Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#lotnictwo

Złe lądowanie

S................8 • 2013-12-19, 9:33
Jak widać, czasami nie idzie wszystko po myśli



Prawie się udało...

Kaspijski potwór - wojskowy gigant ZSRR


Stipa-Caproni – eksperymentalny włoski statek powietrzny zaprojektowany w 1932 przez Luigi Stipa, następnie zbudowany w firmie Caproni. Wyjątkowość konstrukcji polegała na umieszczeniu śmigła napędowego wewnątrz tunelu w kadłubie.



Blohm & Voss Bv 141 – niemiecki samolot rozpoznawczy. Zaprojektowany i zbudowany w 1937 roku w niemieckiej wytwórni lotniczej Blohm & Voss w Hamburgu.

Reszta w komentarzu.

Ciekawe ujęcia przy samolotach

f................3 • 2013-06-27, 9:18
Witajcie drodzy sadole! Chciałbym wam pokazać kilka zdjęć w bardzo ciekawej scenerii a w roli głownej kobiety Jeśli się spodobają więcej w komentarzach





Litewska kontrola Polskiego Nieba

Vof2013-06-14, 6:49
Absurdalne tłumaczenia ministerstwa transportu ws. litewskiej kontroli nad polskim niebem.

"Nie oddajemy Litwinom kontroli nad jedną piątą polskiego nieba, my tylko wprowadzamy taką możliwość" - w tak absurdalny sposób wiceminister transportu tłumaczył konieczność ratyfikowania umowy między Warszawą a Wilnem o tak zwanych strefach transgranicznych. Zastępca Sławomira Nowaka przyznał, że planowany był wariant oddania naszym litewskim sąsiadom kontroli nad naszą przestrzenią powietrzną.



Resort transportu nie był w stanie za bardzo wskazać na jakiekolwiek korzyści płynące z umowy dla Polski. Najlepiej obrazuje to wypowiedź wiceministra: Pytanie, w jaki sposób ten blok ma wspierać obsługę ruchu lotniczego, jest oczywiście pytaniem bardzo zasadnym. Trudno powiedzieć, w jaki sposób ma wspierać...

Z taką samą rozbrajającą szczerością wiceminister Maciej Jankowski mówił o tym, że umowę podpisaliśmy, bo "Unia kazała nam coś z kimś podpisać, a nikt inny oprócz Litwy nie chciał." Posłowie dwóch komisji, również ci z PO z niedowierzaniem słuchali tłumaczenia zastępcy Nowaka. Jednak gdy przyszedł czas na głosowanie, karnie podnieśli rękę za ratyfikacją umowy.
"To inicjatywa polskiego rządu. To brak profesjonalizmu"

Przypomnijmy, że Bruksela chce zmniejszyć liczbę kontrolowanych obszarów przestrzeni powietrznej, by można było łatwiej koordynować ruch powietrzny. Po zmianach ruch lotniczy miałby funkcjonować sprawniej i bezpieczniej. Kilka tygodni temu, przytaczaliśmy jednak opinię europosła Bogusława Liberadzkiego, który podkreślił, że Polska mogłaby zrealizować koncepcję Brukseli nie przez dzielenie naszej przestrzeni powietrznej, ale przez uznanie jej za jeden obszar do kontrolowania. Polska jest wystarczająco dużym krajem - tłumaczy europoseł. Nie tak należy realizować europejską koncepcję. To brak profesjonalizmu rządzących - skomentował sprawę Liberadzki.

żródło: rmf24.pl


Jak powszechnie wiadomo, wojsko to nie tylko musztra, regulaminy czy czołganie się po błocku z maską przeciwgazową na twarzy w rytm pokrzykiwań sadystycznego kaprala. Wojsko to także wielowarstwowa otoczka kulturowa – do niej zalicza socjolekt, czyli własna, wewnętrzna odmiana języka. Tym właśnie zajmiemy się dzisiaj.

Mówi się czasem, że w języku angielskim wykształconego człowieka poznać można po tym, że swobodnie używa w mowie słów dłuższych niż dwusylabowe. I coś w tym jest, roi się bowiem w angielszczyźnie od wyrazów krótkich, jedno- i dwusylabowych, w zupełności wystarczających do komunikacji w zakresie nie tylko podstawowym. Wyjątkowa historia tego języka – mającego korzenie i gaelickie, i germańskie, i skandynawskie, i francuskie – sprawiła zaś między innymi, że angielska ortografia jest wybitnie niekonsekwentna i nietożsama z wymową. Roi się w mowie Shakespeare’a od słów mających bardzo odmienne znaczenie i pisownię, a praktycznie identyczną wymowę. Pierwszy z brzegu, podstawówkowy przykład to ice-cream (lody) i I scream (krzyczę) czy też time (czas) i thyme (macierzanka) albo frays (walki, potyczki) i phrase (zwrot, fraza).

