Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#medal

Złoty MEDAL !

Revolver2014-02-09, 20:29
Usłyszeć Polski Hymn na ruskiej ziemi - BEZCENNE!.

Medal

Vados2014-01-03, 0:27
Witam , siedzialem sobie tak na klopie i wymyslilem malego suchara

Dlaczego kibel zajmuje zawsze 3-cie miejsce ?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Bo zawsze dostaje Brazowy Medal

Szanse

s................1 • 2013-11-28, 17:43
Mamy 1:7 000 000 000 szans, że powstaniemy. To już małe zwycięstwo.
Większe szanse są na zostanie prezydentem niż wygranie na loterii. Do dzieła sadole oraz sadolki.

Kilka fotek tutaj, reszta w komentach 3.. 2.. 1.. Hajda!


Zapraszam do fabryki biżuterii "Adamas", aby zobaczyć, jak powstają medale na Igrzyska Olimpijskie "Sochi-2014". To może być ciekawe, obczajmy to.


Wszystko zaczyna się od pieca do wytopu brązu i srebra. Poprzez półciągły odlew powstaje gruby płat materiału. Będzie on pocięty na kwadratowe płyty, które następnie są ogrzewane do 180°C przez dwie godziny w celu usunięcia naprężeń wewnętrznych w medalu. Po tym zostaną odłożone do powolnego ostygnięcia.


Po ochłodzeniu, półprodukt idzie na tokarkę, gdzie z takiego klocka jest wycinany "mniej więcej kształt medalu. Potem idzie na inną tokarkę która zapewnia bardziej precyzyjną obróbkę. Po tych operacjach średnica obrabianego przedmiotu wynosi 100 mm, a grubość - 10 mm.



Ojciec część 2

s................3 • 2013-09-09, 23:48
Ten kto kojarzy mój nick wie czego może się spodziewać. Ci co nie wierzą w poprzednie "opowiadanie". Niech z góry sobie odpuszczą. Nie mam jak tej historii udowodnić, nie cofnę się w czasie i nie nagram tego. Jedyne co mogę pokazać to zdjęcie"prezentu" na 18'nastke, kiedyś może dorwę taty książeczkę wojskową to pokażę.

Dziś nie będzie długo, bo na sadolu im tekst dłuższy tym mniej osób czyta. Lepiej więcej, a krócej niż mniej, a dłużej.

Zacznę dzisiaj może od ulubionej historii taty.



Medalowi możecie się przyjrzeć.(sorry za jakość jest noc, a ja mam kartofel a nie telefon...)(Gdyby stary się dowiedział, że ruszam jego rzeczy byłby materiał na Harda )

Podczas wyprawy do "cioci" (siostra mojego dziadka która mieszka w Gozdnicy jest to mała miejscowość przy granicy z niemcami) wraz z bratem poszli do miejscowego baru. Gdzie spotkali 5 rodowitych szwabów. Trochę popili z wujkiem i zaproponowali im gre w pokera. (Ojeciec jest mistrzem pokera, bo go tego nauczyli w wojski, w sumie czego on mistrzem nie jest...). No niestety przegrali, ponieważ szawby jak to szwaby oszukiwały. Co mój tato im powiedział, i próbował odzyskać swoje pieniądze. Na co szwab odpowiedział " po co nam wasze ziemie skoro i tak mamy wasze pieniądze" no i się zaczęło. Jak to mój tato mówi "Wizna w 39 to przy tym nic !" Zdemolowali z wujkiem pół baru. Po czym im zabrali portfele gdzie schowali szwaby ich pieniądze. (Jakby starszy zobaczył, że piszę "szwaby" to by mnie zaj🤬, bo do wroga trzeba mieć szacunek.) I po wstępnym przejrzeniu znalazł tam owy medal.

Historia ta nie mogła mieć miejsca bo gdy byliśmy 5 lat temu w Gozdnicy to pokazał mi ten bar. Kiedy zacząłem wypytywać "ciocie" o bar powiedziała mi że powstał 2 lata temu. A on był tam zaraz po powrocie z wojska. Więc albo "ciocia" ma sklerozę albo ojciec kręci jak zawsze ^_^. Pewnie znalazł za dziecka i tyle.

