Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 

Ambrozja z centrum mózgu.

darecki3282013-02-06, 12:43
Zapewne wiecie, drodzy Sadyści, czym są psychodeliki. Są to substancje które mają wywołać u biorących halucynacje, wyższe stany świadomości , sen na jawie i różne ciekawe efekty uboczne. Przykładowymi psychodelikami jest szałwia wieszcza, LSD , grzyby halucynogenne ( a właściwie zawarta w nich psylocybina ) . Musicie jednak wiedzieć że istnieje substancja tak potężna że nawet najmocniej kwas jest przy nim porównywalny do Rutinoscorbinu.Zapewne zastanawiacie się o czym mówię. Chodzi mi o substancję o nazwie chemicznej Dimetylotryptamina potocznie zaś zwanej DMT . DMT występuję w wytwarzanym przez południowoamerykańskich indian napoju o nazwie Ayahusca. I tutaj ciekawostka! Każdy z nas ma w sobie te substancje. Jest uwalniana w potężnych ilościach w momencie narodzin i śmierci a czasami również w trakcie snu. Dimetylotryptamina jest produkowana przez gruczoł w mózgu zwanym szyszynką ( w buddyzmie jest ona nazywana Oczami Duszy bądz Czakramem Trzeciego Oka ) . Profesor Alan Watts tak opisał efekty działania DMT: "Załaduj wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj"
Osobiście oddałbym dłoń by spróbować Ayahuasci. Jeżeli ktoś jest zainteresowany mogę rozwinąć temat w komentarzach natomiast teraz jeżeli chcecie obejrzyjcie ten dokument :

Wspomnienia wypędzonej Niemki

Vof2013-02-06, 2:35
12 LUTEGO(1945r.)
Od 6.00 stoję w długiej kolejce przed domem partii. Wydają tu podobno zaświadczenia uprawniające do korzystania z transportu kolejowego. Spodziewając się bałaganu, zostawiam dzieci w domu. Po jakichś trzech godzinach nadchodzi wreszcie moja kolej, ale odsyłają mnie z kwitkiem. Z moich pięciorga dzieci ( przyp. 1) jedno - Margot - ma ponad sześć lat. Mogę więc wyruszyć z transportem dopiero po 14 lutego. [...]
Uzbrojeni esesmani opróżniają dom partii, wyposażenie ładuje się na wojskowe samochody. Ale żeby odjechać, muszą torować sobie drogę, grożąc bronią. Partyjni notable wyjeżdżają. O 12.00 znowu krąży samochód. Przez megafon wzywa się wszystkich zdolnych do marszu mieszkańców, by pieszo opuścili miasto. Ale dokąd iść? Drogi na zachód zapchane. Dokąd ruszyć z małymi dziećmi w takie zimno i na niepewne? [...]13 LUTEGO
Przez całą noc my, kobiety, nie możemy zmrużyć oka. Nasłuc🤬jemy w napięciu, wpatrując się w krystalicznie czyste powietrze mroźnej nocy przy pełni księżyca. [...] Koło 2.00 widzimy, jak od Pilgramshainu ( przyp. 2) w kierunku miasta toczą się
wojskowe pojazdy. Znikają na wysokości kamieniołomów. To nie mogą być Niemcy. Nie pada ani jeden strzał. Może to rosyjski zwiad?
Na dworcu ciągle jeszcze ożywiona krzątanina. Wielu ludzi zdąża przez Bahnhofstraβe do specjalnego pociągu. Miał odjechać około 3.00. Ale jeszcze stoi. [...] O 6.30 w mieście potężny wybuch. Huk dobiega z południa. Niemieccy saperzy wysadzają dwa ważne wiadukty nad szosą. Linia kolejowa uszkodzona. W ten sposób dopływ uciekinierów został zwyczajnie przerwany. Ludność ma odciętą drogę ucieczki w stronę gór. Dokładnie o 7.00 zaczyna się. Rosjanie przypuszczają szturm, strzelają działa, grają „organy Stalina"( przyp.3) , których wszyscy się tak boją. Bomby lotnicze spadają na dworzec, połączenie kolejowe przerwane. W domu obchód blokowego: „Rosjanie idą! Wszyscy do schronów!".Tkwimy w ciemnym schronie, stłoczeni jeden obok drugiego. Mija godzina, dwie. Nasłuchiwanie, co na zewnątrz. Ze dwadzieścia kobiet i trzynaścioro dzieci w wieku 3-14 lat. Mój mały jest najmłodszy. Nie ma żadnego mężczyzny, który mógłby nam pomóc w razie napaści. Około 9.30 nagła cisza. Co robić?

