tajemniczy pojazd kosmiczny". Przyjmuje ona, że Księżyc w ogóle nie jest naturalnym satelitą Ziemi, lecz stanowi wydrążoną w środku konstrukcję, zbudowaną przez jakąś wysoko rozwiniętą cywilizację, która wprowadziła go na orbitę okołoziemską, jako sztucznego satelitę, w nieokreślonym czasie dalekiej przeszłości.
Ta zaskakująca idea szokuje w pierwszej chwili, ale zanim wydamy na nią wyrok skazujący, zbadajmy niektóre spośród kłopotliwych problemów, jakie owa śmiała i niekonwencjonalna teoria rozwiązuje.
Naturalnie, jeśli Księżyc został sztucznie wprowadzony na orbitę okołoziemską, to wyjaśnienie jego prawie doskonale kołowej orbity staje się zupełnie oczywiste, podobnie jak fakt, iż orbita ta nie przebiega w płaszczyźnie równikowej Ziemi, odmiennie od wszystkich innych księżyców istniejących w naszym układzie słonecznym.
Rzucającą się w oczy cechą powierzchni Księżyca jest istnienie na niej mórz. Stanowią one wyraźne, jasne, płaskie powierzchnie prawie pozbawione kraterów; niemal wszystkie morza znajdują się na zachodniej części Księżyca, skierowanej ku Ziemi. To właśnie przelatując nad niektórymi z tych mórz, wyprawa Apollo 8 odkryła obecność maskonów, stacjonarnych pól grawitacyjnych, tak silnych że zakłócały one tory sond okołoksiężycowych. Ten fakt oraz wyliczony ciężar właściwy Księżyca i analiza jego ruchu, przeprowadzona przez Gordona McDonalda z NASA, wydają się wskazywać, że Księżyc nie jest ciałem homogenicznym, co oznacza, iż zachowuje się on bardziej jak wydrążona w środku kula, niż jak jednolite ciało niebieskie. Inne, ostatnio odkryte fakty wydają się wspierać tę hipotezę. Przede wszystkim istnieje po drugiej stronie Księżyca ogromne wybrzuszenie na jego powierzchni, tak wielkie, że mogłoby ono wywołać powstanie niezrównoważonych sił w obrębie księżycowej masy. Jednakże wpływ tej wypukłości jest skompensowany jakimiś zmianami w rozkładzie gęstości wnętrza Księżyca. Sam fakt, że wybrzuszenie to znajduje się po przeciwnej stronie niż oddziaływanie Ziemi, jest jeszcze bardziej intrygujący. Czyżby owo wybrzuszenie zostało spowodowane jakimiś ogromnymi przyspieszeniami, które działały na Księżyc?
Ciekawe wyniki otrzymano także w rezultacie sejsmograficznych eksperymentów przeprowadzonych podczas lotu Apollo 13. Okazało się, że zderzenia lub wstrząsy na powierzchni Księżyca dawały nigdzie przedtem nie spotykane sygnały, które zaczynały się od małych fal, a następnie powoli narastały, aby po długim okresie osiągnąć maksimum. W gruncie rzeczy, kiedy trzeci człon rakiety Apollo 13 spadł na Księżyc, cała powierzchnia srebrnego globu, aż do głębokości 40 kilometrów, drgała prawie trzy i pół godziny. Jeden z pracowników naukowych NASA skomentował ten fakt w następujący sposób: "Księżyc zareagował jak wielki, pusty w środku gong".
Tytan, cyrkon, itr, beryl. Te słowa zwracają uwagę, kiedy czyta się wyniki, przeprowadzonej przez S. Ross Taylora, analizy chemicznej próbek skał księżycowych. Raport wskazuje, że te rzadkie pierwiastki występują na powierzchni Księżyca w dużych ilościach, znacznie większych niż w ziemskiej litosferze i bardzo przekraczają średnią ich zawartość procentową we wszechświecie, wszystkie one, znane czasami pod zbiorową nazwą "pierwiastków ogniotrwałych", są niezastąpionymi materiałami budowy antykorozyjnych, odpornych na działania wysokich temperatur, kadłubów rakiet kosmicznych.
