Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#karetka

Szczecinek znów atakuje! Pod lupe pogotowie ratunkowe.

H................n • 2014-10-21, 23:55
Lekarz pogotowia ratunkowego w Szczecinku odmówił zabrania do szpitala chorego na raka płuc z dusznościami. – Karetka to nie karuzela – miał powiedzieć zaskoczonej rodzinie.

Cytat:

Zygmunt Gołębiowski z podszczecineckiego Turowa zmarł kilka dni temu. Od prawie roku ciężko chorował na nowotwór płuc. – To nie był jeszcze jego czas, choć lekarze od początku uprzedzali nas, żeby przygotować się na najgorsze – mówi przez łzy Kamilla Dobysz, córka pana Zygmunta. – Walczyliśmy o każdy jego dzień, dlatego nie możemy się pogodzić z tym, jak zostaliśmy potraktowani przez lekarza szczecineckiego pogotowia - dodaje.

Wraca do wydarzeń z drugiej połowy września. Ojciec pani Kamilli od miesięcy walczył z rakiem. Wykryto go zbyt późno, aby przeprowadzić operację, stąd lekarze odciągnęli płyn z płuc, zaordynowali radioterapię i chemioterapię. – Choć na chemię ojciec był już zbyt słaby i przeszedł tylko jeden cykl, liczyliśmy, że się wzmocni i będzie można kontynuować leczenie – opowiada córka. Chory od kilku miesięcy przebywał w domu pod opieką rodziny i lekarza rodzinnego. – W maju tata dostał udaru, był częściowo niewładny i udało nam się załatwić aparat tlenowy, bo oddychał z coraz większym trudem – wspominają bliscy. Kryzys przyszedł 18 września.

– Tata czuł się tego dnia fatalnie, był bardzo słaby, nic nie jadł i w pewnym momencie zaczął się dusić – mówi Kamilla Dobysz. – Zadzwoniliśmy po karetkę. Przyjechał doktor S.K. z dwoma ratownikami. - Pan doktor jak usiadł w fotelu, tak wstał z niego dopiero wyjeżdżając – opowiada córka. - Nie podszedł nawet do taty, nie zbadał go, kazał tylko tacie rozpiąć piżamę. Ciśnienie zmierzyli mu ratownicy. Nie wiem, na jakiej podstawie wpisał więc do karty, że tony serca są czyste i głośne, źrenice prawidłowe, a jama brzuszna w normie. Lekarz oświadczył tylko, że aby ściągnąć ojcu płyn z płuc musi być w dobrej formie, że sami powinniśmy się zatroszczyć o transport, a nie wzywać karetkę, bo karetka to nie karuzela. W końcu odjechali bez pacjenta. - Byliśmy w szoku, bo pogotowie wracało do szpitala w Szczecinku, mogli przecież zabrać tatę – mówi pani Kamila.


Po resztę odsyłam tu: wiadomosci.onet.pl/szczecin/karetka-w-szczecinku-odjechala-bez-pacjenta/0yxzn

Co to się odp🤬la w tym moim Szczecinku to ja nie wiem
Ciekawa historia znaleziona w internecie:

"Dostałem prośbę o opisanie nietypowych sposobów udzielania pomocy. To opisuję.

Wezwanie do wsi, na granicy rejonów. Daleko, droga kiepska, oględnie mówiąc. Wzywający dodzwonił się do sąsiedniej stacji Pogotowia, która potrafiła nam przekazać tylko tyle, że jedziemy do starszego pana z bólem w klatce piersiowej...
Wezwanie powszechne, może być poważne, ale możemy się natknąć na zgagę albo bóle kręgosłupa...
Do tego, Dyspozytor wysyła nas w kodzie drugim.
Wyjaśniam: kod pierwszy to bezwzględnie sygnały, bo dramat. Kod trzeci w zasadzie nie powinien dotyczyć zespołu ratunkowego, bo to wizyta dla lekarza POZ (akurat...).
Kod drugi to zmora dla zespołu. Bo oznacza: jeżeli kierownik ma ochotę, to lećcie na gwizdkach, a jak nie, to na spokojnie.
W wolnym tłumaczeniu: nie udało mi się zebrać porządnie wywiadu, więc zrzucam odpowiedzialność na was. Miłego wyjazdu, chłopcy

Ponieważ miejsce zdarzenia było naprawdę daleko, no i miałem jakieś złe przeczucia, poleciłem jazdę na szybko. Czyli błyskoteka, wyjce i cała naprzód.
Przypominam: wezwanie do bólu w klatce piersiowej, najpewniej zawał...
Wpadamy na podwórko, potem do chałupy.

