
Przedwojenna reklama

Przy okazji zwróćcie uwagę jakie kiedyś były numery telefonów

Po zielonych trybunach fanów „Žalgirisu”, krzyczących „Polska kur…”, po liderze kibiców „Žalgirisu” — „Pietų IV” — Ingvarasie Butautasie, który po meczu na łamach jednego z portali straszył odpowiedzialnością karną za hasła „Polskie Wilno” i „Jesteśmy u siebie”. Po tych wszystkich pożal się Boże „kibicach”, którzy na gości z Poznania bluzgali i zagwizdywali śpiewanego na początku meczu „Mazurka Dąbrowskiego”, gdy oddzielał ich kordon policji, a milkli, kiedy policja patrzyła gdzie indziej.
Szczególny zaś niesmak wywołała wiadomość następnego dnia — że na parkingu jednego ze stołecznych hoteli zniszczono dwa samochody gości z Poznania. W obydwu pocięto opony, na karoseriach obu aut wydrapano także literę „Ž” — symbol „Žalgirisu”.
Policjanci pobili i skopali mieszkańca Poznania, za co dostali zarzuty i zostali zawieszeni przez komendanta. Po miesiącu - już bez rozgłosu - wrócili do pracy.
Przed rokiem w jednym z klubów na poznańskim Starym Rynku bawili się antyterroryści z Łodzi ściągnięci do ochrony Euro 2012. Byli w cywilu, po służbie, gdy zaatakowała ich grupa mężczyzn. Jeden z pobitych policjantów wskazał potem na kick boksera Łukasza Rafałkę. Miał go rozpoznać po tatuażu, bo zdjęcie sportowca, notowanego za oszustwa i narkotyki, figurowało w policyjnym albumie.
Nie bił policji, był z córką w domu
Nazajutrz antyterroryści z Poznania zatrzymali Rafałkę na jednym z parkingów. - Rzucili na ziemię, zaczęli kopać, uderzyli w głowę kolbą od pistoletu - opowiadał nam Rafałko. Przewieziono go do komendy wojewódzkiej, gdzie był rażony paralizatorem, bity pięściami po twarzy i kopany. Na ciele doliczył się blisko 60 śladów po uderzeniach.
Rafałko okazał się tymczasem niewinny, bo kiedy w klubie wybuchała awantura, był w domu z sześcioletnią córką. Policjant, którego miał ponoć zaatakować, pomylił się, przeglądając album ze zdjęciami.
Po wyjściu z komendy Rafałko powiadomił o pobiciu prokuraturę i dziennikarzy. Policja twierdziła wtedy, że już na komendę trafił poturbowany.
Do innych wniosków dochodzi na początku roku prokuratura w Szamotułach. Pięciu antyterrorystom, którzy zatrzymywali Rafałkę, stawia zarzuty pobicia i przekroczenia uprawnień. I dodaje, że jego relacja o biciu, kopaniu i rażeniu paralizatorem "została w toku śledztwa potwierdzona".
- Rozmawiałem z komendantem wojewódzkim. Podejmie decyzję o zawieszeniu policjantów - mówi nam rzecznik wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak. Krzysztof Jarosz, wtedy szef wielkopolskiej policji, dodaje: - Nie ma przyzwolenia na jakiekolwiek łamanie praw obywatela, bicie ludzi.
Może budzić pytania
Sprawa ma jednak ciąg dalszy. Kilka tygodni temu zawieszeni policjanci zostają wezwani na okazanie, a gdy mają pokazać dokumenty, wyciągają legitymacje służbowe. Skąd je mają, skoro zostali zawieszeni? - Byli zawieszeni, ale tylko na miesiąc. Potem wrócili do służby - mówi nam dzisiaj Borowiak.
Przepisy o policji przewidują, że policjanta z zarzutami można zawiesić najwyżej na trzy miesiące. Ale zostawiają też furtkę - w uzasadnionych przypadkach policjant może być zawieszony nawet do końca procesu.
Dlaczego w sprawie Łukasza Rafałki policjantów najpierw zawieszono, a po miesiącu, już po cichu, przywrócono do pracy? Policja najpierw zasłoniła się prokuraturą, która w ciągu tego miesiąca sama nie zdecydowała się zawiesić funkcjonariuszy.
Michał Franke, szef prokuratury w Szamotułach, takim tłumaczeniem jest zaskoczony: - Możemy zawiesić policjantów, jeśli jest to niezbędne, by zapewnić prawidłowy tok śledztwa. W tej sprawie nie było takiej potrzeby. Ale policja nie musi się na nas oglądać. Powinna ocenić, czy zawieszenie jest wskazane ze względu na dobro służby.
- A jest wskazane? - pytamy.