Wspomniałem tutaj o Wiźnie. Gdy pokazałem Tacie 2 lata temu 40:1 Sabatonu z polskimi napisami to się popłakał i odrazu zadzwonił do dziadka żeby mu pokazać słuchali tego cały dzień -_-. Ojciec do dzisiaj ma taki dzwonek i K🤬A choćbyś umierał nie odbierze przed 43 sekundą bo musi posłuchać. Mało tego, jeszcze zamówił sobie w graniu na czekaniu czy innym gównie tą piosenkę i zmusza wszystkich do słuchania jej (nuta dobra ale ileż można).

O Darku ( na prawdę ma inaczej na imię) dzisiaj nie będzie za wiele. Powiem tylko o jego córce, to jest sztuka. Na jej widok nogi miękną a inne narządy twardnieją.

Mianowicie, mój ojciec ma dwie siostry i brata. Siostry przejęły jak to w tradycji bywa nazwisko męża, natomiast wujek ma dwie córki. Co za tym idzie na moich barkach spoczywa przedłużenie bytu nazwiska "iksińskich" (nazwisko wymyśliła moja wykładowczyni XD). Tak więc dziadek wraz z ojcem przy każdej okazji umawiają mnie z jakakolwiek dziewoją. Próbowali, wszystkich znajomych i nic. (tak jak wspominałem wcześniej ryj mam nieprzeciętnie c🤬jowy.) Tato w geście desperacji wszczął rozmowy z Darkiem. Darek ni c🤬ja nie chciał się zgodzić bo nie będzie zmuszał do niczego córki (OJCIEC MARZENIE ). No ale po długich namowach zgodził się z nią porozmawiać.

Kilka dni później starszy uświadomił mnie, że mam w piątek randkę. Dał hajs i się cieszył... do czasu XD.

Poszedłem więc z Sandrą do kina na Atlas chmur, następnie na pizze, wybrała poczekaliśmy i zjedliśmy. Ogólnie rozmowa się kleiła wszystko pięknie itp. Gdy odprowadzałem ją do domu było zimno to wtulona we mnie. No było pięknie, doszliśmy do jej domu zaproponowała herbatę na rozgrzanie zanim wrócę do domu. Siedliśmy u niej w pokoju i już wiedziałem, że coś jest nie tak. No ale gadaliśmy chwile i gdy miałem ją pocałować. Zrzygałem się (delikatnie mówiąc). Do dziś dzień dziękuje Bogu, że zdążyłem obrócić głowę. Jak później się dowiedziałem nie trawie kukurydzy. Wróciłem do domu Ojciec oczywiście czekał na raport z pola bitwy jednakże nic mu nie powiedziałem. Gdy następnego dnia dowiedział się, co się stało stwierdził. "Dla Ciebie nie ma już ratunku". Od tamtej pory co parę dni słyszę co się dzieje w pokoju obok. Stary chce spłodzić drugiego syna...

Najmłodszy kawaler Orderu Virtuti Militari.

P................ł • 2013-06-24, 16:08
Jego życiorys jest tak krótki, jak było jego życie. Nie znamy nawet dokładnej daty jego urodzenia, jedynie rok 1905 r. Jego ojciec Kasper był właścicielem niedużej posiadłości i podobno wójtem dzielnicy Lwowa – Zniesienia. Antoś wychowywał się razem z trzema siostrami oraz czterema braćmi. Uczył się w V Gimnazjum we Lwowie. W listopadzie 1918 r. miał 13 lat i chodził do drugiej klasy gimnazjum.


13-letni Antoś Petrykiewicz.

Co go skłoniło do tego, żeby porzucić szkolną ławę, sięgnąć po karabin i bić się na lwowskich ulicach z Ukraińcami? Może namówili go do tego koledzy, którzy chcieli wspólnie przeżyć przygodę swojego życia? A może jednak pchnęły go do tego miłość do Lwowa i poczucie obowiązku? Podobnie jak skłoniły do czynu innego młodocianego żołnierza – 14 letniego Jurka Bitschana, który zapisał w pożegnalnym liście: Kochany Tatusiu, idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę na tyle siły, by móc służyć i wytrzymać. Obowiązkiem też moim jest iść, gdy mam dość sił, a wojska braknie ciągle dla oswobodzenia Lwowa. Z nauk zrobiłem już tyle, ile trzeba było. Dlaczego rodzice dopuścili do tego, że ich syn z bronią w ręku walczył na śmierć i życie w pobliżu swojej kamienicy? A może uciekł z domu i bez wiedzy rodziców dołączył do polskich oddziałów wojskowych? Odpowiedzi na wszystkie pytania możemy się tylko domyślać.