Zaskakujące było również to, że wiek skał księżycowych, oceniony na podstawie rozpadu promieniotwórczego, wyniósł od 5 do 7 miliardów lat, zaś w niektórych próbkach osiągał aż około 20 miliardów lat, podczas gdy wiek naszego układu słonecznego, a więc i Ziemi, ocenia się zaledwie na 4,6 miliardów lat. Ponadto w próbkach skał księżycowych odkryto kilka nowych pierwiastków i minerałów, które w ogóle nie występują w skorupie ziemskiej, nie mówiąc już o obecności stosunkowo wysokich stężeń niektórych radioaktywnych izotopów szeregu uranu i toru. Te ostatnie w gruncie rzeczy mogły powstać tylko w wyniku eksplozji jądrowych.
Wszystkie wyprawy Apollo znajdowały także na powierzchni Księżyca duże ilości substancji szklistych (np. Apollo 17 przywiózł szkło pomarańczowego koloru pochodzące z krateru Shorty). William C. Phinney, kierownik zespołu badawczego w Centrum Lotów Załogowych NASA w Houston. Podczas konferencji prasowej, jaka miała miejsce w styczniu 1973 roku, powiedział: Nie potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób kawałki pomarańczowego szkła stanowić mogą rezultat działalności wulkanicznej. A przecież na ziemskich terenach doświadczalnych, na których przeprowadzano próbne wybuch jądrowe, takie odłamki kolorowego szkła do rzadkości nie należą.
Wyniki badań księżycowych skał wprawiły w zakłopotanie tych uczonych, którzy wierzyli, że Ziemia i Księżyc utworzone zostały z tego samego pierwotnego obłoku kosmicznego pyłu, lub że kiedyś w zamierzchłej przeszłości Księżyc stanowił część Ziemi, a później został wyrzucony na orbitę w wyniku jakiegoś kataklizmu."

cz Vi/IX

"Dalsze wyniki uzyskane przez kolejne wyprawy Apollo dostarczają nie mniej fascynujących informacji niż z pierwszych wypraw. Badania magnetyzmu księżycowego (Apollo 16) wykazały, że Księżyc obecnie nie posiada globalnego pola magnetycznego, niemniej jednak próbki skał księżycowych wykazywały ślady dawnego działania tego pola ("New Scientist" 1980 t.85, s.66). Namagnesowanie to jest nieznaczne i wynosi około 1/100 000 tego, jakie spotyka się na Ziemi. Nie jest ono również jednolicie rozłożone na powierzchni, lecz koncentruje się w siedmiu regionach. Wszystkie te regiony leżą na zewnętrznej stronie największych kraterów ("New Scientist" 1979 t.84, s.873).
Odkryto także istnienie dwóch oddzielnych pasów ferromagnetycznego materiału, o długości około 1000 kilometrów, leżących na głębokości około 100 kilometrów pod powierzchnią Księżyca. Pochodzenie i przeznaczenia tych ogromnych utworów, podobnych do dźwigarów lub wzdłużników w kadłubie okrętu, stanowi dotychczas zagadkę, podobnie jak odkryte przez wyprawę Apollo 16 ślady pordzewiałego żelaza w próbkach skał księżycowych. Ponieważ rdza świadczy o obecności wody, dawna teoria mówiąca, że księżyc zawsze był pozbawiony zawierających wodę minerałów, powinna być poddana rewizji. Niezaprzeczalny dowód sinienia wody na Księżycu pojawił się wówczas, gdy instrumenty pozostawione prze poprzednie wyprawy Apollo niespodziewanie wykryły obłoki pary wodnej rozciągające się na przestrzeni setek kilometrów. John Freeman z Rice University twierdz, że wszystkie odczyty przyrządów pomiarowych wskazują na bezsporny fakt, iż para wodna pochodzi z głębokiego wnętrza samego Księżyca.