Jakaś energiczna młoda kobieta zdobywa się na odwagę i wymyka się na zewnątrz. Wraca za 20 minut i mówi, że ani na ulicy, ani w domu nikogo nie widać. Ostrożnie przechodzimy do mieszkań. Jest już około południa, kiedy spostrzegam rosyjskich żołnierzy, jak biegną wzdłuż domów po prawej i po lewej na Pilgramhainer Straβe. Przeczesują miasto.
Nagle na niebie pojawiają się niemieckie samoloty, nisko, tuż nad dachami. Rzucają bomby na miasto zapchane ludźmi. Pociski padają na pobliskie domy. Trafiony budynek „Son-nenland" parę metrów od nas, hala sportowa i dom Langera. Pożary. W panicznym strachu zbiegamy znowu do schronu.
Noc zdaje się nie mieć końca. Cały czas słychać ostrzał. Z czyjej strony, nie wiadomo. Nagle detonacja w naszym domu. Nikt nie ma odwagi wyjść. To okropne - tak siedzieć bez światła, bez wody, w lodowatym zimnie. Mamy na sobie tylko najpotrzebniejsze ubrania. Wszystko dzieje się tak szybko.

14 LUTEGO
Po nieskończenie długim czasie nastaje cisza. Jeszcze jest ciemno, kiedy odważam się wejść do mieszkania. Na szczęście nie zostało trafione. W domu też nic się nie pali. Brakuje mi odwagi, żeby zobaczyć, co się naprawdę dzieje. Szybko zgarniam parę koców, biorę coś do picia i z powrotem do dzieci, do schronu.
Około 6.00 tupot ciężkich butów na piwnicznych schodach, gardłowe okrzyki i łomot do drzwi. Ktoś otwiera je kopniakiem i stoimy w snopie światła kieszonkowych latarek.
Strzał z karabinu w powietrze i komenda: „Deutsche rausl". Dorośli przerażeni, dzieci krzyczą i tak wypadamy ze schronu na podwórze. Wszyscy muszą położyć się w zimny śnieg. Już nigdy nie zapomnę dotknięcia lufy karabinu na twarzy. I jak wstaję na rozkaz: „Frau, komml". Rozwierają się przede mną bramy piekieł.

Dwóch albo trzech podpitych rosyjskich żołnierzy zaciąga mnie do sieni. Czuję smród samogonu, męski pot, woń prochu i dymu od ich brudnych mundurów. Jeden spogląda na mnie, jakby chciał mnie pożreć, pociąga łyk z butelki i oblizuje usta. Czuję, jak ogarniają mnie mdłości, obrazy jakichś koszmarnych scen przemykają mi przez głowę. Zesztywniała ze strachu, nie mam siły krzyczeć.
Jakiś wysoki mężczyzna po prostu mnie przewraca, pochyla się nade mną i odsłania zęby. Próbuję doczołgać się do ściany, żeby się skryć. Mężczyzna chwyta mnie za nogi i przyciąga do siebie jak kawał drewna. W tej samej chwili zrywa mi spódnicę, a ja leżę na plecach z wyciągniętymi ramionami, niezdolna poruszyć się albo bronić. Ostry ból przeszywa ciało. Żołdak lufą karabinu rozdziera mi bluzkę aż do szyi. W tym momencie mogę znowu nabrać oddechu i zaczynam krzyczeć. Żołnierze wrzeszczą, klaszczą w dłonie i piją. Najwyższy i najbardziej odrażający brzegiem dłoni zadaje mi cios w twarz i wpycha brudną szmatę w usta. Mogę jeszcze tylko jęczeć.

