Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

#edward

Uroki mieszkania w bloku

TT42017-08-12, 4:06
Kiedy zgraja stu... tzn. zbrodniarzy wynajmie kawalerkę piętro wyżej nad twoją

Projekt Edward Snowden

maxximal2016-01-06, 10:58
Troszkę spiskowania na dziś. Ale tym razem z jakże innym akcentem Jak zwykle wmieszano w to Illuminati, pomijając to ciężko zaprzeczyć żądzy władzy jaka przemawia przez korporacje.
Numer poświęcony ciekawej historii która miała miejsce w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Numer własny opis skopiowany z wszystkim znanego i lubianego Onetu. Historia Edka i Mali to jeden z najbardziej poruszających epizodów w historii Auschwitz.

Mala i Edek poznali się w obozie na przełomie 1943 i 1944 roku i pokochali się. Historyk z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Adam Cyra w książce "Pozostał po nich ślad" cytuje słowa Mali, wypowiedziane do współwięźniarki: "Kocham i jestem kochana". Galiński zwierzał się ze swych uczuć współwięźniowi Wiesławowi Kielarowi, z którym planował ucieczkę. Mężczyzna zrezygnował z niej, by z Edkiem mogła pójść Mala.

Edward Galiński pochodził z miejscowości Tuligłowy koło Jarosławia. Wiosną 1940 roku został aresztowany wraz z kolegami ze szkoły średniej w ramach niemieckiej akcji AB, skierowanej przeciw polskiej inteligencji. Jako 17-latek trafił do Auschwitz w pierwszym transporcie polskich więźniów 14 czerwca 1940 roku. Pracował w ślusarni, której szefem był przychylny wobec więźniów Niemiec z Bielska, esesman Edward Lubusch.

Mala była starsza od Edka o pięć lat. Urodziła się w Brzesku. W 1928 roku jej rodzina wyemigrowała do Antwerpii w Belgii. Mala był uzdolniona lingwistycznie. Posługiwała się flamandzkim, francuskim, niemieckim, angielskim, polskim i rosyjskim. Niemcy aresztowali ją 11 września 1942 roku podczas łapanki i osadzili w obozie w Malines. Cztery dni później została deportowana do Auschwitz.

Para uciekła 24 czerwca 1944 roku. Mala założyła kombinezon roboczy, a Edek otrzymany od esesmana Lubuscha mundur i pas z kaburą oraz pistoletem. Posługując się skradzionymi i podrobionymi dokumentami wyszli na wolność i dotarli do wsi Kozy koło Bielska. Chcieli dotrzeć na Słowację, gdzie Mala miała krewnych. 7 lipca natknęli się na patrol niemiecki. Kobieta została zatrzymana w sklepie. Galiński, który nie został zauważony, mógł uciec. Wyszedł jednak z ukrycia i dobrowolnie oddał się w ręce Niemców, by być z ukochaną.

Uciekinierzy zostali rozpoznani jako więźniowie Auschwitz i deportowani do obozu. Trafili do bloku 11. Obozowe Gestapo poddało Galińskiego torturom, by zdradził od kogo otrzymał mundur i pistolet. Nie wyjawił tajemnicy. Bolesław Staroń, który był więziony w tej samej celi co Edek, wspominał, że każdego wieczoru po apelu Galiński śpiewał włoską piosenkę. Dawał Mali znak, że jeszcze żyje.

Za ucieczkę oboje zostali skazani na śmierć. Wyrok został wykonany 22 sierpnia 1944 w Auschwitz II-Birkenau. Galiński został powieszony w obozie męskim. Zimetbaum w obozie kobiecym najprawdopodobniej została zastrzelona.

W Muzeum Auschwitz przechowywana jest pamiątka, którą przekazał w 1968 roku Wiesław Kielar. Są to dwa pukle włosów zawinięte w papier. Na jego brzegu ołówkiem Galiński napisał: "Mally Zimetbaum 19880, Edward Galiński 531".

Intrygujące były dalsze losy Edwarda Lubuscha. Zdezerterował z SS. Dzięki teściowi, który był przed wojną oficerem polskim, wstąpił do Armii Krajowej. Niemcy usilnie go poszukiwali. Wpadł pod koniec 1944 roku, gdy potajemnie odwiedził żonę i syna w Wadowicach, gdzie mieszkali. Skazany na śmierć trafił do więzienia w Bielsku. Ofensywa armii sowieckiej sprawiła, że wyroku nie wykonano, lecz przewieziono go do więzienia w Berlinie, a następnie zwolniono i powołano do Volkssturmu.

