Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#ii wojna

Stanisław Sosabowski

k................1 • 2012-11-04, 23:45
45 lat temu zmarł w Londynie Stanisław Sosabowski, generał WP, organizator i dowódca słynnej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, na czele której walczył w 1944 r. pod Arnhem.



Stanisław Sosabowski urodził się 8 maja 1892 r. w Stanisławowie w rodzinie kolejarskiej. W 1910 r. rozpoczął studia ekonomiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, lecz śmierć ojca i konieczność utrzymania rodziny zmusiły go do powrotu do rodzinnego miasta. Tam wstąpił do Drużyn Strzeleckich.

W 1913 r. został powołany do armii austro-węgierskiej; uczestniczył w walkach 58. pułku piechoty. W listopadzie 1918 r. zgłosił się do Wojska Polskiego. Ze względu na stan zdrowia objął funkcję oficera do specjalnych poruczeń w Ministerstwie Spraw Wojskowych i nie brał udziału w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r.
W 1922 r. rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie. Po ich ukończeniu skierowano go do Sztabu Generalnego. W latach 1928-1939 pełnił funkcje dowódcze w 75. pułku piechoty, pułku Strzelców Podhalańskich, 9. Pułku Piechoty Legionów i 21. Pułku Piechoty Dzieci Warszawy.

Kampania wrześniowa

Podczas kampanii polskiej 1939 r. 21. Pułk został przydzielony do 8. Dywizji Piechoty, będącej odwodem Armii Modlin. Brał udział w walkach w rejonie Mławy.

15 września 1939 r. pułk wraz z Grupą Operacyjną wycofał się do Warszawy, gdzie obsadził odcinek obronny na Grochowie. Sosabowskiemu udało się utrzymać pozycje przy niewielkich stratach własnych. Dwa dni po podpisano aktu kapitulacji stolicy, 29 września, przed wymarszem do niewoli, 21. Pułk i jego dowódca zostali odznaczeni przez gen. Juliusza Rómmla orderami Virtuti Militari III klasy.

Walki na Zachodzie

Po zakończeniu walk Sosabowski przeszedł do konspiracji i wstąpił do Służby Zwycięstwu Polski. Tam otrzymał zadanie przedarcia się przez Węgry do Francji, by przekazać meldunki o sytuacji w kraju rządowi na wychodźstwie. Pod fałszywym nazwiskiem Emil Helm, Sosabowski dotarł do Paryża, gdzie otrzymał przydział na dowódcę piechoty dywizyjnej w odtwarzanej 4. Dywizji Piechoty, która stacjonowała w obozie w Parthenay. 19 czerwca 1940 r. Sosabowski dotarł do portu w La Pallice, skąd wraz z 6 tys. żołnierzy został ewakuowany do Wielkiej Brytanii. Tam zgłosił się do polskiego sztabu, gdzie otrzymał przydział na dowódcę formującej się 4. Kadrowej Brygady Strzelców.

Spadochroniarz

Sosabowski postanowił ze swej brygady stworzyć pierwszą w historii Wojska Polskiego jednostkę spadochronową. Szkolenia odbywały się w ośrodku w Largo House, zaś skoki spadochronowe na lotnisku Ringway.

Brygada wzięła udział w największej w II wojnie światowej operacji powietrzno-desantowej sprzymierzonych, której celem było opanowanie mostów na Renie w pobliżu holenderskiego Arnhem. Straty Brygady sięgnęły blisko 40 proc. walczących oddziałów, a cała operacja zakończyła się porażką. Za jednego z winnych uznano Sosabowskiego, któremu zarzucono niedopuszczalną krytykę brytyjskiego dowództwa.

Na żądanie Brytyjczyków rozkazem z 27 grudnia 1944 r. Pierwsza Brygada Spadochronowa została odebrana jej twórcy i dowódcy, a Sosabowskiego mianowano inspektorem Jednostek Etapowych i Wartowniczych.

Robotnik

Po II wojnie światowej Sosabowski pracował w Wielkiej Brytanii jako robotnik magazynowy w fabryce silników elektrycznych, a następnie telewizorów.

Gen. Stanisław Sosabowski zmarł na zawał 25 września 1967 r. w Londynie. W 1969 r. spadochroniarze przywieźli jego prochy do Polski, gdzie spoczęły - zgodnie z wolą Sosabowskiego - na warszawskim cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Józef Kuraś „Ogień"

k................1 • 2012-11-02, 23:43
Józef Kuraś "Ogień" 1915-1947


65 lat temu zmarł Józef Kuraś „Ogień". W latach 1945-1947 dowodził oddziałem walczącym z komunistycznymi władzami. Sam określał swój oddział jako podziemne wojsko walczące o niepodległość, jako oddział AK.

