Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#służba zdrowia

Lektura na temat COVID-19

Brutal902020-04-13, 13:54
Coś innego z serii ,,Sadol uczy,Sadol bawi''.Nie martwcie się,są Polskie napisy.Ciekawa lektura,jeżeli kogoś interesuje szczegółowo opisane PS.ogólnie polecam ich kanał,posiadają różne ciekawe tematy ze świata

Służba zdrowia

Radbug2015-02-19, 17:10
Denerwuje mnie,że wszyscy tak narzekają na służbę zdrowia i mówią,że trzeba czekać ze swoimi problemami miesiącami. Ja na przykład czekałem zaledwie tydzień. To przecież nie jest tak długo?

W każdym bądź razie jestem bardzo zadowolony z prędkości przyjazdu karetki...

Lekarze a seks grupowy.

Krzysio93xd2014-08-28, 16:27
Co można usłyszeć zarówno podczas seksu grupowego jak i kolejce u lekarza?
-
-
-
-
-
-
-
- Jeszcze jedna osoba i wchodzę!

źródło: wymyślone w kolejce do lekarza.

To jest POLSKA

Moodyxcore2014-07-14, 12:48
Znalezione w necie

Cytat:

Szpital przyjął Kamila, który uległ ciężkiemu wypadkowi i wprowadził go w śpiączkę. Jednak z działań służby zdrowia wynika, że nie wiadomo czy zależy im na dobru pacjenta czy chodzi tylko o jego organy. W poniedziałek chłopak ma zostać odłączony od aparatury podtrzymującej życie.

Kamil Wolański w środę uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. W czwartek 20 minut po północy został przyjęty w szpitalu im. T. Marciniaka we Wrocławiu. Według relacji przyjaciół poszkodowanego przyjmujący go pracownicy szpitala nie wykonali wszystkich potrzebnych badań i wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną.

Lekarze stwierdzili śmierć mózgu i została podpisana karta zgonu. Jednak według otrzymanych przez nas informacji, badania na Kamilu były prowadzone, gdy chłopakowi podano leki zwiotczające mięśnie – co nie powinno mieć miejsca. Dwa szpitalne dokumenty z 10 lipca przeczą sobie: jeden mówi, że Wolański otrzymał środki farmakologiczne, a drugi twierdzi inaczej.

Natychmiast rodzice otrzymali informację, że organy Kamila są potrzebne. Mama poszkodowanego skontaktowała się z innymi lekarzami i przedstawiła im sytuację. Stwierdzili, że istnieje szansa na wyciągnięcie z tego jej syna. Szpital T. Marciniaka jest jednak innego zdania.

Ponieważ było wiele podejrzeń – co do właściwego zachowania lekarzy – złożono odpowiednie dokumenty do prokuratury, jednak odmówiono ich przyjęcia. Dlatego w poniedziałek zostanie złożone zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Pod szpitalem zjawili się policjanci, którzy usunęli znajomych okazujących wsparcie Kamilowi. Dodatkowo sprzed łóżka szpitalnego syna została usunięta matka Wolańskiego, co na pewno nie jest standardowym działaniem.

Czy Szpitalowi T. Marciniaka chodzi tylko o organy pacjenta?

Znajomi Kamila na Facebooku utworzyli fanpage, na którym okazują wsparcie oraz informują na bieżąco o sytuacji: Wybudzimy – Kamila. W poniedziałek o godz. 12 odbędzie się protest przed wrocławskim szpitalem przy ulicy Traugutta 116 przeciwko odłączeniu Wolańskiego od aparatury podtrzymującej życie. Rodzina i przyjaciele Kamila proszą o wsparcie!



Facebook- wybudzamy Kamila

źródło

Zwierzak.

P................n • 2014-03-27, 23:13
Jak nazywa się zwierze, które jest kolejne w kolejce na kasę chorych?

Pantera.

Wspomnienia z wizyty w szpitalu

c................c • 2014-01-26, 23:49
Historia własna, myślę że dobrze obrazująca stosunek lekarzy do pacjentów w szpitalu.
Jeden z żartów na głównej przypomniał mi dość absurdalną sytuację z mojego życia, a że jutro mam egzamin ze średnio zajmującego przedmiotu to w sumie czemu nie zrobić sobie przerwy od nauki i nie opisać.