Lubusch uciekł z Berlina. Wracając do Polski znalazł przy martwym mężczyźnie dokumenty na nazwisko "Bronisław Żołnierowicz". Pod tym nazwiskiem z żoną i dziećmi zamieszkał w Polsce. Zmarł 10 marca 1984 roku. Jest pochowany w Jeleniej Górze.

Manuskrypt Voynicha

Zagłoba2012-12-09, 21:15
Dziś kolejna ciekawostka, jaką jest Manuskrypt Voynicha. Za Wikipedią:

"[Jest to] pergaminowa księga oprawiona w skórę składająca się ze 136 dwustronnie zapisanych (do dziś przetrwało 120) welinowych kart formatu 15 na 22,5 cm (6 x 9 cali) pokrytych rysunkami, wykresami i niezrozumiałym pismem. Swoją nazwę zawdzięcza Wilfriedowi M. Voynichowi (pol. Michał Habdank Wojnicz), Amerykaninowi polskiego pochodzenia, antykwaryście i kolekcjonerowi, który w roku 1912 nabył rękopis od oo jezuitów z Willi Mondragone we Frascati koło Rzymu. Do dziś manuskrypt uchodzi za jeden z najbardziej tajemniczych manuskryptów średniowiecza, ponieważ jego autor, pismo oraz język do dziś pozostają nieznane.

Manuskrypt Voynicha był i jest przedmiotem intensywnych badań prowadzonych przez profesjonalnych kryptologów, jak i amatorów, m.in. przez uznanych amerykańskich i brytyjskich specjalistów od łamania kodów, którzy działali podczas II wojny światowej (żadnemu z nich nie udało się rozszyfrować ani jednego słowa). Ta seria niepowodzeń spowodowała, że manuskrypt stał się słynnym przedmiotem kryptologii historycznej, ale również dodała wagi teorii mówiącej, że księga jest po prostu wyszukaną mistyfikacją (dziś nie przyjmuje się tego za pewnik), sekwencją przypadkowych symboli, które nie mają żadnego znaczenia.

Badania pergaminu, na którym napisano manuskrypt, metodą datowania radiowęglowego przeprowadzone w latach 2009–2011 przez specjalistów z Uniwersytetu Arizony wykazały, że pochodzi on z początków XV wieku (okres między 1404 a 1438 rokiem)."

Czyli mamy do czynienia z czymś wręcz nieprawdopodobnym. Nikomu nie udało się odkodować ani jednego słowa. Zastanawiające, tym bardziej, że rysunki zawarte w księdze mogą wskazywać na treść znajdującą się na danej stronie. Co więcej, częstotliwość występowania słów jest zgodna z prawem Zipfa. Czy więc tekst zawiera w sobie jakąś treść? A może jest to jedynie idealnie wykonane fałszerstwo? Tylko, czemu 500 la temu ktoś zadawałby sobie tyle trudu, by bezsensowne zlepki znaków były zrobione w sposób idealnie odzwierciedlający prawdziwy język i potrafiły oszukać współczesną wiedzę o językach? Cóż, temat na długie rozważania. Póki co, wrzucam kilka zdjęć:



I odnośnik do strony biblioteki uniwersytetu w Yale (będącego w posiadaniu owej tajemniczej księgi), na której można zobaczyć skany wszystkich stron Manuskryptu:
http://beinecke.library.yale.edu/dl_crosscollex/SetsSlideShowXC.asp?srchtype=ITEM

Z tego co pamiętam, na ostatniej stronie są wykonane jakieś krótkie notatki . Tak więc do dzieła! Może uda się nam go rozszyfrować

Jeśli tamat się przyjmie, postaram się wrzucić coś jeszcze .