A karabin udźwigniesz? Możliwe, że tak wyglądała scena przyjęcia Antosia do oddziału por. Abrahama.

Jedno jest pewne – na początku listopada znajdujemy Antosia w oddziale porucznika Romana Abrahama, który wkrótce będzie nazywany „Straceńcami” i obrośnie legendą. Tak wspominał po latach postać Antosia Abraham: Najmłodszym żołnierzem ochotniczym w moim oddziale Góry Stracenia w listopadzie 1918 r. był uczeń II klasy gimnazjalnej Antoni Petrykiewicz, lat 13. W walce był nieustępliwy. Antoś walczył na ulicach Lwowa pod porucznikiem Abrahamem aż do oswobodzenia miasta.


Orlęta Lwowskie – młodociani żołnierze.

Później żołnierze z trupią czaszką na ramieniu walczyli na przedmieściu Lwowa – Persenkówce. W dniach 27-29 grudnia 1918 r. na wzgórzach Persenkówki rozegrała się krwawa bitwa. Obrosła ona legendą. Brał w niej udział także Antoś. Główną pozycją obronną Polaków był dworek, który uzyskał później miano reduty śmierci. Przeciwnikiem Straceńców były elitarne oddziały Strzelców Siczowych, które poprzez pozycje polskich żołnierzy chciały się wedrzeć do Lwowa. Najbardziej zacięte walki trwały w nocy z 28 na 29 grudnia. Noc tą nazwano szatańską. Polacy obronili swoje pozycje kosztem wielkich strat. Po bitwie po stronie polskiej doliczono się tylko 3 oficerów i 25 szeregowców z przeszło 100-150 biorących udział w bitwie. Na zbiórce nie stawił się również Antoś, który został ranny tej nocy. Jak pisał major Czesław Mączyński – dowódca obrony Lwowa – obrońcy Persenkówki do granic nieprawdopodobieństwa spełnili rozkaz walki do ostatniej kropli krwi.



Antosia przewieziono do szpitala urządzonego w budynku Politechniki. W wyniku odniesionych ran zmarł 16 stycznia 1919 r.

Abraham wspominał, że podał go do odznaczenia podczas raportu przed samym Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim: Podałem go wraz z innymi obrońcami do najwyższego odznaczenia Krzyżem Virtuti Militari. Podczas raportu składanego Naczelnikowi Państwa w Belwederze prosiłem o zatwierdzenie listy żołnierzy przedstawionych do tego odznaczenia. Marszałek Józef Piłsudski zaakceptował ten wniosek.

Krzyż Srebrny Virtuti Militari uroczyście nadano poległemu Antosiowi 22 stycznia 1920 r. w rocznicę Powstania Styczniowego. Antoś do dzisiaj jest najmłodszym kawalerem tego najwyższego polskiego odznaczenia wojskowego. Oprócz Virtuti Militari uhonorowano go również pośmiertnie 3-krotnie Krzyżem Walecznych. Zwłoki bohatera złożono na Cmentarzu Obrońców Lwowa w katakumbach. Były otoczone należną czcią i opieką polskiej ludności aż do końca drugiej wojny światowej. Zwłoki młodocianego bohatera sprofanowali dopiero Sowieci. Za ich sprawą katakumby wymieciono z prochów pochowanych tutaj bohaterów, a pomieszczenia zaaranżowano na zakład kamieniarski. Dopiero po 1989 r. rozpoczęto odbudowę katakumb i samego cmentarza, który uroczyście otwarto w 2005 r.


Krzyż Srebrny Virtuti Militari z 1920 r.


Postać Antosia zajmuje do dzisiaj centralne miejsce w legendzie o Orlętach Lwowskich. Jeden z poetów lwowskich, opiewających czyny polskich żołnierzy, Henryk Zbierzchowski napisał o nim wiersz:

W pamięci ten żołnierz mały,

Który bronił Lwów

Dla Polski Chwały:

Czapka większa od głowy,

Pod którą widać włos płowy

A na obszernym mundurze

Jak ze starszego brata

Na łacie łata,

Dziura na dziurze.



