Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#gdańsk

Policja z Gdańska wjechała w hydrant

r................3 • 2013-03-03, 14:14


...I zafundowali mieszkańcom darmowe mycie okien

j🤬 policje! tylko buk mosze mi myc okna iks de
Kierowca autobusu PKS, jadącego w czwartek ze Stegny do Gdańska, zasłabł w trakcie jazdy i osunął się na podłogę. Pojazd jechał z prędkością kilkudziesięciu km/h i tylko przytomność i odwaga dwóch pasażerek pozwoliła na uniknięcie dramatu. Kobiety, widząc co się stało, chwyciły za kierownicę pojazdu. W autobusie wybuchła panika, rozległy się krzyki. "Kto umie jeździć?!", "Odsuńcie go!", "Jezus Maria, co się z stało?!", "Zemdlał człowiek!" - da się usłyszeć na nagraniu.

Autobus udało się zatrzymać po ok. 400 metrach. Kierowca się ocknął i próbował pomóc w jego zatrzymaniu. Pojazd w trakcie dzikiego rajdu uderzył w barierki oraz auto osobowe marki Mercedes. Ucierpiał kierowca mercedesa oraz autobusu, ale ich życiu ani przez moment nie zagrażało niebezpieczeństwo.

Kierowca autobusu w czwartek wieczorem opuścił szpital. Jest w bardzo dobrym stanie fizycznym. Jak udało się nam dowiedzieć, 61-latek prowadzi autobusy gdańskiego PKS od 1976 r. i nigdy nie miał żadnych kłopotów ze zdrowiem. - Nie pamiętam nawet, kiedy był na zwolnieniu lekarskim - powiedział nam Piotr Topolewicz, prezes zarządu spółki PKS Gdańsk. - Nie rozmawiałem z nim jeszcze. Chcę, by odpoczął od tego wszystkiego, na pewno jest bardzo zdenerwowany. Rozmawiałem za to z dwiema pasażerkami, które uratowały sytuację i bardzo im podziękowałem. Zaproponujemy im darmowe przejazdy naszymi autobusami.

Na TEJ stronie można zobaczyć nagranie z autobusu (na YT jeszcze nie było). Artykuł również skopiowany z niej.

Wybuch gazu w Gdańsku

Qunda2013-02-09, 21:48
Wybuch gazu w gdańskim wieżowcu, który miał miejsce 17 kwietnia 1995 o godzinie 5:50. Blok mieszkalny przy ul. Wojska Polskiego 39 w dzielnicy Strzyża został poważnie uszkodzony - zapadły się całkowicie 3 dolne kondygnacje (2 piętra zostały wbite w ziemię). Ponieważ uszkodzony budynek groził w każdej chwili zawaleniem, ekipy ratunkowe podjęły decyzję o wysadzeniu 18 kwietnia 1995 pozostałej części budynku. Akcję ratunkową prowadzono dopiero na gruzowisku.

W wyniku katastrofy zginęły 22 osoby, a 12 zostało rannych. Przyczyną był prawdopodobnie sabotaż jednego ze współmieszkańców, który także stał się ofiarą.

Inna wersja mówi o kradzieży zaworu instalacji gazowej, której miał dokonać bliżej niezidentyfikowany złomiarz (skradzionego zaworu nie odnaleziono w żadnym punkcie skupu złomu). Spowodowało to ulatnianie się gazu. Zaś do samego wybuchu miała przyczynić się wedle tej teorii mieszkanka bloku, która zeszła do piwnicy nakarmić mieszkające tam bezpańskie koty. Zapalenie światła wywołało – według tej teorii – jednocześnie iskrę, która zainicjowała wybuch.

Według relacji niektórych poszkodowanych, którzy przeżyli tę katastrofę, zapach gazu był wyczuwalny na różnych piętrach od dłuższego czasu. Część sąsiadów chodziła od drzwi do drzwi i nawoływała do jak najszybszego opuszczenia budynku.

W 1997 na miejscu dawnego budynku wzniesiono nowy, w którym zamieszkała część rodzin ofiar katastrofy. 18 kwietnia 2005 odsłonięto tablicę poświęconą ofiarom katastrofy.




W ciągu pięciu dni od otwarcia "mobilnej czytelni" zniknęły niemal wszystkie wyłożone w gdańskich tramwajach książki.



Gdańska akcja miała być promocją czytelnictwa na szeroką skalę. Organizatorzy przyznają jednak, że pasażerowie najwyraźniej nie zrozumieli idei tramwajowych czytelni.