Willa Edwarda Gierka

s................1 • 2012-08-24, 16:31
Na wstępie napisze, że ten artykuł nie jest mój! Ja tylko udostępniam, bo chyba warto
Zdjęć jest więcej niż 3 w temacie, ale myślę, że gdyby był sam tekst, a fotki w komentarzach, nikt by się nie zainteresował

Czas rządów Edwarda Gierka przypadający na lata 1970-1975 przez niektórych wspominany jest miło w porównaniu z pozostałym okresem PRL. Tak zwana "gierkowska dekada" charakteryzowała się wysokim wzrostem gospodarczym. Kosztem wielkiego zadłużenia Polski Ludowej powstawały ogromne zakłady przemysłowe, nowe drogi, mieszkania. Echa "boomu gospodarczego" z tamtych lat doskonale widoczne są jeszcze dziś - cudowne blokowiska z wielkiej płyty zapewniają mieszkania wielu rodzinom po dziś dzień, stanowiąc przy tym urokliwy pomnik monumentalizmu i kiczu PRL. Wiele dróg zbudowanych w tamtych czasach dziś stanowi ostatnią deskę ratunku przed kompletnym zakorkowaniem kraju - myślę, że każdy słyszał, lub choć raz jechał tzw. "gierkówką", czyli trasą Warszawa - Katowice. Trasa ta jest dla mnie szczególnie ważna, za każdym razem przejeżdzając nią (a zdarza się to często), czuję ulgę mając do dyspozycji po dwa pasy ruchu w każdą stronę. Nie wyobrażam sobie przeciskania się w piątkowe popołudnie w Warszawskich korkach zwykłą, dwupasmową wylotówką, uff!
W tym miejscu pozwolę sobie zakończyć ten krótki, aczkolwiek może mało subiektywny opis rządów Edwarda Gierka (brak obiektywizmu wypływa z wdzięczności za "gierkówkę"). Chciałbym zaznaczyć, że Edward Gierek, jako człowiek wychowany na Zachodzie chciał nieco przybliżyć socjalistyczny kraj do europejskich standardów. W czym to się objawiało? Głównie w kwotach, jakie przeznaczane były na cele reprezentacyjne. Przy tak ogromnych kwotach pożyczek zagranicznych wyglądały one może mizernie, jednak bardzo myli się ten, kto tak myśli! Przywilejem każdej władzy jest luksus oraz dobrobyt, niestety najczęściej niezasłużony. Świat nie jest jednak sprawiedliwy - mocni, silni i bezwzględni przywódcy zawsze pławili się w luksusach kosztem słabszych poddanych i nic nie wskazuje na to aby w przyszłości miał się ten porządek zmienić. Nie mam zamiaru tutaj nikogo osądzać, ani do niczego przekonywać. Każdy człowiek może wyrobić sobie własną opinię na każdy temat, tym różnimy się od zwierząt. Oto fotorelacja z wycieczki do rezydencji Edwarda Gierka:

Jedziemy drogą kompleksu deep woods. Mijam miejscowość Spała - to iście królewski kurort. Swoją rezydencję miał tam car Mikołaj II, prezydent RP Ignacy Mościcki, wreszcie tytułowy Edward Gierek. Skręcamy w lewo i wjeżdżamy głębiej w las, droga zachowana jest doskonale. Na początku poruszamy się po drobnej kostce brukowej pamiętającej jeszcze carskie czasy. Następnie wjeżdżamy na wąską asfaltówkę prowadzącą do Anlage Mitte. Nie skręcamy w prawo do bunkrów. Wjeżdżamy jeszcze głębiej w liściasty las. Po kilku kilometrach mijamy zniszczoną budkę strażniczą. Właśnie wjechaliśmy na obszar rezydencji - to 115 hektarów lasu ogrodzonych wysokim płotem. Pojawia się pierwszy budynek - czyżby to była rezydencja towarzysza Gierka?



Zaglądam do zdewastowanego wnętrza, tym bardziej się nie zgadza... Gdzie ślady luksusów? Ten budynek bardziej przypomina hotel, coprawda na w miarę wysokim poziomie, ale hotel! Właśnie! To musiał byc hotel dla gości odwiedzających I Sekretarza PZPR. Niezbyt kusił mnie plan przeczesywania 115 hektarów, ale skoro już postanowiłem odwiedzić to miejsce, nie mam innego wyjścia. Szukam dalej... Nieciekawy kompleks konferencyjny przypominający baraki, garaże, rozdzielnia elektryczna, opuszczony basen.