Widoku, jaki się nam ukazał, nie zapomnę nigdy:
na podłodze pokoju leży facecik, wyjący z bólu jak potępieniec. Na brzuchu ślady bieżnika opon, jakieś duże, tak na oko. Więc pytam:
- Co dolega, co boli?
- Uuuuuuu... wszystko, panie wszystko!!!
- A od kiedy tak jest?
- A od kiedy mnie traktor przejechał!!!
Ból w klatce, nieprawdaż....
Sytuacja była poważna, choć groteskowa.

Nasz Dziadunio kierował pojazdem rolniczym. Nawalony jak szpak. A że ciągnik nie zapewnia dawki adrenaliny podobnej do prowadzenia Ferrari, usnął sobie słodko na siedzeniu...
I wypadł prosto pod to wielkie kolisko z tyłu ciągnika.
Rodzina była oczywiście również zanietrzeźwiona tak solidnie, że zorientowali się w sytuacji dopiero, kiedy traktor zatoczył na polu wielkie koło i wracając do domu walnął w ścianę stodoły.
Wtedy rozpoczęto poszukiwania pechowego operatora.
I tu zaczyna się piekielnie skuteczna pomoc medyczna ze strony rodziny...

Znaleźli. Wydłubali wbitego w pole dziadka ŁOPATAMI...
Trzymając za połamane i zwichnięte kończyny donieśli do domu.
A tam, najpierw wezwali karetkę, podając jedyny powód wezwania, jaki pamiętali. Bo jak sąsiad tak wzywał, to przyjechali, więc działa.
I - jako, że dochtór miał przyjechać - trza było dziadka wyszykować...

Kiedy weszliśmy, jedna osoba próbowała oskrobać mu oblicze brzytwą, na sucho, druga polewała powstałe rany wodą kolońską "Czar pegeeru", zaś dwie kolejne w pocie czoła prostowały powykręcane nogi celem upchnięcia ich w nogawkach świątecznych (do szpitala w końcu jedzie, do miasta) portek...
Byli tak zapamiętali w dziele przerabiania biedaka na modela, że musieliśmy siłą odsunąć ich od ledwo żywego z bólu człowieka, żeby unieruchomić pogruchotane kończyny i podać środki przeciwbólowe...
Udało nam się pozbierać pechowego traktorzystę.

Niestety, historia bez happy endu. Na skutek wielomiejscowych złamań miednicy i kończyn, starszy pan zmarł w szpitalu, na stole operacyjnym...
Do dziś nie wiem, na ile przyczyniła się do tego fachowa i pełna oddania pomoc, jaką otrzymał od najbliższych...
Na moją wyobraźnię działa zwłaszcza obrazek podważania dziadka łopatami, celem wydobycia z dziury w glinie..."

Moja religijna koleżanka ostatnio zasłabła na przystanku i leżała na ławce, przyjechała do niej karetka i lekarze robią z nią wywiad czy ma jakieś choroby, badają ją, mierzą ciśnienie i w końcu lekarz do niej przychodzi i pyta się :
Lekarz: czy uprawiała pani seks w ciągu ostatnich 3 miesięcy?
Koleżanka : skądże znowu, ja czekam do ślubu.
L: jest możliwe że jest pani w ciąży, na pewno zero seksu?
K: tak
L: cóż, trzynastolatka tydzień temu też tak mówiła....