Dlaczego o tym opowiadam? Otóż dzięki tym właśnie cechom język angielski jest wyjątkowo podatny na tego sortu żarty językowe. A także – co nie mniej istotne dla naszego artykułu – dzięki temu, że słowa są krótkie, wiele z nich można po krótkiej gimnastyce umysłowej przemodelować na akronimy. Każda litera takiego słowa staje się wówczas pierwszą literą nowego, a całość, w postaci frazy czy zdania, ma sens i nie wydaje się nazbyt rozwlekła.

Chętnie Wspieramy Działania Policji, czyli sztuka akronimów

Weźmy najsłynniejszy i jeden z największych gabarytowo przykładów. Mamuci bombowiec B-52, formalnie znany jako Stratofortress, wśród personelu US Air Force zyskał sobie pieszczotliwe przezwisko BUFF, co dosłownie oznacza skórę bawołu lub też jej kolor – mniej więcej płowożółtobrązowy. W odniesieniu do „Stratofortecy” nieprzypadkowo zapisuje się to jednak wielkimi literami. Otóż BUFF rozwija się do postaci Big, Ugly, Fat Fellow – „Wielki, Brzydki, Gruby Koleś”. Dla mniej pruderyjnych istnieje wszakże „kanoniczna” wersja, w której drugie „F” oznacza fucker. Pozwólcie, że daruję sobie tłumaczenie.

Skoro już mówimy o akronimach, rozprawmy się pokrótce z A-7 i KC-135. Ten pierwszy to SLUF – Short Little Ugly Fucker, „Krótki, Mały”, a dalej wiadomo. Ten drugi natomiast wśród przydomków ma między innymi GLOB – Ground-Loving Old Bastard („Stary, Kochający Ziemię Drań”). No i jeszcze jest A-10 Thunderbolt II. Każdy wie, że nazywają go Warthogiem (czyli „Guźcem”), ale już mało kto kojarzy akronim SLAT – Slow, Low, Aerial Target („Wolny, Nisko Lecący Cel Latający”, zamiast akronimu mamy rym częstochowski).

Zupełnie niewinnie przechrzczono Lancera, czyli bombowiec B-1. Łącząc formę pisaną „B-1” z mówioną „be one”, stworzono BONE – dosłownie Kość. Chociaż i tu można doszukać się aluzji seksualnych. Kto nie wie, w czym rzecz, niechaj przypomni sobie, jaką sensację wśród brytyjskich turystów wzbudzał krakowski Pałac Bonerowski, ongi nieopatrznie zwany z angielska Boner Palace.

Dość o seksie. Przynajmniej na razie, bo zgodnie z obietnicą złożoną w tytule, wrócimy nie dość, że do seksu, to jeszcze do seksu płatnego. Ale teraz chodźmy na wycieczkę do zoo. Najpierw dział ptaków i gadów – co się dobrze składa, boć wedle obecnego stanu wiedzy naukowej jedne wyewoluowały z drugich.

Menażeria

Z imionami dla F-16 działy się nieziemskie cyrki. Otóż samolot zwany po naszemu Jastrzębiem (po angielsku byłoby to Hawk lub Goshawk) w oryginale nosi miano Fighting Falcon. Dlaczego nie po prostu Falcon? Przecież F-15 to Eagle, a nie Fighting Eagle. F/A-18 to Hornet, a nie Fighting Hornet. Kiedy jednak F-16 wchodził do służby – a była to połowa lat siedemdziesiątych – popularnością cieszyły się odrzutowce dyspozycyjne (czy też biznesowe) Dassault Falcon. Postawiono więc na Fighting Falcona, by odróżnić myśliwiec od samolotu pasażerskiego. Skądinąd warto wspomnieć, iż nazwę wybrano w drodze konkursu. Autorem zwycięskiej propozycji okazał się Technical Sergeant Joseph A. Kurdell, służący w 1. Skrzydle Lotnictwa Taktycznego. Jak później tłumaczył, inspiracją była mu maskotka drużyny futbolowej Akademii Sił Powietrznych, właśnie sokół.

Obecnie w Stanach Zjednoczonych służy dobrze ponad sto tuzinów F-16. Tymczasem nie znajdzie się bodaj ani jednego amerykańskiego pilota, który powiedziałby, że służy na Falconach, czy tym bardziej na Fighting Falconach. Niechaj będzie wszem wobec wiadome, że latają oni na Viperach.