W ciągu tysięcy lat żywe były na Ziemi legendy mówiące o istniejących na Księżycu miastach. Według zapisów, jakie znajdujemy w książce Charlesa Forda, europejscy astronomowie twierdzili w swoich publikacjach naukowych, że widzieli takie ruiny na Księżycu jeszcze w ubiegłym wieku. Amerykańskie czasopisma astronomiczne publikowały rysunki i fotografie piramid, kopuł, krzyży i mostów, jakie obserwowano na powierzchni Księżyca. Zeszyt czasopisma Uniwersytetu Harvarda z kwietnia 1954 roku pt. "Sky and Telescope" zawiera artykuł na temat mostu sfotografowanego na powierzchni Księżyca, łączącego dwa grzbiety górskie w pobliżu Mare Crisium. Według opinii redaktora naukowego "New York Herald Tribune" - Johna O'Neile'a oraz dwóch astronomów angielskich, H. P. Wilkinsa oraz Patricka Moore'a, fotografia ta przedstawia definitywnie most, a nie przypadkową formację skalną tego kształtu. Jeśli Mare Crisium było kiedyś prawdziwym oceanem, wówczas most ten porównać by można do mostu Złotej Bramy (Golden Gate Bridge) w San Francisco, który również spina dwa grzbiety górskie w pobliżu oceanu. H. P. Wilkins wyliczył, że długość tego księżycowego mostu przekracza 20 kilometrów. Spędził on również wiele czasu na katalogowaniu ponad 200 białych kopuł, o średnicach sięgających 200 metrów (obserwowanych w ostatnich latach w coraz większych ilościach), które czasami znikają w jednym miejscu, aby znowu pojawić się w innym. Zaskakujące, że wiele spośród tych księżycowych kopuł zaobserwowano w pobliżu wyjątkowo prostej ściany o wysokości około 450 metrów i długości ponad 100 kilometrów. Po przeciwnej stronie tej ściany, na przeciwległej stronie Księżyca, znajduje się pęknięcie o szerokości 8 kilometrów i długości 240 kilometrów.
Jeszcze bardziej zadziwiające są zespoły gigantycznych głazów, znajdujące się na powierzchni Mare Tranquilitatis i Oceanus Procellarum. William Blair, uczony antropolog, porównuje te budowle do Stonehenge, o prostokątnych zapadlinach zerodowanych ścian, które zawaliły się ku środkowi oraz monolitycznych iglicach wyższych od jakiegokolwiek budynku na Ziemi. Radzieckie zdjęcia wykonane przez Łunę 9 wskazują, że niektóre spośród tych iglic mogą w gruncie rzeczy mieć kształt piramid.
Starożytna cywilizacja zamieszkująca w przeszłości na powierzchni Księżyca musiała dokonać ogromnego dzieła, przekształcając i modelując krajobraz Księżyca. Astronomom od wielu lat znane są duże obszary tej powierzchni pokryte siatką krzyżujących się linii, przypominających siatkę południków i równoleżników rysowanych na mapach Ziemi. Odnosi się wrażenie, że te uskoki, grzbiety górskie, wąwozy i łańcuchy kraterów ułożone są wzdłuż równoległych linii przecinających się z innymi pod kątami prostymi. Taki system krzyżujących się linii jest zupełnie nienaturalni i uczeni nie potrafią znaleźć dla niego żadnego wytłumaczenia.
Zdjęcia przesłane przez amerykańskie sondy z powierzchni Merkurego, Wenus i Marsa wskazują, że los tych planet był podobny do księżycowego. Można na ich powierzchni znaleźć kratery tworzące wzory podobne do księżycowych. Niektórzy fizycy oceniają, że energia potrzebna do utworzenia takich kraterów (których średnice osiągają 1300 kilometrów) przekraczają tysiące razy siłę wybuchu największych bomb wodorowych.
Tak straszliwa siła wybuchu mogła zniszczyć planetę, która kiedyś krążyła między Marsem a Jowiszem, a po której pozostał tylko pas asteroid. Kiedy ta grupa fragmentów skalnych została w 1802 roku odkryta przez niemieckiego astronoma Heinricha W. M. Obersa, astronomowie byli przekonani, że to jakaś planeta została kiedyś zniszczona w wyniku straszliwej eksplozji. Teoria ta ciągle jest żywa wśród astronomów radzieckich. Obliczyli oni na początku lat 60-tych, że średnica owej planety wynosiła około 6000 km. Z drugiej strony wiadomo, że nie istnieje żadna naturalna przyczyna eksplozji planety. Amerykański astronom Gerard P. Kuiper, dyrektor Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu w Arizonie, twierdzi wprawdzie, że pas asteroid powstał wówczas, gdy 5 do 10 oddzielnych planet znajdujących się na orbitach pomiędzy Marsem a Jowiszem przypadkowo zderzyło się ze sobą, jednak nie posiada on konkretnych dowodów potwierdzających tę teorię, zaś ze statystycznego punktu widzenia taka przypadkowa kolizja jest niemal niemożliwa w przestrzeni, jaka istnieje między Marsem a Jowiszem. Naukowcy z NASA byli zaskoczeni, kiedy sondy Pionier 10 i Pionier 11 przeszły bez żadnej kolizji przez pas asteroid zawierający około 100 000 odłamków skalnych. Najprawdopodobniej nie zwrócili oni uwagi na fakt, że średnia odległość między każdą z tych asteroid wynosi około 6,5 miliona kilometrów.