Nigdzie jednak śladów rezydencji. Penetrując teren uświadomiłem sobie, jak ogromną przestrzeń stanowi 115 hektarów. W pewnym momencie pojawiła się nutka nadziei. Oto jest jeszcze jakaś dróżka, prawie niewidoczna, zasypana jesiennymi liśćmi, zaryzykujemy...
Udało się! To był dobry pomysł. Na wzniesieniu zauważamy zapierającą dech (pomimo ogromnego zdewastowania) rezydencję. Budynek pozbawiony jest wszelkich elementów, które można było w jakikolwiek sposób zdemontować, lub wyłamać. Willa jednak, nawet w tak opłakanym stanie wyraźnie pokazuje w jakich luksusach niegdyś można było spędzać tutaj czas. To ogromny 3-skrzydłowy budynek z ogródkiem wewnątrz.
Obecnie można tylko spróbować wyobrazić sobie, jak kunsztowny był to ogród. Pośrodku znajdował się brodzik z fontanną. Wokół wiele krzewów, kilka wyrośniętych już bałkańskich sosen, oraz jakieś "egzotyczne" drzewo. Nazwałem je tak, gdyż nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim gatunkiem.







To właśnie wspomniane drzewo. Miałem szczęście, że udało się zobaczyć je zanim zgubiło liście. Za drzewami po lewej stronie rozciągał się widok na leśną dolinkę, znajduje się tam także pokaźnych rozmiarów staw z pomostem - niestety tym razem zabrakło czasu, aby dotrzeć w to miejsce. Jeszcze jeden widok na ogród i wchodzimy do środka.
Zdewastowane pokoje nie robią wielkiego wrażenia, szkoda, że nie miałem okazji znaleźć się tutaj przed dokonaniem tej kompletnej dewastacji. Jeszcze bardziej żałuję, że nie mogłem obejżeć rezydencji w latach "urzędowania" towarzysza Gierka. Podobno na ścianach wisiały obrazy Kossaka z Muzeum Narodowego...
Po Kossaku ani śladu, ale nic straconego! Ktoś w zamian Kossaka w największym salonie powiesił plakat. Kolega stara się nakłonić towarzysza Gierka, aby ten podarował mu cukierki. Odpowiedź - "ale wicie, rozumicie"... oklepana śpiewka, oczywiście w wydaniu I Sekretarza KC PZPR.



Tutaj znajdowała się sala gimnastyczna. Widać towarzysz Gierek lubił od czasu do czasu wyładować emocje uprawiając sporty siłowe. Niestety w tej chwili jedyny sport siłowy o jaki można pokusić się w tym miejscu, to próba jeszcze dokładniejszego zdemolowania budynku. Po lewej stronie znajdowała się sala kinowa.
Widzimy też kryty basen (to trzeci na terenie rezydencji, dwa pozostałe są odkryte). Basen wyposażony był nawet w sztuczną falę, ostatnia namiastka luksusu - dębowe panele na suficie. To graffiti, chyba współczesne... Zastanawiające, nie mam kompletnego pojęcia "co artysta chciał nam przez to przekazać".





Nie jestem jednak w stanie zrozumieć kto i dlaczego pozwolił doprowadzić taki ośrodek do kompletnej ruiny.

Edward Rinke

BongMan2012-07-26, 12:34
Doj🤬 szwabowi na jego terenie i na jego zasadach. Długie, ale warto przeczytać. Opowieść o uporze Polaka i o tym jak nasi "przyjaciele" z zachodu zwykli traktować ludzi.
Cytat:

Edward Rinke należał do czołówki polskich bokserów wagi koguciej, gdy w 1939 roku do Polski wkroczyły niemieckie wojska. Wybuch wojny zmusił go do porzucenia treningów i złapania za broń. Przyłączył się do obrony cywilnej Bydgoszczy, uczestniczył także w tłumieniu niemieckiej dywersji. Gdy Niemcy wkroczyli do miasta, nadal radził sobie całkiem nieźle, dostał pracę w jednym z domów towarowych. Nie trwało to długo, bo wkrótce okupanci dowiedzieli się o antyniemieckiej działalności Rinkego.

Wsypała go sąsiadka. Margarette Ummerle uznała, że gestapo powinno wiedzieć więcej o młodym Polaku. Kilka dni później Rinke był już w więzieniu w Szczecinie, stamtąd przetransportowano go do Berlina, potem Wejherowa, Koronowa, aż wreszcie trafił za zasieki obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Właśnie tam po raz kolejny wyszedł na ring, by zmierzyć się w bokserskim pojedynku. Tym razem nie walczył jednak o punkty. Bił się o przetrwanie.