Urodził się w 1915 roku w Waksmundzie koło Nowego Targu. Od najmłodszych lat wychowywany był w duchu patriotyzmu. W 1934 roku zapisał się do Stronnictwa Ludowego. Służył w 2 pułku strzelców podhalańskich, a potem w wileńskiej brygadzie Korpusu Ochrony Pogranicza. We wrześniu 1939 roku walczył w 1 pułku strzelców podhalańskich. Od listopada był w konspiracji. W 1940 roku został członkiem Związku Walki Zbrojnej. Jeszcze w tym samym roku został aresztowany przez Niemców, ale uciekł z aresztu i wstąpił do Konfederacji Tatrzańskiej. W marcu 1942 roku po likwidacji przez Niemców Konfederacji Tatrzańskiej, Kuraś wstąpił do oddziału AK „Wilk”. W czerwcu 1943 roku Niemcy w odwecie za egzekucję na dwóch policjantach - agentach Gestapo dokonaną przez oddział Kurasia, zamordowali jego żonę, małego synka i ojca. Zamordowanych i dom Kurasia spalono. Wówczas Józef Kuraś przyjął nowy pseudonim: „Ogień”.

Na początku 1944 roku doszło do konfliktu Kurasia z dowódcą oddziału AK „Wilk”. Według niektórych źródeł, „Ogień” został oskarżony o samowolne opuszczenie posterunku w wyniku czego zginęło dwóch partyzantów. Za ten czyn Kuraś został skazany na śmierć. Uniknął jej jednak opuszczając szeregi AK i tworząc własny oddział Ludowej Straży Bezpieczeństwa, zwany oddziałem „Ognia”. Był to oddział egzekucyjny Powiatowej Delegatury Rządu RP w Nowym Targu. Ludzie Kurasia wykonywali m.in. wyroki na konfidentach zatwierdzone przez konspiracyjne cywilne sądy wojskowe. Jesienią 1944 roku Kuraś nawiązał współpracę z Armią Ludową i partyzantką sowiecką. W ramach tej współpracy, „Ogień” prowadził działania propagandowe skierowane m.in. przeciwko AK oskarżając ją o współpracę z okupantem hitlerowskim na szkodę partyzantki komunistycznej. Kuraś uznał KRN i PKWN podporządkowując swój oddział komunistom.

W styczniu 1945 roku oddział „Ognia” razem z Armią Czerwoną brał udział w wyzwalaniu Nowego Targu. Kuraś po zdobyciu miasta został pracownikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Przez trzy miesiące był komendantem Milicji Obywatelskiej w Nowym Targu i w Urzędzie Bezpieczeństwa w Zakopanem. Otrzymał nawet nominację na szefa PUBP w Nowym Targu, ale nominacja ta została cofnięta i nakazano aresztowanie Kurasia (stał za tym WUBP w Krakowie). „Ogień” został jednak o wszystkim poinformowany. Okazało się, że współdziałanie z komunistami jest niemożliwe. W kwietniu 1945 roku, Kuraś powrócił do partyzantki. Utworzył ugrupowanie partyzanckie „Błyskawica” i w latach 1945-1947 walczył przeciwko władzy komunistycznej na terenie Podhala i w województwie krakowskim. W tym czasie jego oddział nie był podporządkowany żadnej politycznej, czy militarnej władzy konspiracyjnej działającej w Polsce. W walce z oddziałem „Ognia” do 1947 roku zginęło ponad 125 funkcjonariuszy UB, MO i NKWD. Zginęło też z ręki „Ognia” kilkudziesięciu Żydów i mieszkańców Podhala.

21 lutego 1947 roku oddział Kurasia „Ognia” został otoczony przez wojska UB i KBW we wsi Ostrowsko pod Nowym Targiem. Kuraś próbował popełnić samobójstwo. Śmiertelnie ranny zmarł następnego dnia w szpitalu w Nowym Targu. Nigdy nie odnaleziono miejsca jego pochówku.

Roman Czerniawski ,Polak który zmienił losy II wojny św.

k................1 • 2012-11-02, 10:18
Idąc za ciosem wstawiam następny temat o Polskich szpiegach działających podczas II wojny światowej.

Polak – który zmienił losy
II Wojny Światowej
– Roman Czerniawski

Więzienie Fresnes niedaleko Paryża, prawdopodobnie kwiecień 1942.
Wartownik wyprężył się na baczność jak struna na widok mężczyzny w mundurze pułkownika Abwehry. Usłużnie otworzył okratowane drzwi i następnie zamknął je za nim. Pułkownik doszedł do końca korytarza i zbiegł po schodach jedno piętro w dół. Znalazł się w ciemnym, słabo oświetlonym korytarzyku po obu stronach którego znajdowały się masywne drzwi cel przeznaczonych dla wyjątkowo niebezpiecznych przestępców. Wyciągnął z kieszeni klucz i podszedł do drzwi jednej z cel. Zerknął przez judasza, po czym wszedł do niewielkiego pomieszczenia. Na pryczy siedział mężczyzna ubrany w więzienny drelich.

- No i jak panie kapitanie? Rozważył pan naszą propozycję?
Mężczyzna siedzący na pryczy powoli podniósł głowę i spojrzał na niemieckiego oficera.
- Zgadzam się – powiedział.
- Widzę, że się nie myliłem uważając pana za rozsądnego człowieka.
Cieszę się, że będziemy współpracować – odparł z zadowoleniem pułkownik.