Dwaj trzymają dygocące nogi, a jeden obnaża się, żeby zaraz na mnie runąć. Pod jego ciężarem nie mogę złapać tchu. Zdaje mi się, że słyszę, jak pękają mi żebra. Ale ból w piersiach jest jeszcze niczym w porównaniu z tym, który rozlewa się po podbrzuszu. Ten drań wdziera się we mnie tak brutalnie, że czuję jakby rozpalone żelazo we wnętrznościach.

Walczę z odruchem wymiotnym i z kneblem, w rozpaczy ledwo łapię powietrze, a korpus mężczyzny rozgniata moje ciało. I jeszcze raz, i jeszcze raz wdziera się we mnie, jakby chciał mnie rozerwać. Zmysły wyłączają się, obrona słabnie. Jego gęsta ślina kapie mi na twarz, a stękanie w obcych głoskach pobrzmiewa jak odległy, nierealny ryk. Prześladowca przyciska mi butem lewą nogę w kostce do ziemi. Mam wrażenie, jakby już nie była moja...
Boże drogi, za co mnie tak karzesz?! Cóż uczyniłam, że na to pozwalasz?!
Z ostatnim sapnięciem mężczyzna stacza się na ziemię. Następny rzuca się i wbija się we mnie, nie zważając na sączącą się spomiędzy moich ud ciepłą krew. Zalewa mnie fala mdłości i bólu.

Kiedy i ten mnie zostawia, doznaję dziwnego uczucia, jakbym była gdzieś daleko, daleko, gdzieś nad wodą, na bagnach, czuję smak stęchlizny w ustach... Przez zasłonę z łez spostrzegam następnego i jeszcze następnego. Wraz z tępym bólem czuję, jak jeden z nich oddziera kawałek mojej bluzki i wyciera mi spermę i krew między udami. On też wdziera się we mnie z odwróconą twarzą, porusza kilka razy lędźwiami i stacza się na ziemię.
Przeciągły, tępy ból nie pozwala mi zarejestrować, ilu ich jest.
Po nieskończenie długim czasie nagle, w jednej chwili, pojawia się inne odczucie. Zalewa mnie fala gorąca, coś dławi. Robi mi się lodowato. Nienawiść! Tak silnie jeszcze nigdy jej nie czułam. Nienawiść wypiera cały strach.
Porzucają mnie na posadzce jak bydlęcy ochłap. Mam się wykrwawić? Nieposkromiona siła albo zupełna rozpacz każe mi wstać. Gdzie moje dzieci? Na czworakach pełznę po schodach do mieszkania, ostatkiem sił pukam do drzwi. Na wpół świadomie postrzegam, jak jakieś kobiece ręce wciągają mnie do środka - i tracę przytomność.

Długo trwa, zanim zaczynam powoli dochodzić do siebie. Zdaje mi się, że budzę się z koszmarnego snu, ale ból w podbrzuszu natychmiast przywołuje pamięć o tym, co się stało. Tylko dzięki troskliwej opiece obu kobiet mogę przetrwać kolejne godziny. Dzieci nie pojmują, co się ze mną stało. Muszę być silna, nie mogę pokazywać słabości, muszę się o nie zatroszczyć. I mimo bólu zmuszam się do wstania.

20 CZERWCA
Wszystkie kobiety zdolne do pracy znowu muszą iść na służbę. My, obie matki, codziennie opuszczamy nasze mieszkanie. Już sama droga na plac budowy jest niebezpieczna. Chodzimy tylko w małych grupkach.
W czasie pracy wszystkie moje myśli krążą wokół dzieci. Co się z nimi stanie, jak ktoś się włamie? Już kilka razy na podwórku Siegfried i Klaus dostali cięgi od obcych dzieci, ale i od dorosłych. Zabrali im ubrania. Nie ma żadnego nadzoru, nic nie gwarantuje bezpieczeństwa. Nawet Polacy i Rosjanie powracający z robót do domu muszą sami troszczyć się o wyżywienie. Panuje coraz większy bałagan. Po bodaj dziesięciu dniach pociągi wiozą ludzi dalej na wschód, a z Niemiec nadchodzi kolejny transport. Nowi przybysze kontynuują terror swych poprzedników. Ale będzie jeszcze gorzej! [...]