Znikają codziennie, razem z siatkami

- Istniała taka ewentualność, że pasażerowie zamiast czytać i odłożyć, zabiorą książki ze sobą, ale jestem zdziwiona, że aż tyle ich zniknęło - przyznaje Natalia Gromow z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej.

Organizatorzy akcji nie zamierzają jednak z niej rezygnować. Zapowiadają także, że w tramwajach będą się pojawiać nowe tytuły. - Ale chciałabym, żeby zaczęły wracać także stare - dodaje Gromow.

Zakład Komunikacji Miejskiej codziennie dokłada po 4 książki do każdej z 35 tramwajowych czytelni. - Co z tego, jak książki od razu znikają. Nawet siatki, w których umieszczone były lektury - opowiada Alicja Mongird, rzecznik gdańskiego ZKM.

Będą je znakować

Michał Piotrowski z biura prasowego urzędu miasta kilka dni temu mówił, że "nie obawia się, że ktoś hurtowo będzie zabierał książki". Teraz przyznaje, że nowe książki zostaną prawdopodobnie oznakowane.

- Mamy pewien pomysł, jak temu, chociaż trochę zapobiec. Najprawdopodobniej książki otrzymają swój znak rozpoznawczy, który będzie informował, że konkretna książka pochodzi z tramwajowej czytelni i tam powinna się znajdować - zapowiada.

Taki temat dotyczący sprawy z mojego wydziału z 2002 roku tak na ostrzeżenie że student nie owca i też jest człowiekiem(oprócz bycia debilem podczas pobytu na uczelni)...



53-letni pracownik naukowy Politechniki Gdańskiej, asystent Krzysztof K., uderzony w środę po południu przez studenta toporkiem w głowę, zmarł na sali operacyjnej gdańskiej Akademii Medycznej. O zgonie mężczyzny poinformował Sławomir Bautenbach, jeden z dyrektorów Akademii Medycznej w Gdańsku.

50-letni profesor Czesław Stefański, druga ofiara szaleńca, z lżejszymi obrażeniami - raniony w głowe i lewa rękę - leży w Szpitalu Wojewódzkim w Gdańsku. Kiedy naukowiec trafił do placówki był świadomy, towarzyszy mu żona.

Do tragedii doszło w środę około godz. 15 na Wydziale Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki PG.

23-letni Kamil P. został wezwany do gabinetu przez wykładowców, bowiem podejrzewali oni, ze ściągał podczas wcześniejszego kolokwium zaliczeniowego. W gabinecie student zaatakował toporkiem 50-letniego profesora Czeslawa S. Uderzył go w głowę i szyje. W jego obronie stanął 53-letni asystent Krzysztof K. Został uderzony w głowę - powiedziała rzeczniczka gdańskiej policji Marta Grzegorowska.

Kamil P. we wtorek zdawał egzamin z przedmiotu Teoria Obwodów i Sygnałów. Prowadzący wyprosili go z sali, gdyż podejrzewali, ze ściągał. W środę student najprawdopodobniej miał zaliczać egzamin ustnie.

Sprawce, którym zajmuje się obecnie policja, zatrzymali tuz po tragedii pracownicy naukowi politechniki. Zachowującego się agresywnie mężczyznę przewieziono do komisariatu we Wrzeszczu.

Dramat rozegrał się w siedmiopiętrowym budynku Politechniki Gdańskiej przy ulicy Siedleckiej. Długi korytarz na szóstym piętrze. To tu znajduje się Katedra Teorii Obwodów i Układów. Już przy windzie widać na podłodze ślady krwi. Prowadzą do drzwi na końcu korytarza. Przed wejściem mnóstwo zakrwawionych ręczników, szmat. Jest też kurtka i okulary. Krew na drzwiach i na ścianie. W pokoju oznaczonym numerem 646 na środku leży siekiera. Przy drzwiach kałuża krwi.

Wszyscy są w szoku. 23-letni Kamil P., student II roku Wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej, zabił siekierą jednego z wykładowców, a drugiego ciężko ranił. Do tragedii doszło na uczelni. Nie wiadomo, co było motywem zbrodni. - Takiego zdarzenia jeszcze nie było - mówią policjanci. Dziś na PG miały rozpocząć się obchody 50-lecia tego wydziału.

Kilkanaście minut po godzinie 14.00 wszedł do tego pomieszczenia Kamil P. 23-letni student II roku informatyki. Tydzień temu, w czwartek 13 czerwca pisał egzamin z teorii obwodów i układów, ale - jak ustalił "Głos" - wykładowcy mieli wątpliwości co do jego samodzielności. Uważali że "ściągał". Kazali zatem, aby przyszedł do nich w środę. Przyszedł, ale z siekierą. Dopiero co kupioną. Świeciła nowością. Pracujący obok naukowcy słyszeli głośne krzyki. - To była awantura - mówią.