Prawda jest taka, że organizatorzy konkursu trochę się spóźnili. Amerykańscy piloci mieli już wyrobione zdanie. Widziany z oddali, stojący na pasie samolot przywodził im na myśl kobrę. Ponieważ jednak nazwę tę zaklepał już sobie YF-17, do F-16 przylgnęła „Żmija”, Viper. I nie było siły, która mogłaby to zmienić. Tyle że generalicji nieszczególnie uśmiechało się nazywanie samolotu na cześć węża… Tak oto Viper został Fighting Falconem.

Wracając do Eagle’a.

Gdy widzi się ten samolot z bliska, pierwsze, co rzuca się w oczy, to jego rozmiar. W porównaniu z F-16 jest o ponad trzy metry szerszy, o prawie pięć metrów dłuższy, a na pusto – o dobre cztery i pół tony cięższy. Pod względem długości i masy bliżej mu do drugowojennego bombowca B-17 Flying Fortress. Nie może więc dziwić, że Eagle’a przezwano „Latającym Kortem Tenisowym” (Flying Tennis Court – faktycznie jego powierzchnia nośna była wystarczająca do tej roli) czy Ego Jetem.

Jak wiadomo, Eagle ma młodszego, większego brata, któremu na imię Strike Eagle, a więc trochę w guście Fighting Falcona. O dziwo, nie przypałętało się doń przezwisko w rodzaju „Latającego Boiska Futbolowego”.

Żyje sobie w Ameryce Północnej taki nieduży ptaszek, którego nazwa łacińska brzmi Fulica americana, polska zaś – łyska amerykańska. Wygląda, obrazowo mówiąc, jak kaczka z nadwagą i przykrótkimi skrzydłami. Powszechnie zwą łyskę w Ameryce mudhen (dosłownie tłumaczyłoby się to jako „kwoka błotna”) i tak właśnie – ze względu na jego pękatą sylwetkę – amerykańscy piloci nazywają Strike Eagle’a. Mniej powszechne, a chyba bardziej wdzięczne jest przezwisko nawiązujące do uroczej rasy psów. Beagle, jak łatwo zgadnąć, jest w tym wypadku złożeniem słów Bomb Eagle.

Czasami znaczenie ma rozmiar…

Skoro już o wielgachnych samolotach mowa, odpowiednią do swych rozmiarów liczbę ksywek mają niektóre transportowce. Taki choćby C-130 to na przykład Herk lub Herky (zdrobnienie od imienia Hercules) czy wręcz Herky Turkey (od herky-jerky, czyli „spazmatyczny”, „nieprzewidywalny”, natomiast turkey to „indyk”). Warto tu wyróżnić pomysłowy przydomek Bleed-Air Blimp. Blimp to po polsku „sterowiec”, bleed air natomiast – powietrze dodatkowe wprowadzane do silnika spalinowego specjalną dyszą. Pojawia się nadto Fat Albert („Gruby Albert”, postać z kreskówki „Fat Albert and the Cosby Kids”), co jednakże odnosić się powinno tylko do Herculesa będącego etatowym transportowcem zespołu akrobacyjnego Blue Angles.

Herculesowi nie ustępuje C-5 Galaxy. Przede wszystkim lotnicy nadali mu imię Fred. Nie na cześć Flintstone’a bynajmniej. Otóż według nich FRED to Fantastic Ridiculous Economic Disaster, „Fantastyczna, Niedorzeczna Katastrofa Ekonomiczna”. W pełni zrozumiałe w przypadku samolotu będącego owocem pierwszego w historii programu rozwojowego, który pochłonął więcej niż miliard dolarów. Ba, w 1970 roku szacowano jego łączny koszt na ponad pięć miliardów.

C-5, alias Cumulus Aluminus (to chyba jest jasne) i Aluminum Overcast („Aluminiowe Zachmurzenie”; nazywano tak również bombowiec Convair B-36), to także Big Mac. A ostatnie z kolekcji przezwisk C-5 jest swoistym komentarzem amerykańskich lotników do polityki tamtejszych sił zbrojnych wobec homoseksualistów. Otóż olbrzymi transportowiec zyskał sobie przydomek Queer (dosłownie „dziwaczny”, słowo to ma jednak także ogólne odniesienie do homoseksualistów), którego to przydomka geneza opiera się na bardzo pikantnej dwuznaczności. Co logiczne, C-5 ma potężne silniki, wytwarzające ogromny ciąg. Mawia się o Galaxy, że za każdym razem, gdy ląduje, coś [tymi silnikami] zdmuchnie. Pikantność leży zaś w tym, że dokładnie tymi samymi słowy (every time it kneels, it blows something) wyrazić można zdanie: „za każdym razem gdy klęka, robi loda”. Stąd Queer. Stąd też wywodzi się rzadko spotykany przydomek Linda Lovelace, od słynnej pornoaktorki. Co ciekawe, w US Navy Queerem nazywają EA-6B Prowler.