W wieku 17 lat, jakoś czerwcem, zdarzyło mi się zachorować. Ogólne osłabienie, problemy żołądkowe, omdlenia i najgorsze bóle głowy w życiu. No nic, dopóki nie zdarzyło się że nie miałam siły wrócić ze szkoły do domu i robiłam przerwy co kilkadziesiąt metrów zwalałam wszystko na migreny wywołane stresem i przemęczeniem (koniec semestru).
1. Wizyta u lekarza rodzinnego. Diagnoza: zmęczenie, odpocząć, jeść cukierki z meliską i będzie dobrze.
Powrót do domu. No nie jest dobrze. Przypomina mi się, że jakiś czas temu rozbił się w moim pokoju termometr.
2. Druga wizyta u lekarza rodzinnego, panika lekarki że może być poważnie, skierowanie do szpitala w trybie natychmiastowym.
3. Szpital. Pierwsze spotkanie z lekarzem mnie prowadzącym, on twierdzi że jeśli tej rtęci nie paliłam to na pewno mi nie zaszkodziła. Mam zostać mimo to w szpitalu.
4. Szpital. Spotkanie z panią neurolog, ona twierdzi że jednak mogłam się zatruć rtęcią. Z powodu bólu głowy mówi, że za jakiś czas zrobimy EEG. Nie doczekałam się przez cały mój pobyt tego badania, mniejsza.
5. Szpital. Leżę na dziecięcym, jestem najstarsza wśród maluchów, ból głowy rozwala mi czaszkę szczególnie o stałych porach, jak dzieci trzeba obudzić na jedzenie. Płaczą chórkiem, później krzyki bo bawią się i biegają. Trudno, wytrzymam. Bez żadnych badań zaczynają leczyć mnie na zatoki i podają coś przeciwbólowego.
6. Po kilku dniach lekarz zlecił badanie moczu, wychodzi nieodpowiednio (białko w moczu i coś tam wskazujące na stan zapalny). No i się zdziwili, bo skoro zatoki chore to jak to układ moczowy nie taki ? Każą ponowić badanie, pielęgniarka łapie mnie na korytarzu i konspiracyjnie podpowiada, że pewnie się nie umyłam i stąd zły wynik badania .
7. Powtórzone badanie, znowu ten sam wynik. Znowu zostałam posądzona o bycie brudasem, bo białko w moczu nie pasuje do diagnozy "chore zatoki". Następnego dnia powtórzyć.
8. Badanie po raz trzeci wykonane, tym razem zostało przyjęte do wiadomości, że to nie z moją higieną coś nie tak. Zostaję skierowana na badanie zatok (o kurde, a może jednak zdrowe ?).
9. Zatoki oczywiście czyściutkie, moje leczenie zostaje przerwane. Lekarze mają mnie w dupie bo nie wiedzą co mi jest, dostaję wypis ze szpitala i nakaz, żeby wrócić z dokumentacją medyczną po ukończeniu leczenia nerek. Wychodzę ze szpitala tak samo chora jak przyszłam.

Paranoja.

Pacjentka

penny212013-10-09, 23:59
Akcja z dziś.

Mam pacjentkę do zdjęcia rentgenowskiego lewej dolnej siódemki.
Zazwyczaj mówię na czym będzie polegało badanie ale że miałem już zamykać pracownię nie chciałem tracić czasu wiec podchodzę z uzbrojonym "trzymadełkiem" do filmu stomatologicznego o:

(J -ja , L- laska)
J: szeroko proszę i broda trochę do góry
L wykonuje polecenie ale widać, że coraz bardziej przeszkadza jej spontaniczny uśmiech.
J: nakręcony jej uśmiechem mówię - proszę teraz zagryść. Czy pani tak wytrzyma przez chwilę?
L: parska śmiechem , wyciąga trzymadełko z ust i ryje się na cały gabinet.
J: śmieję się zainfekowany jej śmiechem choć nie wiem z czego. Więc gadam - może pani powiedzieć co w tym takiego śmiesznego bo tez bym się pośmiał?
L: cały czas rechotając - bo ja myślałam że zdjęcie to będzie pstryk-pstryk i po wszystkim, nie spodziewałam się że jakiś facet będzie mi pchał sprzęt do gęby.

"służba zdrowia"

jutub3d2013-09-22, 7:59
biurokracja w Polsce (na przykładzie "służby zdrowia")
"Historia pewnej dokumentacji". (źródło: Artykuł z RP.PL Pana Piotra Czarnowskiego)

Jeden z moich znajomych, Amerykanin z małego prowincjonalnego miasteczka, po wypadku trafił do tamtejszego szpitala. Poszedłem go odwiedzić i przy wejściu znalazłem tabliczkę: prosimy nie odwiedzać pacjentów między 20.00 a 8.00. Rodziny mogą pozostać w szpitalu całą dobę, bez podań i opłat, bo ich obecność pomaga chorym.

Mój znajomy leżał w pokoju jak wszystkie inne – pojedynczym, pastelowym, z własną łazienką, wyposażonym w różne gadżety medyczne, telewizor, telefon i wygodny fotel rozkładany jak łóżko, właśnie dla rodziny. I jeszcze coś: budynek nie miał tego strasznego zapachu mieszanki brudu i środków odkażających. A nie była to prywatna klinika dla milionerów tylko zwykły, biedny local community hospital w małym miasteczku położonym tysiące kilometrów od stolicy.