25 CZERWCA
Niemiecki wiceburmistrz mieszka w sąsiednim domu. Opowiada, że polski burmistrz Nosek i inni polscy „urzędnicy", ot tak, po prostu, przejęli zarząd miasta. Ustanowili też polską milicję jako „organ bezpieczeństwa publicznego". Jej siedziba znajduje się w dawnym domu NSDAP. Jakie to znamienne! Urząd zatrudnienia też jest obsadzany Polakami.

27 CZERWCA
Czwartek, 8.00. Muszę zgłosić się w urzędzie zatrudnienia, by przydzielili mi pracę na następny tydzień. Dochodzi do gw🤬townej przepychanki między uzbrojonymi polskimi milicjantami a niemieckimi kobietami, które chcą wejść do gmachu. A potem strzelanina. Polska milicja strzela do Niemek i dwie rani. Uciekam ze strachu przed milicją i nie zgłaszam się do urzędu.

28 CZERWCA
Dzisiaj dzieje się coś niepojętego. Od strony Pilgramshainu około 10.00 nadchodzą funkcjonariusze milicji, wpadają do domów na naszej ulicy i rozkazują, abyśmy w ciągu pięciu minut opuścili wszystkie mieszkania. Na to nie jesteśmy przygotowani. Pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy i zbiegamy na ulicę. Polacy gnają nas pod obstawą w kierunku śródmieścia, na rynek. „Punkt zborny przed wymarszem do Rzeszy" - widnieje na dużej tablicy. Przez megafony każą nam ustawić się w kolumny marszowe. Spędzają razem mieszkańców Striegau i jeszcze jakichś pozostałych w mieście uciekinierów. Staram się, żeby dzieci były przy mnie. [...]

Żałosny to pochód. Na wpół ubrane, płaczące dzieci, starzy mężczyźni i kobiety, chorzy na ręcznych wózkach albo taczkach, boso albo w kapciach. Byliśmy już parę razy w podobnej sytuacji, dlatego jakoś sobie radzimy. Dzieci też już wiedzą, co trzeba. Niedola, jaką przeżyliśmy w czasie ucieczki, niejednego nas nauczyła.
Milicja z bronią wypędza nas z miasta w kierunku Fehe-beutel i dalej przez Grote Rosen, Herzogswaldau, Seckerwitz ( przyp. 4) . Tych, co nie nadążają, spycha do rowu, razem z bagażem. Krok w krok podążają za nami polscy i ukraińscy cywile i rabują wycieńczonych. Pod wieczór docieramy do Jauer. Miasto jest wyludnione, prawdopodobnie zostało opróżnione w podobny sposób.

Przy wyjściu z miasta w kierunku Peterwitz ( przyp. 5) postój. Zrobiło się już za ciemno na dalszy marsz pod obstawą. Stoją tu jakieś pojazdy. Milicjanci wsiadają i odjeżdżają w kierunku Striegau. Polacy i Ukraińcy, którzy towarzyszyli nam aż do tego miejsca, krążą teraz jak hieny. Gorzkie doświadczenia nauczyły nas trzymać się trochę z boku. [...] Nie mamy nic, tylko to, co na sobie. Wózek już nam zabrała zgraja.
Ogarnia mnie zwątpienie i wściekłość. Przecież wojna już się skończyła, Polacy nie mogą robić z nami, co chcą. Jestem u kresu sił. Przychodzi mi do głowy, że trzeba by skończyć z tym wszystkim. W szopie, w której się schroniliśmy, sznurów jest pod dostatkiem. Wściekłość na męża, że nie troszczy się o nas i nas nie ochrania! Wściekłość na Boga, że na to wszystko pozwala! A moje dzieci? Co będzie z nimi, jak mnie zabraknie? Trzeba jakoś to ciągnąć. Jakoś...

Noc jest straszna, nie mogę zmrużyć oka. Bezustannie czuwam, aby nic się nie stało, obserwuję dzieci. Śpią spokojnie, mocno. To jakiś cud, że to wszystko wytrzymują.