… a czasami ilość.



Swoistym rekordzistą jest chyba jednak F-117 Night Hawk (zdecydowanie tak, dwa osobne słowa). Black Jet, Wobblin’ Goblin, „Duch”, BatPlane, Cockroach, Roach, Skunkjet, Black Widow, Stinkbug, Goat Sucker… A to pewnie wcale nie wszystkie. Dlaczego Black Jet – wiadomo. Również „Czarna Wdowa” (Black Widow) odnosi się do koloru. Skunkjet nawiązuje do zakładów Lockheeda znanych pod nazwą Skunk Works, gdzie Kelly Johnson i inni wybitni inżynierowie opracowali właśnie F-117, a także kilka innych oryginalnych maszyn, choćby SR-71 czy U-2. Ten pierwszy powszechnie znany jest jako Blackbird („Kos”), chociaż – o czym mało kto wie – wcale nie była to jego oficjalna nazwa. A wśród załóg i tak zyskał sobie przydomek Habu, co jest japońską nazwą żmii z gatunku Trimeresurus flavoviridis, jakoby podobnej z wyglądu do SR-71. Co ciekawe, pomysłodawcami byli sami Japończycy mieszkający wokół okinawańskiej bazy Kadena. Amerykanom na tyle się to spodobało, że wynieśli Habu do godności oficjalnej naszywki, przyznawanej za udział w locie operacyjnym.

Co się zaś tyczy F-117, najwdzięczniejszym chyba z jego przydomków był BatPlane. Znany z zamiłowania do gadżetów Bruce Wayne alias Batman na pewno nie pogardziłby tak nieortodoksyjną maszyną, podobnie jak on rozmiłowaną w działaniach nocą. Właśnie dlatego Night Hawka przezwano „Karaluchem” (Cockroach, Roach) – podobnie jak one F-117 prowadzi nocny tryb życia i unika światła. Największą zagadką pozostaje Stinkbug. Kolokwialnie określa się tak w USA owady z rodziny tarczówkowatych. Cóż mogą mieć wspólnego z F-117? Spłaszczony, szeroki kształt? Albo może po prostu skojarzenie z karaluchem i rubaszny wydźwięk (dosłownie: „Śmierdzący Robak”)?

Szczególnie interesująca jest jednakże kwestia „Chybotliwego Goblina (jak tłumaczy się na polski Wobblin’ Goblin). Otóż naprawdę nie wiadomo, skąd taki przydomek mógł się wziąć, skoro F-117 prezentował dzięki komputerowemu wspomaganiu sterowania ponadprzeciętną stabilność. Prawdopodobnie była to jednorazowa, żartobliwa uwaga z czasów pierwszych prób w locie (wtedy faktycznie mogły jeszcze występować problemy ze stabilnością), która jakoś przedostała się do mediów, gdzie posłużyła jako jeden z argumentów przeciwko F-117. I tak – parafrazując ewangelistę – rozniosła się ta pogłoska i trwa aż do dnia dzisiejszego.

Podobnie jak SR-71, również F-117 przywiózł nowe imię z wojaży zagranicznych. Podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej żołnierze z Arabii Saudyjskiej nazwali niezwykły nocny bombowiec słowem الشبح – czyta się to al-szaba i w języku arabskim znaczy „duch” czy też „zjawa”. Nader stosownie.

W odróżnieniu od Goat Sucker, co dosłownie można by przetłumaczyć jako „Wysysacz Kóz”. Historia tego przydomka jest dość pokręcona. Otóż w pierwszych latach istnienie F-117 było tajne przez poufne. Ani oznaczenie alfanumeryczne, ani nazwa, ani w ogóle nic, co mogłoby zdradzić istnienie nowego, trudno wykrywalnego przez radar samolotu nie miało prawa wydostać się poza ściśle określone grono ludzi zaangażowanych w program. Atmosfera tajności wokół samolotu będącego już tajemnicą poliszynela osiągnęła tak absurdalne rozmiary, że nawet personel USAF zaczął z niej otwarcie drwić. W 1988 roku na wystawie statycznej podczas pokazów w bazie Edwards ustawiono na stojance odgrodzone linami kliny blokujące koła i drabinkę, a całość podpisano „F-19” (niektórzy może kojarzą słynny plastikowy model hipotetycznego myśliwca F-19, powstałego właśnie na bazie doniesień i medialnych półprawd o F-117) – niby że wyprodukowano supernowoczesny, dosłownie niewidzialny samolot bojowy.