To mi przypomniało, że przecież przyjechałem z kraju, w którym pacjent ma zapewnioną doskonałą opiekę najwyższej klasy i że odwiedzam kraj, w którym opinia publiczna mówi o upadku systemu ochrony zdrowia. Powinienem więc z dumą patrzeć na amerykańską nędzę, pamiętając o naszej wyższości. I wtedy wpadła mi w ręce następująca historia polskiego podróżnika w USA, idealnie pasująca do tematu:

U pacjenta z nadciśnieniem kilkuletnią metodą przypuszczeń zdiagnozowano w Polsce guz nadnercza i zapowiedziano konieczność operacji po uprzedniej tomografii komputerowej, na którą czeka się pół roku i trzeba położyć się do szpitala na minimum 3 dni, oczywiście po wizycie u lekarza pierwszego kontaktu, skierowaniu do specjalisty, wizycie u specjalisty, skierowaniu do szpitala i wykonaniu dziesiątek innych Absolutnie Niezbędnych Kroków. Termin operacji zaś okazał się tak odległy, że nieprzewidywalny. Zanim te kroki wykonał, pacjent trafił do Stanów, także na zupełną prowincję i tam, pewnie w wyniku obserwacji rozpadającej się amerykańskiej gospodarki, ciśnienie zaczęło mu strasznie skakać. Zadzwonił więc do lokalnego szpitala z nadzieją, że w ciągu najbliższych tygodni ktoś zechce go zbadać. Szpital po kilkunastu minutach oddzwonił żeby zapytać czy pacjent może przyjść następnego dnia.
Następnego dnia recepcjonistka, która nie zażądała żadnych skierowań, powiedziała, że pacjent musi poczekać. Oczywiście – powiedział pacjent, który był przygotowany na spędzenie całego dnia w korytarzu. Ale po kilku minutach recepcjonistka zapytała czy jest już gotowy do badania, bo prosiła go o poczekanie tylko aż wyrówna mu się akcja serca po wejściu na schody. Następnie pacjent został zbadany przez asystentkę medyczną i niezwłocznie po tym przez lekarza, który przeprowadził z nim najpierw godzinną rozmowę, wypytując o historię choroby i wszystkie uwarunkowania medyczne. Pacjent pokazał mu listę leków przepisanych w Polsce: w miarę jej przeglądania lekarz pytał czy dobrze zrozumiał, na wszelki wypadek posprawdzał wszystko w komputerze i powiedział, że nie widzi żadnej logiki w tej terapii. Ale pamiętając o polskiej diagnozie guza nadnercza zaordynował tomografię komputerową i tylko dodał, że w Stanach takich rzeczy się nie operuje, chyba, że na żądanie pacjenta, bo stres większy niż możliwe pozytywy. Zaprowadził pacjenta do pracowni tomograficznej i całe dwanaście minut później, czyli co najmniej cztery tysiące razy szybciej niż według polskich realiów, było po badaniu. Lekarz zapisał numer telefonu pacjenta i powiedział, że zadzwoni jak będą wyniki. Dobrze – odpowiedział pokornie pacjent przeczuwając, że wyniki będą za miesiąc – ale ja za tydzień wyjeżdżam. Nie widzę przeszkód – powiedział lekarz i poszedł.

Trzy godziny później zadzwonił. Przeprosił, że tak długo trwało i dokładnie omówił wyniki badania oraz wnioski z nich płynące. Przede wszystkim okazało się, że pacjent nie ma śladu guza i przy okazji wszystko inne w środku ma w porządku, bo chociaż zlecenie było na badanie nadnerczy to jeśli już robi się TC to lepiej wszystko sprawdzić. Lekarz zaproponował modyfikację terapii i zaordynował lek. Pacjent ucieszył się i drżąc na myśl o tym co będzie jeśli lekarz pomyli pisownię jego polskiego nazwiska, numer pesel albo datę urodzenia lub adres, zapytał kiedy może przyjść po receptę. Po co? – zapytał lekarz. Powiedz jaką aptekę masz najbliżej, ja tam zadzwonię i możesz od razu odebrać, bez żadnej recepty, powiesz po prostu jak masz na imię.