Otworzył drzwi i już miał wyjść z celi, kiedy odwrócił się i dodał:
- My dotrzymamy naszej części umowy.
Wyszedł, zamykając drzwi na klucz.
Więzień położył się na pryczy i wbił wzrok w sufit.

Roman Czerniawski urodził się 6 lutego 1910, w wieku 21 lat ukończył słynną dęblińską „Szkołę Orląt” zajmując 4 lokatę. Otrzymał przydział jako obserwator do 1. Pułku Lotniczego w Warszawie. Trzy lata później zrobił uprawnienia pilota i odbył zaawansowany kurs pilotażu, co poskutkowało przeniesieniem go do 11 Eskadry Myśliwskiej.

W 1936 został słuchaczem dwuletniego kursu w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie. Tam zwrócili na niego uwagę oficerowie Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego – słynnej „Dwójki” zajmującej się wywiadem zagranicznym.

Czerniawski był idealnym materiałem na agenta – wysoki, przystojny, bardzo łatwo nawiązujący kontakty (zwłaszcza z kobietami...), wykształcony i mówiący perfekt po niemiecku, francusku i angielsku.

Ukończył kurs w 1938 i niedługo potem otrzymał awans na kapitana. W kampanii wrześniowej walczył jako pilot eskadry myśliwskiej. Po kapitulacji przedostał się do Rumunii, a stamtąd do Francji.

W listopadzie 1939 został skierowany na dodatkowy kurs wywiadowczy w elitarnej Ecole Superier de Guerre, celem zapoznania się ze strukturą i organizacją Wermachtu . Po jego ukończeniu w marcu 1940 dostał przydział do sztabu 1. Dywizji Grenadierów dowodzonej przez pułkownika Bronisława Ducha. Razem z nią wziął udział w kampanii francuskiej.

Walczył m.in. na Linii Maginota i w rejonie kanału Marna – Ren. Po kapitulacji Francji postanowił przedostać się do Wielkiej Brytanii. Nawiązał romans z niejaką Renee Borni i uzyskał od niej dokumenty jej zmarłego męża Armanda. Dzięki nim bezproblemowo dotarł na południe Francji i w Tuluzie spotkał się z dwoma majorami polskiego wywiadu – Mieczysławem Słowikowskim i Wincentym Zarembskim. Otrzymał od nich zadanie kierowania punktem przerzutowym w Tuluzie. Major Słowikowski określił go słowami: jest oficerem pełnym zapału i dużej ambicji, o bystrej inteligencji, przyzwyczajonym do niebezpieczeństw.

Nie pełnił tej funkcji zbyt długo - wkrótce jego mocodawcy skierowali go do Paryża z zadaniem utworzenia siatki wywiadowczej obejmującej całą północną Francję.

Za tym zadaniem stał wywiad brytyjski, który cierpiał na brak wiarygodnych danych z kontynentu. Przed wojną Brytyjczycy starali się być lojalni wobec swojego sojusznika i ich działalność na terenie Francji była bardzo ograniczona. Po klęsce i utworzeniu kolaboracyjnego państwa Vichy większość oficerów francuskiego wywiadu zadeklarowała lojalność wobec nowych, niemieckich panów albo zaszyła się w domach.

Sytuacja zmieniła się z chwilą przybycia do Francji setek tysięcy żołnierzy z zajętej przez Niemców Polski. Wśród nich znajdowali się agenci polskiego wywiadu – jednego z najlepszych w Europie.

Znali oni doskonale język francuski, który przed wojną był głównym językiem dyplomacji i mieli świetne rozeznanie we francuskich kręgach wojskowych. Przed wojną bowiem polska armia miała doskonałe kontakty z francuskimi siłami zbrojnymi. Przede wszystkim jednak byli doskonałymi fachowcami w swoim specyficznym zawodzie. Tacy ludzie jak kapitan Czerniawski okazali się dla Brytyjczyków bezcenni.

Tuż przed wyjazdem do Paryża Czerniawski związał się z Mathildą Lily Carre – żoną francuskiego oficera, która zakochała się bez pamięci w polskim agencie. Postanowił zabrać ją ze sobą do Paryża i wbrew rozkazowi swoich przełożonych wciągnąć ją do pracy wywiadowczej.

Mathilda była absolwentką Sorbony i miała rozległe znajomości w paryskich kręgach towarzyskich. Przybrała pseudonim „La Chatte” - „Kotka”, który doskonale odpowiadał jej charakterowi. Była piękna, drapieżna i fanatycznie zazdrosna o Czerniawskiego.

W listopadzie polski superszpieg rozpoczął działalność w Paryżu. Błyskawicznie zmontował siatkę wywiadowczą pod kryptonimem „Interallie” do której wciągnął kilkudziesięciu ludzi niechętnych rządom faszystów. Rezydenci jego organizacji mieszkali we wszystkich rejonach okupowanej Francji i regularnie składali mu meldunki, które następnie przesyłał do Londynu.