No dobrze, tylko wciąż nie wiadomo, skąd tu Goat Sucker.

Otóż z tej atmosfery tajności. Nie wchodziło w grę tworzenie jakichkolwiek naszywek z nazwą czy tym bardziej wizerunkiem F-117. Wszystkie naszywki powiązane z tym programem były enigmatyczne, przedstawiały skorpiony, smoki, w najlepszym razie zwyczajne, niewinne jastrzębie (hawk). Jedna z nich ukazywała kozę ściganą przez zielonego A-7 i podpisaną Goat Sucker. Nosili ją najprawdopodobniej piloci SLUF-ów atakujący Skunkjety podczas lotów ćwiczebnych. Goatsucker to slangowe określenie ptaków z gatunku Chordeiles minor i paru pokrewnych, co do których istniało kiedyś przekonanie, że ssą kozie mleko. Po polsku C. minor to lelczyk mały.

Ale co ma jakiś tam lelczyk do F-117? Niewiele. Tylko tyle, że jego anglojęzyczna nazwa brzmi nighthawk.

Wypada jednak uczciwie przyznać, że media nie zawsze działały na niekorzyść samolotów. F-117 miał pecha, to prawda, dobrał się doń jakiś nierzetelny dziennikarz. Ale historia amerykańskiego lotnictwa zna też zgoła odmienne przypadki. Samolot F-94C otrzymał nazwę Starfire właśnie dzięki prasie. Tamtejsi żurnaliści ochrzcili go zapewne pod wrażeniem widoku, jaki prezentował F-94, odpalając nocą serię rakiet; szefom Lockheeda przypadło to do gustu i oficjalnie nazwali tak swoje najmłodsze dziecko.

Recenzenci

Biada maszynom, których wady konstrukcyjne – niezależnie od ich natury i tego, czy dałoby się je wyeliminować – dadzą się we znaki lotnikom. Piloci US Air Force to plemię cierpliwe, ale każda cierpliwość ma granice.

Hałaśliwa nawet jak na odrzutowiec Cessna T-37 to przede wszystkim Tweety Bird, czyli słodziutki kanarek z kreskówek Warner Bros. W tym ironicznym przydomku należy upatrywać źródła oficjalnej nazwy T-37 – Tweet. Wkrótce pojawił się World's Largest Dog Whistle („Największy Na Świecie Gwizdek na Psa”), a w końcu genialny w swej prostocie Converter – gdyż zamienia paliwo na hałas.

Zawodny niczym alfa romeo – przynajmniej w początkowym okresie służby – Republic F-105 Thunderchief miał w naręczu przydomków między innymi Squash Bomber i Triple Threat. Ten drugi („Potrójne Zagrożenie”) odnosił się do trzech sposobów, na jakie mógł zniszczyć cel: ostrzelać, zbombardować lub… spaść na niego. W ostateczności więc, jeżeli wszystkie inne środki zawiodły, można było wyłączyć silniki i staranować, czy też zmiażdżyć (squash) cel. Z kolei w przypadku bombowca nurkującego Vindicator jego właściwości pilotażowe zyskały mu miano Wind Indicator („Wiatrowskaz”).

Barwnie i celnie skwitowano także prototypowy samolot myśliwski Curtiss-Wright XP-55 Ascender, tu jednak wada konstrukcyjna była natury raczej estetycznej. Otóż ze względu na zastosowanie śmigła pchającego nieszczęsny samolot zasłynął jako Ass-Ender (od ass, „dupa” i end, „koniec”).

Kronika kryminalna

Osobną historię stanowią maszyny z lat trzydziestych i czterdziestych. Zanim w 1962 roku wprowadzono ujednolicony United States Tri-Service aircraft designation system, powszechnie stosowano oznaczenia takie jak – dla myśliwców – F4F czy F4U (wbrew pozorom były to dwa różne samoloty dwóch różnych wytwórni: Wildcat i Corsair) w Marynarce Wojennej, a P-51 lub P-39 w Lotnictwie Armii, jakkolwiek je zwano w danym okresie. Oczywiście dotyczyło to nie tylko myśliwców, mieliśmy przecież legendarny bombowiec B-17, a na lotniskowcach bazował na przykład bombowiec nurkujący SBD Dauntless (w ogóle bez cyfry), znany w wojskach lądowych jako A-24. Bałagan? Pewnie, że tak. Trudno się wobec tego dziwić, że ponad dwie dekady po ataku na Pearl Harbor wreszcie zrobiono z tym wszystkim porządek. Co najwyżej dziwić się można, że tyle to trwało.