Z tą samą koleżanką rozmawiałem o seksie przedmałżeńskim :
K: Ja jestem jak księga... ( tutaj jej wtrąciłem )
Ja : hmm ... książki jeszcze nie posuwałem

Podziękowanie Sadisticowi

rafalopr2014-04-13, 0:49
Chciałbym serdecznie podziękować portalowi Sadistic za dział hard, za obrazki i filmy z wypadkami i tym podobne. Dlaczego? Już tłumaczę.

Od 6-7 lat jestem strażakiem ochotnikiem. Do tej pory wyjeżdżałem głównie do pożarów, podpaleń i małych interwencji typu wyciągnąć auto z rowu, zabezpieczyć imprezę itp.

Dziś jechałem spokojnie nie spiesząc się do znajomego. Z daleka zauwazyłem, że nie świecą się światła w tirze, wręcz stoi nienaturalnie. Podjeżdzam bliżej i niestety, wypadek.

Wóz stawiam na poboczu, awaryjne, gasze silnik i cisnę jak najszybciej do zdarzenia. Czołówa. Kilku facetów ogląda harmonijkę i nie wie co się dzieje. Więc... Postanowiłem ogarnąć ludzi.

Nie zważając na widoki (dwa trupy) zacząłem rozkazywać ludziom, podrzucać pomysły by wyciągnąć poszkodowanego z wypadku - dziecko w foteliku.

Dwóch typów próbuje wyważyć drzwi od strony trupa zamiast tam gdzie dziecko, które żyło. Cóż, poleciało kilka niemiłych słów z mojej strony, a nie były to kontrolowane bluzgi. Z bagażnika wszystko jebut na ziemię (widać rodzina szykowała się na święta...) i trzeba było jakoś wyciągnąc ten fotelik. Kanapę na siłę położyliśmy, lekko podnieśliśmy dzieciątko z fotelikiem, wyjęliśmy z wozu i jak najdalej od zdarzenia.

Zrobiliśmy co mogliśmy zrobić. Poszedłem po fajkę bo już nie mogłem wytrzymać, aż tu k🤬a nagle tiry, autobusy i osobówki zaczęły sobie wymijać to zdarzenie jakby nigdy nic. Wk🤬iłem się. Podbieglem do jednego z nich i mówię wprost:

-Panie k🤬a, karetka za panem sp🤬alaj pan na pobocze (jakiś terenowy wóz, spory)
-Panie, ale gdzie ja wjadę?
-K🤬a panie podjeżdzaj Pan
-Nie bo nie wyjadę.
-K🤬a wjeżdżaj bo za panem karetka, masz terenowy wóz więc wp🤬laj się.

Posłuchał się, dopiero jak zobaczył , że rzeczywiście stoi za nim karetka a ratownik uderzył mu pięscią/dłonią w samochód. Było to jakieś 50-60 m od zdarzenia.

Aha. O dziwo pierwsza była policja. Dalej ratownicy i po kilku minutach straż.

Zrobiłem co mogłem. Nie powiem, byłem w szoku. Z jednej strony się ciesze, że byłem tam i sprawdziłem, że potrafię zachować trochę zimnej krwi i pomóc poszkodowanym, z drugiej - widoki nie do wykasowania z pamięci.

Dlatego jeszcze raz dziękuję portalowi Sadistic za wyżej wymienione działy, myślę, że to dzięki nim uodporniłem się na te niesmaczne widoki.

Proszę innych użytkowników drogi o ostrożność a przede wszystkim o zapoznaniu się z podstawowymi działaniami pierwszej pomocy. Na pewno będzie nam lepiej.

PS: dziecko żyje, jest w ciężkim stanie.

Na sygnale

~Sunday2014-03-12, 13:26
Nie będziecie pocieszeni.

Pomyslałem ze może sie wam spodobać.
Teks dość długi ale nas dotyczący.