Szwabski chorwat gubi medal

TomdeX2013-05-26, 23:05
Długo się nie cieszył ze złotego medalu



Ich miny mnie rozp🤬alają

Przyjemne z pożytecznym

c................6 • 2013-03-30, 22:11
Każdy by chciał robić to, co lubi i jeszcze dostawać za to nagrody

Medal Honoru

Cwieku2012-10-23, 18:58
Jako, że pierwsza historia się Wam spodobała, wrzucam kolejną moim, zdaniem naprawde świetną. Miłej lektury!

Kwatera Główna Dowództwa Sił Pacyfiku Armii Stanów Zjednoczonych, Honolulu, Hawaje, 18 kwietnia 1945 roku, godzina 5:00.
Brzęk rozbijanej szyby zabrzmiał jak wystrzał armatni. Kawałki szkła posypały się na podłogę, a postać w lotniczym mundurze zastygła w bezruchu wpatrując się w półotwarte drzwi do gabinetu.
Nic. Cisza.
Postać sięgnęła do gabloty i chwyciła medal w formie złotej gwiazdy na błękitnej wstążce ozdobionej trzynastoma małymi gwiazdkami. Przez chwilę przyglądała mu się z uwagą. Potem drżącą dłonią wsunęła medal do kieszeni i po cichu wyszła z gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Przed budynkiem czekał jeep z dwoma lotnikami. Mężczyzna, który właśnie wykradł medal wskoczył na tylne siedzenie. Samochód natychmiast ruszył z miejsca.
Na lotnisku czekał już bombowiec B-29 Superfortress. Kiedy trzej ludzie weszli na pokład śmigła zaczęły się obracać i samolot pokołował na pas startowy.
Sześć tysięcy kilometrów na zachód w szpitalu wojskowym na wyspie Guam umierał w męczarniach człowiek, który jak nikt inny zasłużył na Medal Honoru.


Medal of Honor to najwyższe wojskowe odznaczenie w Stanach Zjednoczonych nadawane za akty wyjątkowej odwagi i bohaterstwa na polu walki. Wręcza go osobiście prezydent w imieniu Kongresu. Kryteria przyznawania tego Medalu są tak wyśrubowane, że najczęściej jest on nadawany pośmiertnie. Żyjący kawalerowie Medalu Honoru są powszechnie szanowani i cieszą się szeregiem przywilejów.
Istnieje m.in. zwyczaj, według którego żołnierzowi, który otrzymał Medal wszyscy przedstawiciele służb mundurowych salutują jako pierwsi, bez względu na różnicę stopni, z prezydentem USA włącznie.
Podczas Drugiej Wojny Światowej przyznano 464 te wyjątkowe odznaczenia. Każdy z udekorowanych dokonał czynu niezwykłego bohaterstwa, najczęściej poświęcając własne życie, by ratować towarzyszy broni.
Najbardziej niewiarygodny, nadludzki wręcz z tych czynów miał miejsce 12 kwietnia 1945 roku.
Pod koniec 1944 roku Amerykanie rozpoczęli wielką lotnicza ofensywę przeciwko Japonii. Z wysp Guam, Tinian i Saipan każdego dnia startowały superfortece B-29 systematycznie równając z ziemią japońskie miasta. Amerykanie używali do tego celu głównie bomb zapalających korzystając z faktu, że większość budynków w Japonii wykonana była z drewna.
W nocy z 9 na 10 marca 1945 roku nad japońską stolicę nadleciało 279 superfortec. Każda miała na pokładzie trzy tony ładunków zapalających. W burzy ogniowej zginęło 120 tysięcy ludzi, a 25% miasta zniknęło z powierzchni ziemi. Utworzyły się kominy gorącego powietrza, które podrzucało olbrzymie bombowce w górę jak piłeczki.