W okresie II wojny światowej i okolic szczególnie kąśliwie traktowany był Martin B-26 Marauder. Nikt wszakże nie powie, że dostało mu się za niewinność. Gdy trafił do prób w locie, był jeszcze niedopracowany. W wypadkach śmierć poniosło wielu lotników. Stąd też przezywano go Widowmaker (dosłownie: „Producent Wdów”) lub Martin Murderer („Morderca”). Do tego samego grona należy przezwisko Be-Dash-Crash („Be Kreska Kraksa”) czy Flying Coffin („Latająca Trumna”). Warto w tym miejscu dodać, że w przypadku sowieckiego myśliwca ŁaGG-3 nazwę producenta rozszyfrowano jako Łakirowannyj Garantirowannyj Grob. Chyba zrozumiałe, czyż nie?

Ale nawet tak dowcipny naród jak Rosjanie nie wpadłby chyba na dwie najpikantniejsze ksywki Maraudera. Otóż zwano go czasami The Flying Prostitute, czyli Latającą Prostytutką. Dlaczego? Ach, łatwiej to wytłumaczyć po angielsku: because it had no visible means of support, a więc „nie miał widocznych, jawnych środków utrzymania”, oczywiście w powietrzu – miał po prostu żałośnie małe skrzydła, stąd i powyższe, tak zakręcone w swej genezie przezwisko. Wariacją na ten temat było Baltimore Whore – Dz🤬ka z Baltimore. Jak łatwo zgadnąć, w Baltimore mieściła się siedziba producenta. A jeszcze tak pięknie się to rymuje.

Potomkiem „Mordercy” był najwyraźniej Curtiss Helldiver (vel A-25 Shrike w Siłach Powietrznych Armii). Ten nieprzyjazny wobec pilota – w odróżnieniu od Dauntlessa, którego zastąpił – bombowiec nurkujący nosił oznaczenie alfanumeryczne SB2C. Pomysłowi lotnicy Marynarki Wojennej – wzorując się na obowiązujących tam rangach w rodzaju Petty Officer Second Class (współcześnie byłby to odpowiednik naszego bosmana) – rozwinęli SB2C jako Son of a Bitch Second Class, „Sukinsyn Drugiej Klasy”. Doskonale uzupełniał się z nim Douglas A3D Skywarrior. Największą jego wadą było to, że trzyosobowa załoga nie miała w nim do dyspozycji foteli wyrzucanych. Czy można się więc dziwić, że jego oznaczenie rozwinięto do postaci All Three Dead („Wszyscy Trzej Nie Żyją”)? A co z Dauntlessem. Opinię lotników na jego temat świetnie charakteryzuje przydomek Slow but Deadly („Powolny, ale Śmiercionośny”).

Już wtedy zdarzały się też przydomki w rodzaju BONE (czyli, przypomnijmy, B-1 Lancer). Na przykład Douglas F4D Skyray był Fordem, a Grumman S2F Tracker to Stoof. Słowo to nie ma żadnego znaczenia, niemniej jednak przyjęło się na dłużej. Grumman E-1 Tracer – samolot wczesnego ostrzegania z charakterystyczną płaską anteną nad kadłubem – znany był jako Stoof with a Roof, „Stoof z Dachem”.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Be-Dash-Crash. To jeden z najciekawszych i najprostszych sposobów na scharakteryzowanie danego samolotu, aż dziw, że tak rzadko stosowany. Consolidated C-109 to odmiana bombowca B-24 Liberator przeznaczona do przewożenia paliwa na wysunięte lotniska, skąd działały atakujące Japonię B-29. Problem polegał na tym, że obciążony takim ładunkiem (cięższym niż ładunek bomb) samolot miał problemy ze startowaniem i lądowaniem. Nim temu zaradzono, wiele maszyn rozbiło się, grzebiąc w szczątkach załogę. Nazywano je więc Cee-One-Oh-Boom, „Ce-Jeden-Zero-Bum”. Poczciwe Mustangi dla odmiany, w uznaniu wielkiej szybkości, przezwano Peter-Dash-Flash, „Peter-Kreska-Błysk”, nawiązując do komiksowej postaci superszybkiego superbohatera Flasha, w „cywilu” nazywającego się Jason Peter Garrick. Natomiast McDonnell F-101 Voodoo to One-Oh-Wonder, czyli „Jeden-Zero-Cud”.