Ireneusz Idziak i jego teść od 24 lat budują karetki dla polskich szpitali. To jednak niedługo może się skończyć, gdyż podobnie jak inni przedstawiciele branży, przedsiębiorcy stanęli przed widmem bankructwa. Wszystko przez zmianę przepisów, w myśl których karetki traktowane są niczym osobówka, od której trzeba zapłacić akcyzę. To nie koniec. Urzędnicy wpadli na pomysł, aby ściągnąć akcyzę za okres, gdy nowe przepisy jeszcze nie obowiązywały. – Ciekaw jestem, kto chce nas zniszczyć – mówi pan Ireneusz, któremu kazano zapłacić 10 milionów złotych akcyzy.
Ireneusz Idziak jest przedsiębiorcą z Mysłowic. Wraz z teściem prowadzi rodzinną firmę Autoform, która działa już od 1974. W 1990 roku zaczęli produkować ambulanse sanitarne oraz pojazdy specjalistyczne. Nigdy nie spodziewał się, że to właśnie budowa samochodów ratujących ludzkie życie sprawi, że nie tylko jego firma, ale i jego normalne życie, staną na krawędzi upadku.

Polscy producenci, tacy jak pan Ireneusz, przez 12 lat budowali karetki i klasyfikowali je według polskiego prawa. Oznaczało to, że sprzedając karetki szpitalom, nie naliczali akcyzy i nie przekazywali jej do państwowej kasy, bo nie mieli takiego obowiązku. Wszystko było w porządku do 2009 roku. Szpitale kupowały tanie karetki, a firmy je produkujące miały się dobrze. Kto bowiem mógłby pomyśleć, że pojazd specjalny, jakim jest karetka, służący do ratowania życia, może być objęty akcyzą jak papierosy czy alkohol?

– Byliśmy pod kontrolą różnych instytucji, w tym urzędu skarbowego i nikt, z nami na czele, nie miał jakiejkolwiek wątpliwości, że wszystko jest w porządku – mówi w rozmowie z naTemat Ireneusz Idziak. Jednak w 2009 roku polska klasyfikacja karetek została zastąpiona przez unijną.

O co chodzi?
Do końca lutego 2009 roku producenci pojazdów sanitarnych klasyfikowali swoje produkty jako „samochody służby zdrowia na podwoziach samochodów ciężarowych”. W myśl nowych przepisów jednak, karetki stały się autami osobowymi do przewozu osób. To zaś sprawia, że w przypadku samochodów z co najmniej dwulitrowym silnikiem, do ich ceny trzeba doliczyć 18,6% akcyzy.

– Ministerstwo Finansów poinformowało nas, szpitale i pogotowia, że od teraz karetki będą objęte akcyzą – słyszę od swojego rozmówcy. Od tej pory, pan Ireneusz sprzedając karetkę dolicza do ceny akcyzę, pobiera ją od szpitali i oddaje państwu. Okazało się jednak, że to za mało...

Zaległe dziesięć baniek...
W 2011 roku ktoś wpadł na pomysł, że skoro producenci karetek płacą dziś akcyzę, to może dałoby się naliczyć kary za to, że wcześniej jej nie płacili. – Cofnęli się o tyle, ile mogli, czyli o 5 lat i naliczyli nam zaległą akcyzę od grudnia 2006 roku do lutego 2009. W moim przypadku razem z odsetkami wyszła kwota w granicach 10 milionów złotych– mówi bezradny przedsiębiorca.

Nikogo nie interesuje dziś fakt, że wcześniej obowiązywało inne prawo. Producenci karetek biją na alarm, bo przede wszystkim akcyza nie dotyczy producentów, którzy są jedynie pośrednikami między państwem a szpitalem. – One nam nie zapłaciły, a my nie oddaliśmy państwu pieniędzy. A nawet, gdybyśmy źle klasyfikowali te pojazdy, to budżet i tak nic nie stracił – zauważa mój rozmówca. Efekt jest taki, że przez 12 lat służba zdrowia miała więcej pieniędzy, bo kupowała tańsze karetki.

– Ja już zapłaciłem – mówi z kolei Wincenty Zeszuta, prezes Związku Producentów i Dystrybutorów Pojazdów Sanitarnych. – W moim przypadku postawiono jeszcze rygor czasowy. Miałem dwa dni na zapłatę ponad 2 milionów złotych do urzędu celnego, bo inaczej zlikwidowaliby mi firmę – mówi Zeszuta. W pewnym sensie miał "szczęście", bo chwilę wcześniej wziął kredyt inwestycyjny. Chciał rozwijać firmę i zatrudnić dodatkowo 20 osób.