Franke: - Nie chcę zajmować stanowiska. Ale zgadzam się, że jeśli najpierw policjantów się zawiesza, a potem odwiesza, to może to budzić pytania. Tym bardziej że w ciągu tego miesiąca nic się w sprawie nie zmieniło.
Inaczej widzi to rzecznik policji. - Komendant w ciągu tego miesiąca nie otrzymał nowych informacji, które mogłyby wpłynąć na przedłużenie zawieszenia. To jego suwerenna decyzja - mówi Borowiak.
Krzysztof Jarosz, który zawieszał policjantów, nie jest już szefem wielkopolskiej policji. Od miesiąca dowodzi komendą wojewódzką w Katowicach.
Studenci na poznańskich juwenaliach skandowali tytuły antyromskich piosenek, prosząc, by zaśpiewał je zespół Bracia Figo Fagot. Fotoreporter "Gazety" najpierw usłyszał od ochroniarza "wypier...", a potem dostał w twarz od jednego ze studentów.
Grający prześmiewcze disco polo Figo Fagot to gwiazda festiwali studenckich w całej Polsce. O ich koncercie w Poznaniu zrobiło się głośno dwa tygodnie temu, gdy kilkunastu naukowców i działaczy romskich podpisało apel o odwołanie występu. Powód? Zespół tak śpiewa o Romach: "A nie mówiłem, moja kochana, wyskrob, proszę, tego Cygana. Cygan to złodziej i tak już zostanie" czy "Nikt tak nie kradnie jak Cygan z cygańskiego taboru".
Dziennikarze "Gazety Wyborczej" napisali o apelu, a potem o zgłoszeniu przez romskie organizacje doniesienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych. Po tych artykułach organizatorzy studenckiego festiwalu oskarżyli "Gazetę", że "rozpowszechnia nagonkę na juwenalia".
Opinia naukowców najpierw została przez organizatorów zignorowana, jednak ostatecznie ustalili, że zespół antyromskich piosenek nie zaśpiewa. Do występu przed Figo Fagot zaprosili też pochodzący z Czech romski zespół Gipsy.cz (przed czterema laty reprezentował Czechy na Eurowizji).
Romowie - grający mieszankę hip-hopu i muzyki etnicznej - wystąpili na juwenaliach w piątek wieczorem. Rapujący wokalista Radoslav Banga porywał publiczność do tańca. - Poznań to piękne miasto pięknych ludzi - mówił po angielsku. Potem po polsku dodał: - Kocham was! Dziękujemy!
Romskiej kapeli na początku słuchało tylko kilkadziesiąt osób. Pod koniec koncertu - już kilkaset.
Ale dopiero gdy konferansjerzy zapowiedzieli Figo Fagot, pod sceną zebrało się kilka tysięcy studentów. - Figo Fagot! - skandowali.
Zespół po wejściu na scenę: - Dzień dobry, k... mać! Zostaliśmy ocenzurowani!
A potem rozkręcali się bardziej. To dialog po pierwszej piosence:
- Poproszę odsłuch głośniej, bo nic nie słyszę!
- Może to i lepiej, bo tak szybko do więzienia nie pójdziesz.
Do więzienia, które rzekomo im grozi, Figo Fagot nawiązuje jeszcze kilka razy. - Musimy sprawdzić, co ta baba na końcu mówi po cygańsku. Bo możemy pójść do więzienia - rzucają po kolejnej piosence, po czym śpiewają: "Zobacz, dz🤬ko, co narobiłaś."
W przerwach tłum skanduje: - "Bożenka", "Bożenka"!
To tytuł jednego z przebojów Braci Figo Fagot. Śpiewają w nim tak: "O Boże Boże Boże Bożenko, Jak mogłaś to robić z Cyganem? () Nic tak nie boli jak zdrada, zdrada z Cyganem."
Figo Fagot nagle ze sceny: - A teraz "Bożenka" Żartowałem! Żartowałem!
Tłum nadal: - "Bożenka"! "Bożenka"!
Muzycy kręcą głową. - Jak pies w kagańcu przed suką. A może pójdziemy do więzienia za obrazę zwierząt? - kpią ze sceny.
Tłum swoje. Figo Fagot: - A potem nas będziecie w więzieniu odwiedzać za "Bożenkę". Obiecanki cacanki.
Na koniec występu: - Dziękujemy, tyle nam pozwolili zagrać. Jesteśmy bardzo wku... z tego powodu. Do zobaczenia na koncercie klubowym bez cenzury! Je... politykę, przyjaciele!
Podczas koncertu Figo Fagot jeden z ochroniarzy spojrzał na akredytację fotoreportera "Gazety", po czym wyrzucił go spod sceny słowami: "Wypie...!" Inni fotoreporterzy mogli zostać pod sceną.
Potem w tłumie jeden ze studentów chwycił za smycz jego akredytację. Spojrzał na nazwę redakcji i uderzył naszego fotoreportera w twarz.