29 CZERWCA
Rankiem głośne krzyki i strzały. Polscy milicjanci są już na miejscu i zrywają nas ze snu. Gnają nas dalej, nie troszcząc się o pojedyncze osoby. [... ] Zachowują się coraz brutalniej. Sama też obrywam pejczem, kiedy zasłaniam sobą Margot. Po raz pierwszy czuję tak piekielny ból. Wieczorem docieramy do Seichau ( przyp.6) Postój w dawnym majątku na skraju wsi. Szybko znaleźć na noc kawałek dachu nad głową. Ostatni Niemcy doczłapują do postoju, a Polacy odjeżdżają ciężarówkami. Polscy i ukraińscy cywile już nie szli za nami. Na szczęście mamy więc spokój.

Jest już ciemno, kiedy samochodem nadjeżdża jakiś Niemiec z zarządu Striegau i oznajmia: „Możemy wracać do miasta!". Niesłychane ożywienie. Niektórzy zaraz wyruszają. My jesteśmy zbyt zmęczeni. Nie mogę już skazywać dzieci na drogę powrotną. Urządzamy się więc na nocleg. Jak zwykle Margot i Siegfried udają się na poszukiwanie łupów. Koniecznie potrzebujemy czegoś do jedzenia i picia. Jednak nic nie znajdują. Na podwórzu stoi pompa, możemy więc przynajmniej napić się wody i obmyć. [...]
Co robić? Wracać? Z powrotem do mieszkania? Co nas tam czeka?

Tymczasem jesteśmy już ostatni. W spokoju rozglądamy się, czy nie znajdzie się coś przydatnego. A przydałby się wózek, jedzenie i picie, jakieś rzeczy do ubrania. [...] W końcu postanawiamy, że pójdziemy do Pombsen ( przyp. 7) , do babci. Ruszamy w drogę, chociaż nie wiem, czy rodzice jeszcze tam są. Dobrze znam drogę przez las z Seichau przez Willmannsdorf ( przyp. 8). Zawsze chodziliśmy tu na grzyby, na wędrówki. Stąd jest jeszcze jakieś 10 kilometrów do domu rodziców. Na dobrą sprawę można je przejść w ciągu pięciu godzin. Pogoda jest w miarę dobra i mamy nadzieję, że w górach nie natkniemy się na Rosjan ani Polaków. [...]
Wędrówka przebiega bez zakłóceń. Po drodze nie spotykamy żywej duszy. W lesie nieskończona cisza. Jaka piękna jest nasza ziemia ojczysta! Parę razy zatrzymujemy się na odpoczynek, ciesząc się przyrodą dookoła. [... ]

Docieramy do skraju rozciągniętej ulicówki, mojej rodzinnej wsi Pombsen. Dom rodziców stoi mniej więcej w środku. Przez chwilę obserwuję drogę z ukrycia. [...] Dzieci już niezwykle ożywione, tak długo nie widziały dziadka i babci. Jaka to radość wziąć ich znowu w ramiona! Trwamy tak przez chwilę i nie powstrzymujemy łez. [...]
We wsi mało śladów wojny. Niektóre domy stoją puste, inne natomiast zamieszkane są przez uciekinierów. Nie ma tu ani żołnierzy rosyjskich, ani polskiej milicji, a w tej chwili nie ma nawet polskiej ludności cywilnej. [...]

1 - Pierwsze dziecko mieszkało z dziadkami.
2 - Żółkiewka.
3 - Katiusze.
4 - Rogoźnica, Niedaszów, Siekierzyce.
5 - Piotrowice
6 - Sichów
7 - Pomocne
8 - Stanisławów

"zapraszam na plebanię - czyli geje pod koloratką"

l................9 • 2013-02-05, 22:03
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski stwierdził, że w polskim Kościele istnieje homoseksualne lobby. Katolicki miesięcznik „Fronda” poszedł jeszcze dalej i napisał, że to nawet nie lobby a „mafia”. Jak dowiedział się Wprost.pl były ksiądz, dziś ojciec rodziny Piotr Napiwodzki, właśnie skończył pisanie książki o życiu seksualnym duchownych. Autor tłumaczy, że chce "wnieść normalność w podejściu do homoseksualnych duchownych". Postanowiliśmy sprawdzić jak to naprawdę jest z homoseksualizmem w Kościele.

To jest jedynie wstęp, dalsza część artykułu jest pod tym linkiem

Od razu zanaczam - nie chcę obrazić żadnej grupy społecznej oraz obrazić żadnych uczuć chrześcijańskich.