Łatwo zauważyć, że szczególną kreatywnością wykazywali się lotnicy, gdy trzeba było wykazać swój wstręt wobec wad konstrukcyjnych, o czym piszemy wyżej, czy też wobec danej maszyny w ogóle. Szkolno-sportowy Ryan PT-22 stał się więc znany jako Maytag Messerschmitt („Messerschmitt [produkcji] Maytaga”, wytwórni pralek, które już wtedy uchodziły za nieszczególnie nowoczesne), Vought F7U Cutlass – jako Gutless Cutlass („Tchórzliwy Kordelas” lub też „Kordelas Bez Ikry/Jaj”), a North American AT-6 Texan – jako Awful Terrible Six, „Wstrętna, Straszliwa Szóstka”.

Wiatraki

Niech nikt sobie przypadkiem nie pomyśli, że śmigłowce cieszyły się jakimś immunitetem. O, co to, to nie.

Bodaj najwredniej potraktowano oblatany w 1947 roku uniwersalny śmigłowiec Kaman HH-43 Huskie. Ze względu na niezbyt atrakcyjny, pudełkowaty kształt kadłuba przezwano go – zupełnie bez szacunku dla bądź co bądź pioniera – Flying Shithouse. W języku polskim byłaby to (biorąc poprawkę na tak zwane różnice międzykulturowe) „Latająca sławojka”. Na marginesie warto dodać, że brytyjska łódź latająca Supermarine Stranraer również została sławojką, tyle że „Gwiżdżącą Sławojką”. Defekacyjne skojarzenia budził także CH-53E Super Stallion, który ze względu na częste przecieki w hydraulice stał się dla załóg „Latającym Klopem” (Flying Shitter).

Niewiele od Huskiego młodszy, zapomniany już dziś transportowy H-21 zyskał sobie miano „Latającego Banana”, za to pionier absolutny – pierwszy śmigłowiec produkowany seryjnie i pierwszy, który wszedł do czynnej służby w amerykańskich siłach zbrojnych – Sikorsky R-4 stał się… Sfrustrowaną Palmą (Frustrated Palm Tree)!

Zamiast podsumowania

Amerykańskie samoloty zyskiwały sobie barwne przezwiska także za granicą. Taki na przykład Brewster Buffalo w Finlandii, gdzie uczestniczył w wojnie zimowej, był zarówno „Perłą Północnego Nieba” (Pohojsten taivaiden helmi), jak i „Latającą Butelką Piwa” (Lent kaljapullo). Ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

Bezwstydnie zajumane jak 3 Cytryny z radomskiego stołu: http://www.konflikty.pl/a,2926,Lotnictwo,zmije_Prostytutki_i_Slawojki_czyli_o_pomyslowosci_amerykanskich_lotnikow.html

Rozwój lotnictwa w czasie I Wojny Światowej

D................k • 2013-04-01, 9:35
Historia lotnictwa wojskowego.

Stanisław Skalski - Spętany Anioł

D................k • 2013-04-01, 8:09


Film poświęcony Stanisławowi Skalskiemu. Uczestnikowi bitwy obronnej 1939, bohaterowi bitwy o Anglię, dowódcy słynnego Polskiego Zespołu Myśliwskiego(cyrk Skalskiego). Skalski także był torturowany przez UB po powrocie do kraju. Otrzymał wyrok śmierci który został anulowany w 1956 roku.

Tutaj inny artykuł o Skalskim:
sadistic.pl/stanislaw-skalski-as-polskiego-lotnictwa-vt176159.htm

Czerwony Baron

Kurwa Mać2013-02-15, 0:41
Szukałem po tagach, ale nie znalazłem ( nawet się trochę zdziwiłem bo w końcu o Czerwonym Baronie słyszał chyba każdy ).

Mam zamiar tutaj opisać dzieje Manfred von Richthofen znanego również jako Czerwony Baron. Skubany urodził się 2 maja 1892 w Borku, pani wikipedia mówi, że to na terenie dzisiejszego Wrocławia a zmarł, raczej został zamordowany 21 kwietnia 1918 na jakimś francuskim zadupiu o nazwie Morlancourt.


Urodził się w średniozamożnej rodzince arystokratycznej, i dzięki swojemu pochodzeniu, od urodzenia był Baronem ( fajnie nie ? ). Nie będę mówił kto go spłodził, bo kogo to w sumie obchodzi ? Na pewno nie mnie, mnie interesują jego osiągnięcia! Tak więc zacznijmy od tego jak zaczął swoją karierę w armii Rzeszy. Oglądając różne dokumenty zdziwił mnie fakt, że nasz Maniek zaczynał swoją karierę jako oficer kawalerii na froncie wschodnim ( wiecie, daleko od aliantów ). Później przeniósł się na zachód, dziwne, ale jako kawalerzysta nie miał wielu okazji do starć. Gdy wojna stała się bardziej pozycyjna znudzony Maniek postanowił, że poprosi o przeniesienie go do lotnictwa. 15 maja 1915 von Richthofen dołączył do lotnictwa. Na start nie dostał od razu świetnej fuchy, oddział rozpoznawczy.