Najpierw uderzył swojego egzaminatora, dr. inż. Czesława S., 50-letniego wykładowcę, w głowę i szyję. Zaatakowanemu koledze z pomocą pośpieszył mgr Krzysztof K. 53-letni asystent. Jego Kamil uderzył w środek głowy. Mężczyźnie wypłynęły kawałki mózgu. Napastnika obezwładniła ochrona. Wezwano pogotowie i straż. Lekarze przez kilka godzin walczyli o życie ofiary. Krzysztof K. zmarł po kilku godzinach w Akademii Medycznej. Czesław S. stracił palec.

Środowisko akademickie jest wstrząśnięte. - Nie wiemy co się stało - mówią dwaj studenci przed wejściem do budynku. - To ciężki egzamin, ale żeby rzucić się na egzaminatora z siekierą?

Studenci przyznają, że egzamin z "drutów" - jak nazywają teorię obwodów i układów - należy do najtrudniejszych na tym wydziale. - Mało kto zdaje go w pierwszym terminie - opowiada para z I roku. - Około 30 procent. Reszta musi zaliczać we wrześniu. Jesteśmy przeciążeni pracą, nie dajemy rady. Nie wszyscy wytrzymują to tempo.

Na katedralnej tablicy kartka z nazwiskami i ocenami. Jest na niej także nazwisko Kamila a przy nim literka U. Oznacza najprawdopodobniej ustny. Nie wiadomo, dlaczego na niej się znalazł. Wszak egzamin z "drutów" jest na I roku. On zaś - jak mówią - był już studentem II roku. Czyżby zatem kontynuował naukę na tzw. warunku?

- To ciężki przedmiot - tłumaczy Sławomir Grzonkowski, student I roku, który szuka na liście swojego nazwiska. - Ale dr S. pomagał nam. Jak ktoś nie zaliczył teraz, to mógł we wrześniu. Ja zdałem. Jestem w szoku, bo wielu nie zalicza, ale żeby w ten sposób odreagowywać.

Jerzy Kuszewski, szef ochrony na PG chce powiedzieć, jak Kamil zachowywał się po zdarzeniu. - Nie informujemy dziennikarzy o naszej pracy - dodaje. Był agresywny, czy - spokojny? Płakał? Miał świadomość, co zrobił? Do czasu przyjazdu policji ochroniarze związali go i kazali leżeć na ziemi. - Kiedy trafił na komisariat, awanturował się - mówi nadkom. Waldemar Sopek, szef komisariatu policji We Wrzeszczu. Będziemy badać motywy tej zbrodni. Nikt nie umie powiedzieć, jakim studentem jest Kamil. Czy miał problemy? Skąd pochodzi? Gdzie mieszka?

- Na tym wydziale studiuje 3 tys. osób - wyjaśnia prof. dr inż. Jacek Woźniak, dziekan. - Być może miał "warunek", ale to się raczej nie zdarza. Czasem jednak przydzielane są studentowi kredytowe punkty. Może i tak było w tym przypadku.

Dodaje, że wszyscy są zdziwieni i zszokowani. - Może był mało wytrzymały? Są u nas różni studenci. Lepsi, średni i gorsi. Nie wiem, jakie pobudki nim kierowały.

Dziś na Wydziale Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki miały się rozpocząć uroczystości. Wydział obchodzi bowiem 50-lecie istnienia. - Nie wiem, jak teraz będzie - zastanawia się prof. Woźniak. - Na pewno jakieś uroczystości odbędą się, ale nie będziemy świętować, tak jak chcieliśmy.

Student dostał 25 lat w pierwszej instancji. Chociaż nie wiem jak apelacja wytoczona przez Stefańskiego się potoczyła.

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Od siebie dodam, jako studiującego elektronikę i telekomunę na tym wydziale( czyli mającego styczność z owym ,,profesorem"(choć nie wiem dlaczego on ma być profesor skoro tytuł naukowy jaki posiada to st. wykładowca dr inż.), że przedmiot naprawdę jest hardcorowy i wielu w myślach o 2 nad ranem kiedy się do IV terminu uczy to myśli to samo co ten pojeb. A przedmiot taki że ciężko na blachę wykuć, nie ma rady, trzeba zrozumieć...