W każdym razie wiadomo, że największe rozmiary zniszczeń podczas tej starożytnej wojny miały miejsce w obszarze między Marsem a Jowiszem. Być może, planeta lub planety istniejące w tej części naszego układu słonecznego były głównymi bazami militarnymi i dlatego musiały zostać zburzone. Starożytne środki bojowe mogły również dokonać zniszczenia czterech księżyców Saturna, co spowodowało powstanie jego pierścienia. Astronomowie twierdzą, że księżyce te rozpadły się, kiedy zbytnio zbliżyły się do planety. Nie ma jednak żadnych realnych dowodów na poparcie tej teorii, tym bardziej, że ci sami astronomowie przyznają, iż księżyce nie mogły rozpaść się, gdyby były zbudowane z niepopękanej litej skały. Ponadto Saturn byłby jedyną planetą w naszym układzie, której księżyce uległyby rozpadowi w tak niezwykły sposób. A może one także były ważnymi bazami wojskowymi i dlatego musiały zostać zniszczone?
W ostatnich latach świat naukowy dowiedział się, że temperatura na powierzchni Jowisza wynosi ponad 50 000 stopni, a więc przekracza nawet temperaturę na powierzchni Słońca. Czy potężne bombardowanie za pomocą nuklearnych środków zniszczenia nie mogło zapoczątkować reakcji jądrowej na tej planecie?
W książce zatytułowanej "Złoto bogów" Erich von Däniken dyskutuje możliwości istnienia w starożytności wojny, w której cywilizacje pochodzące z innych systemów gwiezdnych walczyły ze sobą i ci, którzy tę wojnę przegrali, szukać musieli schronienia na Ziemi. W tych to zamierzchłych czasach nasz system słoneczny mógł zostać zniszczony przez istoty lub "bogów" pochodzących z innych układów planetarnych. Wydaje się jenak, że nie ma powodów, dla których "kosmici" mieliby wybrać sobie jako teren załatwiania swoich porachunków tę zapadłą część galaktyki, odległą przynajmniej o kilkadziesiąt lat świetlnych od miejsca, w którym przyczyna sporów powstała. Bardziej uzasadnione wydaje się twierdzenie, że wysoko rozwinięta cywilizacja powstała właśnie tu, na Ziemi, przed kilkudziesięciu lub nawet kilkuset tysiącami lat. Ta wspaniała cywilizacja osiągnęła już nawet etap planetarny - rozpoczęła kolonizację znajdujących się w obrębie ekosfery planet naszego układu słonecznego, stając tam szybko na niebywale wysokim poziomie techniki i cywilizacji.
Zdaje się jednak, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z technologicznym. Znane wady ludzkości i dążność jednych do dominacji nad drugimi, zwielokrotnione niesłychanymi możliwościami zaawansowanej wiedzy i techniki doprowadziły do otwartej rywalizacji pomiędzy mieszkańcami sąsiednich planet. Rezultatem była straszliwa wojna, w wyniku której z jednej planety pozostał tylko pas asteroid, zaś powierzchnie Księżyca, Marsa, Merkurego i Wenus zamieniły się w skalne rumowiska o zatrutej śmiertelnie dla wszelkiego życia atmosferze. Ci, nieliczni, którzy przeżyli ukryci w bunkrach i skalnych schronach na stosunkowo najmniej zniszczonej Ziemi, stali się nosicielami kultury cywilizacji, "bogami", wśród ocalałych, człekopodobnych istot zamieszkujących dzikie ostępy i dżungle Ziemi, mając nadzieję wskrzesić na gruzach dawnej świetności "złoty okres" - nowe cywilizowane życie."

źródło:

historyk.republika.pl/arty/awb1.htm