Aby przeżyć Mauthausen trzeba było mieć szczęście, spryt, wyjątkową wytrzymałość lub umiejętności z których umiało się korzystać. Przez Konzentrationslager w okolicy Linz przeszło ponad 300 tysięcy więźniów, według różnych szacunków Niemcy doprowadzili tam do śmierci około 100 tysięcy osób.

Walki bokserskie w Mauthausen nie należały do rzadkości, była to ulubiona rozrywka strażników, a dla więźniów (często zmuszanych do pojawienia się na trybunach) okazja do oderwania od beznadziejnej codzienności. Niemcy mieli swojego faworyta, którego posyłali do walki przeciwko ochotnikom. Był nim potężny kapo o nazwisku Palzer. Przed wojną był bokserem, a w Mauthausen cieszył się wśród więźniów złą sławą bezlitosnego brutala.

Nim do obozu trafił Rinke, Palzer mierzył się z innym Polakiem. Z Auschwitz do Mauthausen trafił bowiem Antoni Czortek. Wicemistrz Europy z 1938 roku miał już za sobą obozowy pojedynek – w Oświęcimiu skrzyżował rękawice z SS-manem Walterem. Niemiec długo szykował się do walki, straszył i odgrażał... Po pierwszym ciosie padł na deski i już się nie podniósł. Z Palzerem Czortkowi tak łatwo nie poszło, ku rozpaczy polskich więźniów, przegrał ten pojedynek. Morale w polskim baraku spadło, a kapo stał się jeszcze bardziej brutalny wobec naszych rodaków.

Jakoś właśnie wtedy w obozie pojawił się Rinke, a ktoś szepnął Niemcom słówko o jego bokserskich umiejętnościach. Gdy zrozumieli, że to nie plotki, bydgoski pięściarz otrzymał lżejszą pracę w kotłowni oraz trzy tygodnie na przygotowanie do walki. Niewielu dawało mu szanse na pokonanie roślejszego Niemca. Waga kogucia kontra waga średnia? Bez szans!

Mimo to, a może właśnie z powodu różnic w posturze obu pięściarzy, rodacy pomagali Rinkemu jak tylko mogli. Podrzucali resztki jedzenia, które drżącą ręką zdołali odjąć sobie od ust. Pomagali w wykonywaniu codziennych obowiązków. Wszystko po to, by ktoś pognębił w końcu brutalnego kapo.

Walki odbywały się w wąwozie, ring znajdował się na jego dnie. Na zboczach natomiast zasiadali widzowie, ponoć tego dnia zjawiło się ich około 35 tysięcy. Wszyscy czekali na ostatnią tego dnia walkę – w ósmym pojedynku "nowy" w obozie Polak miał utrzeć nosa agresywnemu strażnikowi. Historię tych pojedynków przytacza Sławomir Wojciechowski w obszernej monografii poświęconej Polonii Bydgoszcz "Zapomniane Pokolenie".

Aby spojrzeć przeciwnikowi w oczy, Rinke musiał popatrzeć w górę.

- Gdy wyszedłem na ring, naprzeciw mnie stanął pewny siebie bokser z bezczelną miną – wspominał Rinke w wywiadzie udzielonym w 1980 roku "Dziennikowi Wieczornemu".

- Pewny był jeszcze przez pierwszą rundę, gdy to poznawałem jego sposób boksowania. Potem dotarły do mnie dopingujące głosy kolegów. "Bij" - krzyczeli, z trudem hamując obelżywe słowa, które nienawiść do kata kierowała im na usta. I ja biłem. Za siebie i za innych, za tysiące zamordowanych ludzi, za jego bezczelną gębę.

Rinke szarżował niczym wściekły byk. Palzer szybko nabrał respektu do nowego rywala. Na jego twarzy najpierw wymalowało się zdziwienie, potem uznanie dla przeciwnika. Pierwsza walka nie została rozstrzygnięta, sędziowie zarządzili remis i od razu było wiadomo, że wkrótce dojdzie do rewanżu.