Bombowce B-29 Superfortress nad Japonią


12 kwietnia 1945 roku z bazy na wyspie Guam startuje 75 bombowców. Ich celem są zakłady chemiczne w Koriyamie, około 200 kilometrów na północ od Tokio. Powietrzną armadę prowadzi załoga superfortecy o nazwie City of Los Angeles. To już ich jedenasta misja bojowa, są więc ze sobą nieźle zgrani. Dowódcą i pierwszym pilotem jest kapitan Anthony Simeral, a obok niego w kokpicie siedzi porucznik Roy Stables. W głębi kadłuba ze słuchawkami na uszach siedzi 24-letni radiooperator z Alabamy sierżant Henry „Red” Erwin. Ma dzisiaj dodatkowe zadanie – kiedy znajdą się nad celem musi wziąć dziesięciokilową bombę dymną, otworzyć specjalną śluzę w podłodze, wyciągnąć zawleczkę i wyrzucić ładunek, który posłuży jako marker celu dla bombowców.
Lot przebiega bez większych problemów. W okolicach Tokio odzywają się działa przeciwlotnicze, ale ich ogień jest niecelny. Kapitan Simeral obniża lot. Na horyzoncie widać już cel.
- Gotów? – krzyczy przez interkom do Henry’ego.
- Gotów! – odpowiada jak echo sierżant.
Otwiera śluzę, bierze do ręki podłużny metalowy pojemnik wypełniony białym fosforem i sięga do zawleczki. Po jej wyciągnięciu ma sześć sekund na wyrzucenie bomby zanim zapalnik odpali ją. Zdecydowanym ruchem pociąga za druciane kółko.
Potężna eksplozja wstrząsa samolotem. Bomba jest wadliwa i eksploduje natychmiast. Ładunek białego fosforu płonącego z temperaturą 2000 stopni pryska sierżantowi w twarz, oślepia go i wtapia nos w twarz. Bomba dymna wypada mu z rąk i pchana siłą odrzutu pędzi wgłąb samolotu, w stronę luku bombowego. Ciągle płonąc zatrzymuje się o metr od setek bomb zapalających poukładanych jedna na drugiej. Wnętrze samolotu wypełnia się białym, trującym dymem. Jest on tak gęsty, że piloci nie widzą instrumentów. Bombowiec zaczyna pikować ku ziemi. Dziesięcioosobowa załoga zamiera z przerażenia. Wiedzą, że mają przed sobą tylko kilka sekund życia. Pytanie brzmi, czy zginą roztrzaskując się o ziemię, czy też bombowiec zamieni się w wielką kulę ognia zanim w nią uderzy.
Oślepiony i straszliwie poparzony sierżant Erwin pełznie ku lukowi bombowemu. Po omacku lokalizuje płonącą bombę, chwyta ją gołą ręką i taszczy ku dziobowi, by wyrzucić ją przez okno. Płonący biały fosfor zamienia go w żywą pochodnię, rozpalony do białości metal przepala dłoń aż do kości, ale mimo to sierżant nie upuszcza bomby. Płonąc żywcem z niewyobrażalnym wysiłkiem idzie przed siebie. Nagle napotyka przeszkodę – rozłożony stół nawigatora, który tarasuje mu drogę. Umierając z bólu wkłada płonącą bombę pod pachę i spalonym kikutem ręki usuwa przeszkodę. Nie ma już twarzy ani włosów. Spalone ubranie spada z niego razem ze zwęgloną skórą. Ale jeszcze żyje i co najdziwniejsze – nie traci przytomności.
- Otwórz okno! – wrzeszczy do Stablesa, który o mało nie mdleje z przerażenia widząc płonącego żywcem kolegę taszczącego rozpaloną bombę.
Henry Erwin nadludzkim wysiłkiem wypycha ładunek za okno i osuwa się na podłogę. Dym ucieka przez otwarte okno i w kabinie pilotów robi się widniej. Kapitan Simeral wyrównuje lot za wysokości stu metrów. Bombowiec natychmiast opuszcza armadę i kieruje się ku najbliższej amerykańskiej bazie na Iwo Jimie. Koledzy gaszą płonącego Erwina i aplikują mu potężne dawki morfiny.
Na Iwo Jimie natychmiast zajmują się nim lekarze. Przetaczają mu krew, usuwają zwęglone tkanki i podają olbrzymie dawki antybiotyków by zwalczyć infekcje. Godzinami usuwają drobiny białego fosforu wżarte głęboko w ciało.
Biały fosfor zapala się przy zetknięciu z powietrzem, więc ten zabieg powoduje kolejne fale niewypowiedzianego bólu u bohaterskiego sierżanta. Nikt z personelu nie ma wątpliwości – Erwin umrze za kilka, najdalej za kilkanaście godzin. I szczerze mówiąc – wszyscy mu tego życzą. Śmierć będzie dla niego wybawieniem od niewyobrażalnych cierpień.