Zdaniem Ireneusza Idziaka, za obecną sytuacją mogą stać ich zagraniczni konkurenci, skutecznie lobbujący na rzecz zmiany polskich przepisów. – Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym nie importuje się karetek zbudowanych za granicą. Wszystkie nowe karetki są produkowane w Polsce. To my produkujemy również karetki, które są kupowane za granicą – mówi

Przedsiębiorcy będą walczyć
Jak mówi pan Ireneusz, nikt już nie cofnie nieprzespanych nocy i utraty zdrowia. Jego teść przez to wszystko trafił do szpitala. – My zamiast myśleć od 3 lat o inwestycjach i rozwoju, myślimy o akcyzie. Czasu nie da się cofnąć, a nikt nawet nie przyszedłby powiedzieć "przepraszam, pomyliliśmy się" – mówi pan Ireneusz.

Nasz rozmówca próbuje odsunąć jak najdalej widmo zapłaty 10 milionów, co oznaczałoby dla niego katastrofę. Jak mówi, jedne sądy przyznają jemu rację, a inne twierdzą, że musi zapłacić akcyzę. – Rzecznik sądu w Gliwicach powiedział, że to było złamanie Konstytucji, a warszawski że to my łamaliśmy prawo, bo karetka to samochód osobowy. Ministerstwo Finansów twierdzi iż w sprawie przeznaczenia karetek nie ma prawa wypowiadać się Ministerstwo Zdrowia. Wychodzi na to iż w Ministerstwie Zdrowia nie wiedzą do czego służą karetki. To samo dotyczy Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju (byłe Ministerstwo Transportu), którego zdanie się nie liczy w kwestii określania czy samochód jest specjalny, specjalizowany czy osobowy – słyszymy.

Urzędniczemu bałaganowi, w którym nikt nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy karetkę w ogóle można uznać za samochód osobowy, przyglądała się również Małgorzata Cecherz, dziennikarka programu "Państwo w Państwie". – Pojazd specjalny czy pojazd osobowy, od którego należy naliczać akcyzę? Nie ma przepisu, który pozwoliłby odpowiedzieć na to pytanie – mówi dziennikarka, która walczy o ujednolicenie przepisów w tej sprawie.

MAŁGORZATA CECHERZ
Dziennikarka programu "Państwo w Państwie"
Jedno jest pewne, karetka nie jest żadnym dobrem luksusowym tylko szpitalem na kółkach. Nie może być tak, że urzędnicy w oparciu o istniejący obecnie przepis mają dowolność interpretacji. Przepis musi jasno wskazywać, czy karetka jest pojazdem osobowym czy specjalnym.

Wincenty Zeszuta dodaje, że nad producentami karetek wisi dziś widmo przestępstwa karno-skarbowego, które mieli popełnić nie płacąc akcyzy przed 2009 rokiem. – Pomimo, że nic złego nie zrobiliśmy, może nas czekać więzienie – mówi producent karetek.

Może jak by budował limuzyny dla rudego to by mu sie upiekło

Absurd z wzywaniem pomocy

G................f • 2014-02-01, 20:16
Cześć!

W zwiazku postem na glownej i dyskusja z nim zwiazana, przypomniala mi sie historia sprzed kilku miesiecy.

Na wstepie, historia autentyczna, same fakty, zero przerysowania (nie moj typ opowiesci). Jak bardzo przeraza postawa ludzi, ocenicie sami!