Kapitan Roman Czerniawski (na zdjęciu w mundurze porucznika lotnictwa)
- polski superagent, który zmienił losy II Wojny Światowej

Początkowo wykorzystywał w tym celu pociągi kursujące z Paryża do Tuluzy. W toaletach wagonów urządził skrytki, do których chował meldunki i mikrofilmy. W Tuluzie przechwytywali je Brytyjczycy. Od maja 1941 kapitan Czerniawski – znany w Londynie pod pseudonimem „Armand” wysyłał meldunki za pomocą zakonspirowanej radiostacji.

Przesyłał bezcenne informacje o lokalizacji oddziałów niemieckich, składów amunicji, lotnisk i fortyfikacji, donosił o lądowaniu Afrika Corps w Trypolisie oraz o nowych rodzajach broni (np. miniaturowych łodziach podwodnych). Jego siatka wkrótce rozrosła się do sporych rozmiarów – dla polskiego superszpiega pracowało niemal 200 agentów.

We wrześniu 1941 Brytyjczycy postanowili wezwać swojego najcenniejszego agenta na konsultacje do Londynu. W tym celu przeprowadzono dość ryzykowną operację. Na prowizorycznym lotnisku koło Compiegne wylądował brytyjski bombowiec, Czerniawski wsiadł na pokład, po czym maszyna natychmiast wystartowała - cudem nie wykryta przez Niemców.

W Londynie odbył szereg spotkań z kierownictwem brytyjskiego wywiadu i otrzymał order Virtuti Militari z rąk generała Sikorskiego. 10 października 1941 wrócił do Francji – wyskakując z brytyjskiego bombowca ze spadochronem w okolicach Tours.

Zaledwie dwa tygodnie później niemiecka Abwehra (niemiecki kontrwywiad) wpadła na ślad polskiej siatki wywiadowczej. Wskutek nieostrożności jednego z agentów Emila - Niemcy ustalili lokal kontaktowy i aresztowali w nim Czerniawskiego oraz Mathildę. „Kotka” załamała się podczas śledztwa i wskazała Niemcom skrytkę, w której znajdowały się materiały wywiadowcze (poszła na współpracę z Abwehrą straszona torturami, później pracowała dla Niemców pod ps: Victoire). Wśród nich była kartoteka personalna siatki, dzięki której Abwehra aresztowała kilkadziesiąt osób. Siatka stworzona przez kapitana Czerniawskiego została doszczętnie rozbita.

Oficerowie Abwehry od razu zorientowali się, że mają w ręku najcenniejszego alianckiego szpiega i postanowili za wszelką cenę go zwerbować.

Szef niemieckiego wywiadu w Paryżu, pułk. Oskar Reile osobiście podjął się tego zadania. Przeprowadził w podparyskim więzieniu serię długich rozmów z Polakiem. Był znakomitym fachowcem – przed wojną pracował jako agent w Polsce i znał dobrze polską mentalność.

Obiecał Czerniawskiemu, że aresztowani członkowie jego siatki przeżyją wojnę w obozie jenieckim. Dodał, że jako podwójny agent będzie miał olbrzymi margines swobody – będzie się kontaktował kiedy uzna to za stosowne.

Umiejętnie uderzał w antykomunistyczną strunę – podkreślał, że informacje, jakie Czerniawski uzyska od Brytyjczyków zaszkodzą głównie Związkowi Radzieckiemu, a nie Polsce.

Kapitan Czerniawski w końcu wyraził zgodę. Tak narodził się podwójny agent o kryptonimie „Brutus”. W lipcu 1942 Abwehra zorganizowała ucieczkę „Brutusa” podczas transportu z więzienia Fresnes do Paryża. Prasa, ulica i co znaczniejsze ówczesna środowiska mówili tylko o śmiałej ucieczce więźnia na Avenue Foch.

Polak przedostał się do Madrytu, gdzie nawiązał kontakt z rezydentem polskiego wywiadu. Ten błyskawicznie zorganizował mu transport do Londynu przez Gibraltar.

W Londynie kapitan dostał się w krzyżowy ogień pytań ze strony oficerów polskiego i brytyjskiego wywiadu próbujących ustalić, czy nie został przewertowany przez Niemców. Przeszedł pomyślnie wszystkie testy i procedury, po czym... spokojnie przyznał się do rozpoczęcia współpracy z Abwehrą.

Ani przez chwilę nie miał zamiaru służyć Niemcom. Chciał natomiast podjąć z nimi grę, która, uratował jego towarzyszy, oraz jak miało się później okazać, zmieniła losy wojny.

„Brutusa” wziął pod opiekę tajny oddział MI5 zwany „Double Cross”, złożony z najwybitniejszych specjalistów od dezinformacji. Wkrótce do centrali Abwehry zaczęły płynąć cenne dane.

Wszystkie były bardzo ważne i jak najbardziej prawdziwe. Zgodnie z zasadą „by dobrze kłamać należy mówić jak najwięcej prawdy” Brytyjczycy za pośrednictwem „Brutusa” słali cenne dla Niemców informacje budując w ten sposób ich zaufanie do Polaka.

Kapitan Czerniawski został mianowany oficerem łącznikowym generała Eisenhowera, naczelnego wodza aliantów, co szybko potwierdzili inni niemieccy szpiedzy. Meldunki od niego trafiały na biurko samego Hitlera.