Sierżant Henry "Red" Erwin w otoczeniu kolegów z załogi


Ale jak na razie w zwęglonym ciele lotnika nadal tli się iskierka życia. Jego koledzy zbierają się w mesie i wspólnie piszą raport o całym wydarzeniu rekomendując kolegę, który uratował im skórę kosztem własnej do Medalu Honoru. Raport zostaje natychmiast przewieziony do Dowództwa Sił Powietrznych na wyspie Guam. Tam o piątej rano adiutant budzi generała Curtisa LeMaya – dowódcę lotnictwa bombowego w rejonie Pacyfiku. Zaspany generał bierze do ręki raport i zaczyna czytać. Senność znika w ułamku sekundy. Natychmiast podpisuje raport i każe przesłać go do Waszyngtonu. Ponadto rozkazuje odnaleźć brata bohaterskiego sierżanta, który służy w piechocie morskiej na Pacyfiku i sprowadzić go natychmiast na Iwo Jimę.
W Waszyngtonie raport trafia na biurko pełniącego obowiązki prezydenta Harry’ego Trumana (prezydent Roosevelt zmarł dzień wcześniej). Ten zaraz po jego lekturze przyznaje sierżantowi Medal Honoru i poleca jak najszybciej odesłać dokumenty na Guam.
Zazwyczaj procedura przyznawania Medalu Honoru ciągnie się miesiącami, a nawet latami. Ta sytuacja była wyjątkowa – chodziło o to, by bohaterski lotnik otrzymał odznaczenie póki jeszcze żył.

Istnieją trzy wersje Medalu Honoru, po jednej dla każdego z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych. Różnią się od siebie drobnymi detalami. Na zdjęciu Medal Honoru Sił Powietrznych USA - taki sam, jaki otrzymał sierżant Henry Erwin.


W międzyczasie Henry Erwin zostaje przetransportowany z Iwo Jimy na Guam, gdzie czeka go lepsza opieka lekarska. Jego stan jest nadal krytyczny i nikt nie ma wątpliwości, że dzielny sierżant za dzień lub dwa umrze.
Kiedy dokumenty potwierdzające przyznanie Medalu Honoru docierają na Guam okazuje się, że jedyny taki Medal znajduje się w Kwaterze Głównej Dowództwa Sił Pacyfiku na Hawajach. Koledzy Erwina natychmiast lecą bombowcem na Hawaje, dokąd docierają w środku nocy. W kwaterze Dowództwa nie ma nikogo, kto mógłby im wydać Medal spoczywający w ozdobnej gablocie w gabinecie komendanta, więc po prostu włamują się do środka, rozbijają gablotę, biorą Medal i natychmiast wracają na Guam. 19 kwietnia generał LeMay przypina odznaczenie do pokrytego grubą warstwą bandaży sierżanta.
To nieprawdopodobne, ale Henry „Red” Erwin przeżył. W ciagu 30 miesięcy przeszedł 43 operacje, podczas których lekarze zdołali przywrócić mu wzrok i zrekonstruować twarz. Odzyskał także władzę w jednej ręce. Opuścił Siły Powietrzne w 1947 roku w stopniu starszego sierżanta i rozpoczął pracę w Biurze do Spraw Weteranów. Wiele czasu spędził w szpitalach pomagając ofiarom poparzeń. W 1997 roku Amerykańskie Siły Powietrzne ustanowiły coroczną nagrodę jego imienia.

Starszy sierżant Henry "Red" Erwin w 1995 roku


Starszy sierżant Henry „Red” Erwin, człowiek, który przeszedł przez piekło, by ratować swoich towarzyszy zmarł 16 stycznia 2002 roku w Birmingham w Alabamie.

Źródło: Blogbiszopa.pl