Przed powrotem do kraju pacjent na wszelki wypadek sprawdził, czy będzie mógł ten sam lek dostać w Polsce. Otóż nie, wykreślono go z listy leków kilka lat temu. Był za tani. Wobec tego pacjent jeszcze raz zadzwonił do doktora. Ten dziwił się bardzo bo lek jest od dawna stosowany na całym świecie i bardzo skuteczny. Nic nie poradzę – powiedział pacjent – w myśl polskich przepisów żaden lekarz nie będzie mi go mógł przepisać ani żaden aptekarz sprzedać, bo to w Polsce przestępstwo. Mogę wprawdzie starać się o terapię niestandardową ale prędzej umrę. Nie martw się – powiedział pacjentowi lekarz jak już przestał się śmiać po wyjaśnieniach co to jest terapia niestandardowa – wpadnij do apteki, zadzwonię, żeby wydali ci zapas na cztery lata. Nic z tego – odpowiedział pacjent - żeby przywieźć lek muszę najpierw wystąpić o zgodę prezesa Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, załączając tomy dokumentacji, bo inaczej znowu popełnię przestępstwo próbując się leczyć. Lekarz spojrzał tylko dziwnie na pacjenta i zamknął się w swoim pokoju.

Przed powrotem do Polski, kraju nadzwyczajnej dobroci dla chorych i wielkiej skuteczności leczenia, pacjent odebrał ze szpitala dokumentację medyczną. Nie musiał w tej sprawie pisać prośby o wydanie ani płacić za kopiowanie, lekarz dał mu cały pakiet mówiąc „to należy do ciebie". Pacjent otworzył pakiet i na pierwszej stronie dokumentacji przeczytał: „pacjent przyjechał z kraju, w którym nie ma systemu ochrony zdrowia".

krótki i zabawny tekst na temat poszukiwań po tagach, albo po prostu: szukałem, nie było

Opowieśc o głupocie i Angielskiej służbie zdrowia

F................x • 2013-06-13, 17:26
Mieszkam w małym angielskim miasteczku i kilka dni temu wybrałem się z dwójka kolegów na wycieczkę rowerami po pobliskich klifach.
Po zwiedzeniu wszystkiego co było było tego warte przyszedł czas na powrót. Zjeżdżaliśmy z dość stromej kamienistej górki i w pewnym momencie stwierdziłem ze moi koledzy nieźle zapier**lają i maja coraz mniejsze szanse na wyrobienie się w zakręcie. Tak też się stało, zdążyłem krzyknąć O KUR*A!!! i zobaczyć jak lecą wprost w przepaść.
Rzuciłem pędem rower i pytam się czy są cali itp. Pierwszy miał sporego farta i nieźle poobijany zatrzymał się na zboczu. Drugi zaś miał pecha i wleciał rowerem w drzewo i przeleciał jeszcze 10 metrów zatrzymując się na drewnianej kłodzie łamiąc przedramię i obojczyk (Niestety nie posiadam żadnych smaczków na harda). Patykami usztywniłem rękę i zrobiłem chustkę na obojczyk. Wybrnęliśmy jakoś z dziury i doszliśmy do parku gdzie mogliśmy wytlumaczyć pogotowiu jak nas znaleźć. Pół godziny zajęło idiocie z Emergency aby nas namierzyć. Zadawał te same pytania po kilka razy jakby był bardziej przejęty wypadkiem niż ja sam. Wreszcie karetka zaszczyciła nas swym przybyciem i powieziona nas do szpitala. I dopiero tu zaczyna się zabawa.
Godzina czekania na nie wiadomo co, kolejna godzina na prześwietlenie. Gdy okazało się że potrzebujemy jakiegoś papierka cały personel zaczął latać po szpitalu i pytać się o co w ogóle chodzi bo oni NIE WIEDZĄ. Po informacji ze potrzebna jest operacja przy obojczyku czekaliśmy w sumie sami nie wiedzieliśmy na co aż w pewnym momencie uradowana lekarka mówi: "No już możecie iść do domu!" Wszyscy stanęli jak słup soli. Jak to do domu się pytam, przecież mój kolega ma dwie kości złamane i czeka na operacje. Oni wręcz oburzeni do nas że on NIE WYMAGA ich opieki ze może sobie spokojnie poczekać połamany w domu i za dwa dni wrócić by nastawić kości. Prośba o zostawienie go na noc w szpitalu ze względu na ból i odległość od szpitala do jego domu została skwitowana tym że jego obrażenia nie wymagają ich interwencji. Mój kolega(połamany) wstał z łóżka i powiedział do lekarki żeby sp🤬ala*a co poskutkowało wezwaniem ochrony i wyprowadzeniem nas ze szpitala. Wypuścili nas z niczym jedyna różnica polegała na tym że ręką mojego kolegi nie była już usztywniona patykami tylko gipsem.Przypisali mu paracetamol raz na 4 godziny Tyle udało się zrobić Królewskiej służbie zdrowia przez około 4-5h czekania. Strach chorować. Dodam że na 4 lekarzy dwóch było ciapatych, jeden czarny. Mimo to żadne z nich nie wiedziało jak nastawić j🤬e złamanie.

Pierwszy temat