W końcu przyszedł czas na Wielkie Kłamstwo.

Niemcy zdawali sobie sprawę, że wcześniej czy później alianci dokonają inwazji z Wysp na Europę Zachodnią. Nie wiedzieli jednak kiedy i gdzie to nastąpi. Agent „Brutus” przekazał im informację, że lądowanie głównych sił alianckich odbędzie się w rejonie Calais, zaś na wybrzeżu Normandii odbędzie się atak pozorowany.

Niemcy zgromadzili wojska w rejonie Calais i przystąpili do gw🤬townej rozbudowy fortyfikacji nabrzeżnych na tym terenie.

Rankiem 6 czerwca 1944 rozpoczyna się operacja „Overlord” – na normandzkich plażach oznaczonych kryptonimami Sword, Juno, Gold, Omaha i Utah lądują oddziały brytyjskie, kanadyjskie i amerykańskie. Mimo ciężkich strat udaje im się uchwycić przyczółki i wedrzeć w głąb lądu. Drugi front w Europie staje się faktem – znakomicie przedstawił to Steven Spielberg w "Szeregowiec Ryan".

Powodzenie tej gigantycznej operacji to w dużej mierze zasługa polskiego superagenta, który zmylił Niemców co do miejsca lądowania aliantów.

Można pokusić się o stwierdzenie, że agent „Brutus” zadał śmiertelny cios swoim domniemanym mocodawcom, czym odegrał podobną rolę jak rzymski Marek Juniusz Brutus, jeden z zabójców Cezara. Brakowało tylko, by admirał Wilhelm Canaris – szef Abwehry zakrzyknął „I ty Brutusie przeciwko mnie?”

Co najdziwniejsze – ta brzemienna w skutki dezinformacja nie spowodowała dekonspiracji kapitana Czerniawskiego. Niemcy nadal byli przekonani, że jest on lojalny wobec nich.

W kolejnych depeszach wytłumaczył im, że wskutek sukcesu „pozorowanego” ataku w Normandii alianci zrezygnowali z lądowania w okolicach Calais.

Przez resztę wojny polski superszpieg kontynuował akcję dezinformowania Abwehry.

Niemcy chcieli, by przekazywał im dane na temat celności rakiet V-2, które w tym czasie spadały na centrum Londynu. Czerniawski donosił, że pociski spadają na południowe przedmieścia stolicy i sugerował ich przekierowanie. W efekcie rakiety zaczęły eksplodować na słabo zaludnionych terenach na północ od Londynu.

Przez wiele powojennych lat Niemcy byli przekonani, że „Brutus” był ich najcenniejszym i całkowicie lojalnym agentem. Prawda wyszła na jaw w 1972, kapitan Czerniawski, który po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii opublikował książkę pt. „Wielka sieć”, w której opisał swoją wojenną działalność we Francji do chwili aresztowania przez Abwehrę.

Książka wpadła w ręce jego dawnego oficera prowadzącego – Oskara Reilego. Napisał on artykuł, w którym zdemaskował Romana Czerniawskiego jako późniejszego lojalnego szpiega Abwehry. Oskarżenia podchwyciła część londyńskich środowisk emigracyjnych.

Czerniawski znalazł się między młotem, a kowadłem – z jednej strony padały ciężkie oskarżenia, a z drugiej wiązała go przysięga milczenia. Z kłopotu wybawił go wywiad brytyjski, który ustami swojego szefa złożył oświadczenie, że polski agent pracował dla aliantów. To ostatecznie zamknęło usta oskarżycielom. O szczegóły ani dodatkowe informacje nikt się nie dopytywał – i tak by ich nie udzielono.

Niewiele wiadomo na temat powojennej działalności polskiego superszpiega. Najprawdopodobniej kontynuował współpracę z brytyjskim wywiadem. Zmarł w Londynie 26 kwietnia 1985 w wieku 75 lat. Został pochowany w Newark.

