Razu pewnego bardzo zaśnieżonego wchodzi na dach kominiarz. Zlecenie proste: przeczyścić komin. No to wdrapuje się na ten dach i podchodzi do komina. Wsadza przeczyszczasz do środka... I faktycznie, na 2 metrze coś siedzi. No to bierze kija i cheja wsadza w komin. Ale gówno się nie chce ruszyć dalej. Kominiarz biedny męczy się i męczy, próbuje wszystkiego, łącznie z markowym Kretem po 3 zeta i nic... Ani gówno drgnie. W końcu usiadł wk🤬iony pod kominem i wycierając pot głośno warknął:
-K🤬a mać! Zapchany jakby sam mikołaj tam swoją grubą dupę próbował wsadzić!
-E k🤬a, sp🤬alaj! Tylko nie grubą lamerze p🤬lony!- dobiegło z komina.