Ostatni wykonany wyrok smierci w Polsce

A................i • 2013-02-04, 13:51
Edmund Kolanowski,- Polski seryjny morderca

W skrocie, jak sie komus roywijac nie chce

E. Kolanowski byl nekrofilem, ktory dokonywal profanacji zwlok poprzez wycinanie narzadow plociowych, oraz piersi, po czym przyszywal je do manekina w wiadomym celu. Pozniej palil czesci ciala w piecach.
Swoje ofiary wyszukiwal na poznanskich/wielkopolskich cmentarzach.

A tutaj wiecej szczegolow i kilka zdjec.
Rodzina

Miał starszego brata Andrzeja, który zmarł w wieku 2 lat. Z tego powodu matka często zabierała go na cmentarz Miłostowo. Był żonaty z Zofią (od 1970), z którą miał dwie córki (urodzone w 1970 i 1972). W 1975 na wniosek żony orzeczono nieważność małżeństwa. Od 1980 żył w konkubinacie Gabrielą, z którą miał jedną córkę.

Wykształcenie

W szkole podstawowej powtarzał klasy pierwszą, trzecią i piątą. Z uwagi na jego zachowanie lekarz skierował go do zakładu dla osób chorych nerwowo i psychicznie. Później kontynuował naukę w szkole zawodowej, której nie ukończył. Ostatecznie przyuczył się do zawodu elektryka.

Od 11 roku życia podglądał w szpitalu sekcje zwłok. W wieku 15 lat zaczął zaczepiać kobiety w centrum Poznania. Sąd dla nieletnich skazał go na pobyt w zakładzie poprawczym, ale wykonanie wyroku zawieszono na okres 2 lat. Podjął próbę samobójczą (wbicie noża w brzuch), został odratowany. Za pobicie w 1966 został skazany na półtora roku więzienia (wyszedł w listopadzie 1967). Od 1972 zaczął terroryzować (kopanie, bicie, szarpanie za włosy, grożenie i ranienie nożem) kobiety nad jeziorem Rusałka. Milicja dokonała jego zatrzymania, a sąd udowodnił trzy napaści i wymierzył wyrok 9 lat więzienia. Wyszedł z więzienia w 1979 roku po odbyciu 2/3 kary.
Kolanowski przyznawał się do popełnienia przestępstw:
profanacji zwłok zmarłej sąsiadki,
w 1972 (w wieku 25 lat) – wykopania zwłok i profanacji,
w lipcu 1980 – okaleczenia zwłok znajdujących się w kaplicy cmentarnej w Nowej Soli,
27 października 1980 – morderstwa i okaleczenia zwłok kobiety (21 lat, zwłok nie znaleziono), poznanej na dworcu PKP w Poznaniu, w Baborówku,
16 marca 1981 – morderstwa kobiety (20 lat) w Warszawie (Wawer),
26 lutego 1982 – porwania i okaleczenia zwłok kobiety z kaplicy cmentarnej na Naramowicach,
4 listopada 1982 – morderstwa i okaleczenia zwłok dziewczynki (11 lat) na Naramowicach,
29 listopada 1982 – wykopania i profanacji zwłok na Miłostowie,
28 stycznia 1983 – wykopania i profanacji zwłok na Miłostowie.
Okaleczanie zwłok kobiet polegało na wycinaniu piersi i narządów płciowych. Wycięte narządy przyszywał do manekina używanego w celach seksualnych. Po kilku dniach części zwłok palił w piecu.
Aresztowanie, proces i wykonanie wyroku