Człowiek Hitlera, człowiek sukcesu! Jak naprawdę wyglądała

P................s • 2012-04-14, 23:55
Wojna przegrana, führer nie żyje, Trzecią Rzeszę szlag trafił, a stolica zdobyta. Trzeba jakoś urządzić się w nowej rzeczywistości! Szybko się okazało, że naziści doskonale odnajdują się w ponazistowskich warunkach…
Niemieccy naziści z końcem wojny wcale nie rozpłynęli się w powietrzu. Żyli dalej, czasem na niższym poziomie, czasem nawet wygodniej i wystawniej niż dotąd. Ci, którym się trochę poszczęściło lub byli bardziej obrotni, otrzymywali ciepłe posadki urzędników państwowych. Inni szukali sobie nowych zajęć, a jeszcze kolejni zwyczajnie zaszywali się gdzieś poza granicami ojczyzny ciemiężonej przez zwycięzców.
Tymczasem w ponazistowskich Niemczech wyrastało kolejne pokolenie, którego przedstawiciele nie zdawali sobie nieraz sprawy, że tatuś czy ulubiony wujek służyli w gestapo lub dokonywali zbrodni na ludności cywilnej. Większość wolała nie dociekać prawdy. Niektórzy stawiali jednak niewygodne pytania – chociażby o to, jak owym krewnym udało się uniknąć odpowiedzialności. Szybko dowiadywali się, jak w praktyce wyglądała po wojnie procedura denazyfikacji. Przyjrzymy się temu od podszewki okiem Jensa-Jürgena Ventzkiego, syna hitlerowskiego nadburmistrza Łodzi. Chcąc zmierzyć się z nazistowską przeszłością swojego ojca Wernera, zebrał on całkiem interesujący materiał. Teoretycznie to jednostkowy przypadek. W praktyce odzwierciedla on perypetie wielu nazistów. A wszystko zaczęło się w roku 1946…
Po kilkunastu miesiącach internowania były nadburmistrz Łodzi (nazistowskiego Litzmannstadt) opuścił obóz. Pomimo współodpowiedzialności między innymi za deportacje Polaków z podległego mu miasta oraz likwidację tamtejszego getta i wywiezienie jego mieszkańców do obozu w Kulmhof, gdzie zostali zgładzeni, zbrodniarz szybko dostał szansę wykpienia się od jakiejkolwiek kary.

Jak właściwie wyglądała ta denazyfikacja?
W brytyjskiej strefie okupacyjnej, gdzie mieszkała rodzina Ventzkich, proces denazyfikacji popleczników Hitlera przebiegał bardzo sprawnie i… pobieżnie. Nazistów podzielono na pięć kategorii:
główni winni (Hauptschuldige)
obciążeni (Belastete)
obciążeni w mniejszym stopniu (Minderbelastete)
współpodążający (Mitläufer)
uwolnieni od zarzutów (Entlastete)


Dumny nazista został poniżony zakwalifikowaniem do pośleniej kategorii. Paskudna potwarz!

Do pierwszych dwóch kategorii zaliczano tylko zbrodniarzy wojennych oraz członków organizacji zbrodniczych określonych przez Trybunał Norymberski. Reszta nazistów kwalifikowana była do pozostałych trzech grup. Ogólnie rzecz biorąc denazyfikacja nie przedstawiała się jakoś imponująco. Jak podaje Jens-Jürgen Ventzki w książce „Cień ojca”, przykładowo w Szlezwiku-Holsztynie w 1948 jedynie 0,5 procenta poddanych jej osób zakwalifikowanych zostało do kategorii „winni„, a pozostałe 99,5 wrzucono do worka z dwoma najniższymi kategoriami. Ponadto wielu dawnych funkcjonariuszy Trzeciej Rzeszy musiało się wręcz dopraszać o poddanie ich procedurze, przy czym Brytyjczycy niespecjalnie kwapili się do sprawdzania faktów i dociekania faktycznego stanu rzeczy!

Wierny nazista tylko „poplecznikiem”? Wstyd i hańba!
Zakochany w ideologii narodowego socjalizmu, sercem SS-mann, urzędem nadburmistrz, Werner Ventzki również został poddany procedurze denazyfikacyjnej. On, wierny nazista, który gościł u Hitlera, porywał tłum swoimi przemowami, patronował młodzieży z Hitlerjugend, a syna chrzcił według obrzędu SS, uznany został tylko za marnego poplecznika! Cóż za potwarz! Jak twierdzi jego syn, Ventzki oburzał się na to jeszcze dwa lata przed śmiercią (pożegnał się z tym światem w roku 2004). Żona Wernera wspominała natomiast, że jej męża uratowały zeznania pewnego Żyda z Hamburga, który w jego obronie wystąpił przed niemiecką komisją denazyfikacyjną.
Poddany procedurze i praktycznie oczyszczony z zarzutów, Ventzki mógł się zająć „pożyteczną” działalnością. Razem z żoną zaangażowali się w Blok Wszechniemiecki, czyli Blok Wypędzonych ze Stron Ojczystych i Pozbawionych Praw. Cóż, ci którzy odbierali domy Żydom i Polakom, dorabiali się na krzywdzie drugiego człowieka, pod nosem mieli getto i pomagali w prześladowaniu jego mieszkańców, teraz zaczęli się domagać zwrotu utraconych przywilejów!


Frau Ventzki również kochała Hitlera, a poza przymusową ewakuacją z Łodzi nie spotkały jej po wojnie żadne większe przykrości. Dożyła swoich dni u boku męża, ze swastyką wyrytą w sercu.

Zdenazyfikowany Ventzki już w 1958 roku został na wniosek ministra pracy, spraw społecznych i wypędzonych powołany na stanowisko zastępcy kierownika wydziału ds. Wypędzonych rządu kraju Szlezwik-Holsztyn, urzędujący w Kilonii. Jak pisze jego syn, spotkał tam wielu znajomych urzędników nazistowskich z dawnego Kraju Warty i z Poznania. Odnowił przyjaźnie z Litzmannstadt, z czasów przynależności do NSDAP i SS.