Źródło
Jako, że to koło mnie i chodziłem tamtędy na spacery po lesie małym gekonem będąc, to w końcu trzeba było spenetrować to wszystko co tam jest.
Zdjęcia pochodzą z dwóch wypadów - jeden ze dwa lata temu, a drugi teraz, w piździerniku, w ramach pokazywania ekipie z roku gdańskich miejscówek.


Stanowisko działa, k 130 mm, przy silosach terminalu przeładunkowego nr 601 - jedyne ocalałe z czterech, jakimi dysponowała BAS 25

Kawałek historii
Baterie Artylerii Stałej były jednym z najlepszych polskich przedwojennych systemów założeń obronnych. Nic więc dziwnego, że do pomysłu powrócono po wojnie. W sumie w pierwszych latach powojennych powstało ich 11 baterii, skupionych w rejonach bazowania floty Marynarki Wojennej. Większość z nich skupiono w rejonie Głównej Bazy w Gdyni (7 baterii). Tworzyły one tzw. pozycje minowo-artyleryjskie. Wszystkie baterie były doskonale wyposażone - ważne obiekty dla ich funkcjonowania były ukryte w schronach żelbetowych, rozproszonych w terenie. Zapewniało to małą wrażliwość na ogień przeciwnika i długie przetrwanie na polu walki. Należy tu podkreślić przewagę baterii artylerii nadbrzeżnej w starciu z okrętem wojennym o podobnej klasie uzbrojenia. Okręt stanowi skupiony i łatwy do namierzenia cel, w przeciwieństwie do dobrze zamaskowanej i rozproszonej baterii nabrzeżnej.

Niestety w czasie kiedy baterie były w stanie największej liczebności, zmieniono koncepcje obrony wybrzeża w obliczu rozwoju środków napadu powietrznego. Główny ciężar obrony spadł na barki Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju, a baterie powoli stawały się reliktem starych koncepcji oraz zimnej wojny.

Prawie wszystkie obiekty były opatrzone swoim numerem związanym z przynależnością do baterii, a także opisującym jego funkcję. Większość numerów pozostała czytelna i może pomóc w identyfikacji i zwiedzaniu baterii.

Obecnie w okolicy BAS 25 rozbudowuje się Port Północny. Wieża nr 606 (zdjęcie poniżej) stoi w tej chwili pośrodku wygolonego i wykarczowanego placu budowy (cud, że jeszcze stoi), a koszary oficerskie, znajdujące się na zachód od niej istnieją już tylko na zdjęciu, które wrzucę za chwilę.


Wieża kierowania ogniem, nr 606

W kwestii numeracji:
11 BAS przydzielono numery serii 100
13 BAS przydzielono numery serii 200
17 BAS przydzielono numery serii 300
19 BAS przydzielono numery serii 400
9 BAS przydzielono numery serii 500
25 BAS przydzielono numery serii 600
28 BAS przydzielono numery serii 700
31 BAS przydzielono numery serii 800
34 BAS przydzielono numery serii 900
27 BAS przydzielono numery serii 1000
3 BAS przydzielono numery serii 1100

Kolejne numery były oznaczeniem funkcji obiektów. Są one w miarę spójne dla wszystkich obiektów.

Nr 1-4 oznaczały stanowiska ogniowe (numerowane od prawej do lewej patrząc w kierunku npla)
Nr 5 oznaczał centralę artyleryjską
Nr 6-8 oznaczały GPKO i ZPKO (zawsze niższy numer posiadało GPKO)
nr 9 oznaczał elektrownię
Nr 11,12 oznaczały schrony OPL dla załogi
Nr 13-16 oznaczały schrony na amunicję
Nr 17,18 oznaczały schrony-garaże dla reflektorów
Nr 19,20 oznaczały punkty obserwacji dwubocznej
Nr 21 oznaczał stanowisko dowodzenia
Nr 22,23 oznaczały schrony-garaże dla agregatów do reflektorów
Nr 25 oznaczał pomocniczy schron na agregat zasilający


Koszary oficerskie, zaorane - jak pisałem - pod budowę portu. Zdjęcie z bodaj 2010.

Więcej w komentarzach

Kibice Lechii o Jaruzelskim

p................y • 2012-12-02, 23:08
Szacunek!

Dworzec w Gdańsku

M................3 • 2012-11-08, 14:27
- Dzień dobry, chciałbym zaszczepić się przeciwko wszystkim chorobom występującym w Azji.
- Jakaś większa podróż?
- Tak, chciałbym odwiedzić rodzinę w Gdańsku i muszę wejść na centralny.