Dzięki dobrej postawie na ringu, Rinke mógł liczyć na przychylne traktowanie ze strony Niemców, którzy byli głodni kolejnych, ciekawych walk. W takich miejscach jak Mauthausen trzeba było kombinować, by zwiększyć swoje szanse na przeżycie. Liczył się każdy detal. A już szczególnie dodatkowa miska zupy lub nieco lżejsza codzienna praca.

Do rewanżu doszło dwa tygodnie po pierwszej walce i tym razem Polak był już zdecydowanie górą. Ziemiste twarze więźniów wreszcie nieco się rozjaśniły. Dla nich to było jak zdobycie Mistrzostwa Świata. Zwycięstwo Rinke miało także wymiar praktyczny – po każdej jego wygranej do baraku Polaków przynoszono dodatkowe porcje zupy. Nikt nie jest w stanie tego policzyć - nie wiadomo, ile osób ten gorący wywar uratował przed najgorszym. Dodatkowa miska oznaczała przecież podwojenie codziennej racji.

Po kolejnej porażce, wściekły Palzer postanowił zmienić warunki. Następna walka miała składać się z sześciu dwuminutowych rund. Tym razem optymistów było jeszcze mniej. - Koledzy patrzyli na mnie ze współczuciem. Palzer trenuje teraz codziennie, nieźle sobie podjada, a ty? A ja powtarzałem, że wygram, choć wcale nie byłem tego tak pewien – wspominał Rinke.

Kapo miał plan. Walcząc przez sześć rund liczył na wycieńczenie rywala. Jeśli nie techniką, nie siłą, nie sprytem, postara się pokonać przeciwnika wytrzymałością. Był czerwiec 1943 roku, gdy obaj pięściarze po raz kolejny spotkali się na ringu. Choć pod koniec szóstej rundy ledwie trzymali się na nogach, obaj dotrwali do końcowego gongu, a wtedy sędzia orzekł zwycięstwo Niemca na punkty.

Na zielonej trybunie rozległy się przeraźliwe gwizdy i stało się coś niezwykłego. Na równe nogi zerwał się komendant obozu Franz Ziereis: "Wy durnie! Przecież tę walkę wygrał Polak!". No z takim argumentem sędziowie spierać się nie mogli i natychmiast zmienili swój werdykt, a więźniowie znów mieli kilka chwil radości i autentycznej dumy. Rinke dał im jeszcze dwa takie momenty, bo nim wojna dobiegła końca, dwukrotnie pobił swojego obozowego rywala.

Rinke w obozie pozostał do 5 maja 1945 roku, gdy bramy przekroczyli żołnierze armii amerykańskiej. Był już wtedy, przepraszam za wyrażenie, obozowym celebrytą, znany wszystkim więźniom, na specjalnych względach u Niemców. O ciężkiej pracy nie było mowy, już do końca pobytu w Mauthausen, miast w kamieniołomach, pracował w obozowej kuchni.

Po wyzwoleniu Rinke wrócił do Bydgoszczy i kontynuował bokserską karierę i już do końca życie jego kręciło się wokół boksu. Syn pana Edwarda, Janusz w 1969 roku wywalczył Mistrzostwo Polski juniorów. Trenerem był nie kto inny, jak ojciec, który wyszkolił kilku innych wyśmienitych zawodników. Spod jego ręki wyszli, między innymi, dwaj medaliści olimpijscy - Henryk Niedźwiedzki i Jerzy Adamski. Ten pierwszy w 1956 zdobył brązowy medal, cztery lata później w Rzymie Adamski sięgnął po srebro.

W Bydgoszczy nadal pamiętają o Rinke. Od 2000 roku odbywa się tam coroczny Międzynarodowy Turniej Bokserski jego imienia. Rok wcześniej pięściarz zmarł, w wieku 82 lat.

Rinke i Czortek to nie jedyni polscy bokserzy, którzy podczas pobytu w obozie koncentracyjnym musie wychodzić na ring, by ratować skórę. W Auschwitz-Birkenau Tadeusz Pietrzykowski stoczył około 50 walk, zdołał pokonać między innymi zawodowego mistrza Niemiec w wadze średniej, Waltera Duningiema. Ale to już historia na inną opowieść.


bokser.org/content/2012/07/26/084204/index.jsp

super nagroda

c................m • 2012-02-10, 1:04

jakby ktoś chciał więcej poczytać o zwycięzcy to proszę bardzo źródło