Rozgrzebywanie przeszłości…
Spokojne życie dawnego kacyka Łodzi zaburzyły dopiero berlińskie gazety. W 1960 roku do Ventzkiego zaczęły docierać informacje o tym, że ktoś grzebie w jego nazistowskiej przeszłości i wyciąga ją na światło dzienne. Przynależność do NSDAP i popieranie hitleryzmu połączył z zajmowaniem przezeń publicznego stanowiska chociażby związany z SPD zachodnioberliński dziennik „Telegraf”.
Dziennikarze wprost pisali o nazizmie Ventzkiego i o jego powiązaniach z łódzkim gettem. Niesmaczne wydawało im się zajmowanie przez niego wysokiego stołka w Federalnym Ministerstwie ds. Wypędzonych. Zwierzchnicy szybko zatuszowali sprawę, przesuwając dawnego nadburmistrza na inne stanowisko w innym mieście. Nikomu natomiast nie przyszło do głowy, żeby go po prostu zwolnić!
W latach sześćdziesiątych jeszcze kilkukrotnie „niepokojono” Ventzkiego w związku z jego przeszłością i karierą w Trzeciej Rzeszy. Zawsze jako świadka, choć jego nazwisko pojawiło się w księdze zbrodniarzy hitlerowskich. W 1969 roku znowu ukazały się niepochlebne artykuły na jego temat. Kontrowersje wzbudziło między innymi jego stwierdzenie, że jako nadburmistrz Litzmannstadt nie miał pojęcia o mordowaniu Żydów z tamtejszego getta i myślał, że chorych i słabych wywożonych z miasta transportują do sanatorium. Pewien pochodzący z Górnego Śląska pisarz następująco skomentował stanowisko przesłuchiwanego:
Taką cyniczną bezczelność może głosić pod przysięgą morderca Żydów! Nic mu za to nie grozi. Po przesłuchaniu wraca do swojego biura i w najlepsze pracuje jako dyrektor.
I rzeczywiście, o żadnej karze nie mogło być mowy. Ventzki spokojnie dożył emerytury, co miesiąc odbierał pokaźne wynagrodzenie od władz demokratycznych Niemiec, a na starość popijał herbatkę z kolegami z SS i NSDAP, wspominając dawne, dobre czasy.
Podobnych do niego delikwentów były setki, a może i tysiące…

źródło:ciekawostkihistoryczne.pl

Wściekłe suki z SS

The Butcher2011-02-18, 16:16
Strażniczki z obozów koncentracyjnych były jeszcze okrutniejsze od swych kolegów. "Wściekłe suki z SS" dokonywały najgorszych zbrodni. A potem słodko się uśmiechały.

Ten poranek był dla Alberta Pierrepointa bardzo pracowity. 13 grudnia 1945 roku Naczelny kat Zjednoczonego Królestwa miał do powieszenia aż trzy kobiety. Najpierw na szafot więzienia w Hameln powędrowały dwie młode, postawne blondynki – Imra Grese i Elizabeth Volkenrath. Po nich zawisła kobieta znacznie starsza i drobniejsza – Johanna Bormann. Wszystkie te trzy kobiety były bezwzględnymi zabójczyniami – podobnie jak tysiące innych członkiń korpusu strażniczek SS (SS-Aufseherin).

Johanna Bormann była o tyle szczególnym przypadkiem, iż w chwili egzekucji miała już 53 lata. Tymczasem jej koleżanki z „pracy” i spod szafotu zwykle liczyły sobie nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Spośród niemal 4 tysięcy zatrudnionych przez SS kobiet znaczna część urodziła się w latach 1920-1925.


Johanna Bormann

Dlaczego? Duże znaczenie mógł mieć fakt, iż strażniczki SS zaczęło zatrudniać na masową skalę dopiero w 1941 roku. W tym momencie Hitler panował już od ośmiu lat, a Rzesza była u szczytu potęgi. W szeregi SS wstępowały więc dziewczyny wychowane w kulcie nazizmu. Młode, bezwzględne janczarki zbrodniczej ideologii.

Aufzejerki (tak nazywały je więźniarki) oprócz bezwzględności charakteryzowały się jeszcze dwiema cechami. Były zazwyczaj bardzo słabo wykształcone i po prostu głupie (podobnie jak męscy strażnicy niskiego szczebla – nie inteligencji od nich wymagano), a równocześnie wyróżniały się urodą. Stosowano wobec nich dużo ostrzejszą selekcję rasową, niż wobec strażników. Dlatego ze zdjęć aresztowanych po wojnie zbrodniarek patrzą na nas setki niebieskookich blondynek.

Strażniczki SS pilnowały kobiecych bloków oraz całych obozów koncentracyjnych. Największym żeńskim obozem był Ravensbruck. Tam służyła większość aufzejerek. Sprawczynie z SS dokonywały takich samych czynów, jak ich koledzy. Torturowały, zabijały, dokonywały selekcji przed zagazowywaniem. Johanna Bormann, wzorem wielu esesmanów paradowała ze sforą psów, którymi szczuła więźniarki.