Październik lub początek listopada, jestem w Urzędzie miejskim w Chorzowie. Wchodzę, czytam tablice informacyjne co i gdzie się znajduje. W pewnym momencie idzie jakis dziadziuś (nie nazywam go tak aby go obrazić, po prostu sympatyczny starszy pan) koło 60-70 lat, pod pachą trzyma pania w wieku 25-35 lat, ledwo idzie, slania sie na nogach, ogolnie nie kojarzy. Z poczatku nie wiem o co chodzi, więc tylko patrzę. No ale nie wyglada to ciekawie, dziadek posadził panią na krzesełku w holu głównym i się rozgląda. Podchodzę więc, pytam czy coś się stało, czy w czyms pomóc etc. Dziadziuś mówi, że pani zemdlała i osunęła się o podłogę i czy może pogotowie wezwac czy coś... No to 2 metry obok jest portiernia, prosimy babkę w niej (z 50-65 lat) aby zadzwoniła pod alarmowy numer, że pani zasłabła, że nie czuje sie dobrze i powiedziała, że dzwoni z Urzędu, może beda szybciej czy coś, różnie bywa cholera. No to ta, że dobrze, dobrze. Czekamy z dziadziusiem przy tej pani, i tak dziadziuś się skarży, że leżała na ziemi pół minuty, że każdy sie odsunął, nikt nie pomógł, że ludzie tacy a tacy dziś - no cóż, zgadzam się z nim bo wiem, że to prawda. Wraca wtedy babka z portierni, z telefonem, patrzy na telefon, patrzy na nas, znowu na telefon i znowu na nas... I nagle pyta mnie, czy moge ja zadzwonic, bo ona nie umie. Tak, ona nie umie zadzwonic na alarmowy. Dokładnie tak. Więc dzwonie, łączą mnie z pogotowiem, wzywam. Nie minęły 2-3 minuty jak pogotowie było i zajęło sie panią, która wyglądała coraz gorzej. Babka z portierni sie ulotniła migiem, nigdzie jej nie było, żeby ją poinformować, jak się dzwoni na drugi raz. Wk🤬iony poszedłem dalej załatwiać swoje sprawy.

Historia autentyczna, sami oceńcie zachowanie ludzi... Naprawdę nie wiem, gdzie uchowuja sie ludzie, którzy nie umieja wezwać pogotowia...

W odpowiedzi na niektore pytania, nie, nikt nie klaskal, nikt nie krzyczal brawo. Zostało tylko wk🤬ienie na niedoedukowanie ludzi, pieprzona znieczulice i postawę, którą okreslilbym jako katolską. Nie widze, czyli nie moja sprawa i nie moj problem, lepiej odejde, jeszcze ktos mnie zawola. Tak to wyglada...

Nie było, bo własne, chyba, że Pan dziadziuś ma tutaj konto.
W całej Polsce jest 1500 karetek. Cóż się dziwić, że dyspozytorzy zwlekają z wysłaniem ich do chorych, skoro jedna przypada na 25 tysięcy Polaków! Dla porównania, rząd i najważniejsze państwowe urzędy mają do dyspozycji niemal 1700 samochodów! Co więc jest ważniejsze dla polityków: życie obywateli czy własny komfort?!



Kilka minut – w takim czasie karetka powinna przyjechać do chorego w terenie zabudowanym. Poza nim w ciągu kwadransa. Dlaczego więc ciężko chorzy muszą czekać na ambulans często nawet kilka godzin?!

Ano dlatego, że karetek w Polsce jest zbyt mało. Zanim dyspozytorzy którąś wyślą, muszą zdecydować, który pacjent szybciej potrzebuje pomocy. Ambulansów mogłoby być więcej, ale wiadomo – to przecież kosztuje.

Kosztują też rządowe fury, ale z tym akurat nikt się już nie liczy. W rządzie, ministerstwach, urzędach i instytucjach państwowych jest blisko 1700 aut – wynika z przetargu ogłoszonego przez rządowe Centrum Usług Wspólnych. Roczne ubezpieczenie całej tej floty kosztuje podatników, bagatela, 1,5 mln zł. Po co władzy tyle aut? To proste. Decyduje próżność. Każdy urzędnik chce się czuć ważny i zadawać szyku w służbowej limuzynie!
Z tego prostego przykładu jak na dłoni widać, że politycy od lat bardziej dbają o siebie, niż o pacjentów służby zdrowia. O swoje zdrowie martwić się przecież nie muszą – pod Sejmem i Senatem podczas obrad – na każde ich zawołanie – dyżurują dwie karetki przeznaczone tylko dla nich!

Zaj🤬e bezczelnie z fakt.pl
jak zły dział to sorry, jak c🤬jowe to tuskowi w dupę wsadzić!