Po okresie latania jako obserwator, von Richthofen, chcąc zostać pilotem myśliwskim, ukończył kurs pilotażu. 26 kwietnia 1916 zestrzelił pierwszy samolot jako pilot, z karabinu maszynowego zamontowanego samodzielnie przez siebie na skrzydle. Po przypadkowym spotkaniu z asem myśliwskim Oswaldem Boelcke, który kompletował pilotów do swojej nowo tworzonej elitarnej eskadry myśliwskiej Jagdstaffel 2, Boelcke zaproponował Manfredowi dołączenie do tej eskadry, widząc w nim ambitnego lotnika. Manfred von Richthofen skorzystał z oferty i 1 września 1916 dołączył do Jasta 2, stając się odtąd pilotem myśliwskim. ierwsze uznane zwycięstwo powietrzne odniósł nad Cambrai we Francji 17 września 1916, zestrzeliwując dwumiejscowy samolot F.E.2b. Już 10 października miał zestrzelonych 5 samolotów, co dawałoby mu aliancki tytuł „asa”. W tym czasie, 28 października śmierć w kolizji poniósł Boelcke, który był wzorem i mentorem Manfreda von Richthofena

macie tu tego F.E.2b

Pierwsze zwycięstwo w Jasta 11, a zarazem pierwsze zwycięstwo tej eskadry, von Richthofen odniósł 23 stycznia 1917. Pod nowym dowództwem, Jasta 11 zaczęła osiągać duże sukcesy, a ich szczyt stanowił nazwany tak przez Brytyjczyków, „krwawy kwiecień” 1917 roku. W samym tym miesiącu von Richthofen zestrzelił 20 samolotów Ententy, podnosząc swoje konto zwycięstw do 52. Eskadra ta z uwagi na jej wyczyny stała się znana jako „latający cyrk” lub „Cyrk Richthofena”.

21 kwietnia 1918 von Richthofen wystartował na swym trójpłatowcu Fokker Dr.I z dziewięcioma innymi pilotami z lotniska Cappy. Tego dnia grupa nawiązała nad przełęczą Morlancourt niedaleko Sommy walkę powietrzną z samolotami Sopwith Camel 209. dywizjonu RAF, dowodzonego przez Kanadyjczyka Arthura „Roya” Browna. Richthofen w czasie pościgu samolotu Sopwith Camel, pilotowanego przez niedoświadczonego Kanadyjczyka Wilfrida „Wopa” Maya, dostał się pod ostrzał lecącego mu na ratunek innego Camela, pilotowanego przez Arthura „Roya” Browna. Równocześnie wojska australijskie, zajmujące pozycje w tym rejonie, otworzyły do jego samolotu intensywny ostrzał z karabinów maszynowych. Von Richthofen skręcił samolot w kierunku prześladowcy i wówczas został trafiony jednym z pocisków wystrzelonych z tych karabinów, po czym jego samolot spadł na ziemię za liniami sprzymierzonych.
Sekcja zwłok ujawniła, że został trafiony w klatkę piersiową pociskiem nadlatującym z dołu, od tyłu. Kula przeszyła ciało od prawej strony uszkadzając wątrobę, płuca, serce i zatrzymała się w kurtce pilota. Obecnie uważa się, że najbardziej prawdopodobną przyczyną zestrzelenia Czerwonego Barona był ogień australijskich karabinów maszynowych z ziemi. Jako prawdopodobnego sprawcę zestrzelenia podaje się zwykle sierżanta Cedrica Popkina z 53 baterii artylerii polowej, istnieje jednak możliwość, że to inny żołnierz – sierżant Snowy Evans — zastrzelił Richthofena. Sam Popkin przyznał, że on nie mógł trafić Czerwonego Barona. Mimo to, brytyjskie siły powietrzne za zwycięzcę von Richthofena oficjalnie uznały Browna, która to wersja jest jeszcze niekiedy spotykana w publikacjach. Według śledztwa przeprowadzonego przez telewizję Discovery World najbardziej prawdopodobne jest, że Czerwony Baron został zestrzelony przez sierżanta Evansa z odległości ok. 750 metrów.

niespodzianka na pokazie

kamanes2012-11-15, 19:28
ciekawy efekt