Irma Grese

Niektóre strażniczki wykorzystywały seksualnie uwięzione w obozach kobiety. Tak Irmę Grese opisywała podczas procesu załogi Auchwitz więźniarka Stanisława Rachwałowa:

Była lesbijką. Do mężczyzn SS-manów odnosiła się wprost wrogo, mówiąc, ze zna dobrze ten element. Natomiast wśród więźniarek miała sympatie, gustowała w młodych, ładnych dziewczętach, specjalnie Polkach.

Zwykle jednak aufzejerki uprawiały seks z obozowymi funkcjonariuszami SS. Na porządku dziennym było wiązanie się ze sobą strażników i strażniczek. Młode dziewczyny w czarnych mundurach starały się zdobyć względy kolegów prześcigając ich w okrucieństwie. Te brutalne zaloty przedstawiła w swych zeznaniach uwolniona z Ravensbruck Olga Steuer-Walterowa:

Nie tylko esesmani nas bili. Gorsze były esesmanki, aufzejerki. Dużo straszniejsze było znęcanie się nad nami tych zwyrodniałych kobiet. W jednym momencie rozkoszna kotka łasząca się z najbardziej kobiecym uśmiechem do stojącego obok niej esesmana, w następnym furia z wykrzywioną twarzą, roziskrzonymi oczami, wykrzykująca strasznie obelżywe przezwiska bije, kopie, szarpie za włosy, wydziera je całymi garściami drugiej kobiecie – więźniarce. Jeszcze nie ochłonęła z tej furii, jeszcze nie obmyła z krwi rąk, a już zwraca się z czarownym uśmiechem do stojącego obok esesmana: - To dla ciebie… dla ciebie i naszej ojczyzny. Strażniczki starały się uwieść jak najwyżej postawionych esesmanów. Romans z "szefem" był drogą do łatwiejszej służby i szybszej kariery. Oficerowie SS bez zawahania promowali swoje kochanki.

Dorothea Binz

Typowym przykładem zdolnej do wszystkiego aufzejerki była Dorothea Binz. Do służby w Ravensbruck trafiła dokładnie w dniu wybuchu II wojny światowej. Miała wtedy ledwie dziewiętnaście lat – i żadnego wykształcenia. Początkowo pracowała w kuchni i pralni, lecz bardzo szybko awansowała na nadzorczynię bloku karnego i bunkra, gdzie mordowano więźniarki. Równocześnie została kochanką esesmana Edmunda Brauninga. Para urządzała sobie "romantyczne" przechadzki pomiędzy mordowanymi więźniarkami.W lipcu 1943 roku Brauninga nominowano na komendanta Ravensbruck. Wkrótce potem awansował on swoją kobietę na zastępczynię nadzorczyń obozowych aufzejerek.

Gdy do Ravensbruck zbliżali się polscy żołnierze, Binz rzuciła się do ucieczki. Schwytali ją jednak Brytyjczycy i postawili przed sądem. Aufzejerka zawisła wraz z kilkoma koleżankami 2 maja 1947 roku.

Najsłynniejszą i najbardziej przerażającą kobietą SS była jednak nie Dorothea Binz, lecz Ilse Koch – żona Karla Otto Kocha, komendanta Buchenwaldu. Ilsa była tam szefową strażniczek SS. Małżonkowie mieszkali w obozie, tam też rodziły się ich dzieci. Pożycie nie układało im się najlepiej, dlatego pani Koch zdradzała męża chyba z połową męskiej kadry Buchenwaldu. Pan Koch nie był jej dłużny, tworząc harem z podwładnych żony.

Erotyczne obsesje esemańska para zaczęła realizować także przy użyciu więźniów i więźniarek. Jednym z ulubionych zajęć Ilse Koch było zmuszanie osadzonych w obozie do wzajemnych gw🤬tów.

Frau Koch zasłynęła z innego swojego "hobby". To w Buchenwaldzie powstawały przedmioty z ludzkiej skóry. Szefowa aufzejerek wpadła bowiem na szaleńczy pomysł, by zdzierać skórę z wytatuowanych więźniów.

Ekscesów państwa Koch miało dość samo SS. Zwłaszcza, że małżonkowie kradli na potęgę majątek więźniów – a na ten mieli ochotę wyżsi dowódcy gwardii Hitlera. W 1943 Karl Otto Koch sam trafił za kraty, a następnie został zabity. Jego żonę uwolniono, ale w 1945 roku wpadła w ręce aliantów.

Mimo swej wyjątkowo zbrodniczej kariery Ilse nie została skazana na śmierć. Po kilku procesach dostała tylko dożywocie. W uratowaniu życia pomogła jej ciąża. Nie wiadomo, kto był ojcem jej ostatniego dziecka. Najpewniej romansowała z którymś ze strażników – tym razem alianckim. Aresztowanym esesmankom dosyć często udawało się uwodzić pilnujących ich mężczyzn.

Pięknym zbrodniarkom urok osobisty nie dał na szczęście bezkarności. Większość z nich została surowo ukarana. Esesmankom dużo rzadziej udawało się uciec niż ich kolegom. Zapewne dlatego, że fanatycznie trwały na posterunkach niemal do samego końca.

Źródło
pardon.pl/artykul/10234/wsciekle_suki_z_ss_piekne_i_zabojcze