7 maja 1983 uciekł z zasadzki zastawionej przez milicję na cmentarzu Miłostowo. Na miejscu planowanego przestępstwa zgubił kawałek papieru z napisem Pollena Łaskarzew. Milicjanci w toku czynności śledczych dotarli do zakładów Pollena w Poznaniu i 16 maja 1983 aresztowali Kolanowskiego (pracował tam jako palacz).
Podczas przesłuchań przyznawał się tylko do profanacji zwłok. Porównanie grupy krwi zamordowanej dziewczynki (B Rh-) ze śladami krwi na kurtce podejrzanego oraz zeznania dróżniczki przejazdu kolejowego na Naramowicach były obciążające. Podejrzany przyznał się po czterech miesiącach do zabicia dziewczynki.
Trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Mimo jego zapewnień, że zrozumiał swój błąd ("Teraz myślę, że chyba źle zrobiłem"), w szpitalu nazwał się Zimnym chirurgiem.
Na podstawie śledztwa prowadzonego przez trzy lata oskarżono go o dokonanie trzech morderstw, pięciu profanacji zwłok oraz o kradzież złotego pierścionka. Podczas procesu sądowego odwołał zeznania mówiąc, że były wymuszone. Biegli lekarze orzekli, że nie był chory psychicznie w momencie popełniania przestępstw.
Sąd uznał jego winę i 4 czerwca 1985 orzekł karę śmierci. Obrońca Kolanowskiego złożył apelację i wniosek o rewizję wyroku. Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok sądu niższej instancji. Karę śmierci przez powieszenie wykonano 28 lipca 1986 w areszcie przy ul. Młyńskiej w Poznaniu. Była to ostatnia wykonana kara śmierci w Poznaniu. Został pochowany 1 sierpnia 1986 na cmentarzu Miłostowo.


Wizja lokalna na Naramowicach. Kolanowski pokazuje, jak zabił i ukrył ciało 11-letniej Aliny



Piec kaflowy w ktorym palil czesci ciala



Kolanowski pokazuje miejsce, z którego wykopywał trumny

Obóz Bromberg-Ost

TYMB4R`k2013-02-03, 17:40
Sieć niemieckich obozów spowiła Europę podczas II Wojny Światowej. Oprócz niesławnego obozu pracy przymusowej DAG Fabrik Bromberg istniał w Bydgoszczy jeszcze jeden.



W 1944 roku zaczynało brakować miejsc w KL Stutthof co było bezpośrednią przyczyną tworzenia sieci podobozów. Dwunastego września 1944 roku komendant obozu w Sztutowie - SS-Sturmbannführer Paul Werner Hoppe - podpisał rozkaz utworzenia w Bydgoszczy obozu pracy przymusowej dla kobiet. Zlokalizowano go na rogu Fabrikstrasse oraz An den Gleisen Strasse (dzisiejszy róg Kamiennej i Fabrycznej). Już następnego dnia do obozu skierowano około trzystu kobiet - żydówek, pochodzących głównie z Rygi, Kowna oraz Węgier. Wśród uwięzionych znalazło się kilka Polek oraz Ukrainek. Zakwaterowano je w barakach niedaleko stacji kolejowej Bydgoszcz-Wschód.

Podobóz został oddany na potrzeby Deutsche Reichsbahn (Niemieckich Kolei Państwowych). Funkcje komendanta sprawował SS-Scharführer Anton Kniffke. Dodatkowo do obozu oddelegowano siedem nadzorczyń ze Sztutowa, w tym Ewę Paradies i Gerdę Steinhoff, które po wojnie zostały schwytane i powieszone, oraz Hertę Bothe. Dowodziła nimi Oberaufseherin Johanna Wisotzki.



Więźniarki były wykorzystywane do robót przy kolei. Do ich obowiązków należała budowa torów, załadunek towarów do wagonów i ich rozładunek oraz kopanie rowów ochronnych. Musiały też na bieżąco czyścić tłuczeń między torami. Fakt ten wykorzystywali pobliscy młodzieńcy, którzy wczesnym rankiem zakradali się na tory i wkładali między kamienie opakowane kawałki chleba, starając się w ten sposób pomóc uwięzionym kobietom. Chłopcy mieli po szesnaście - osiemnaście lat i ryzykowali w ten sposób życiem.

Ciężkie prace jakie wykonywały oraz niesprzyjające warunki atmosferyczne były przyczyną wielu zachorowań. Kobiety pracowały bez żadnej odzieży ochronnej do ósmego grudnia 1944 roku, kiedy to na wniosek komendanta obozu przysłano ze Sztutowa kilkaset płaszczy zimowych. Opiekę medyczną sprawowali lekarze kolejowi oraz jedna z więźniarek.

Obóz został zlikwidowany 20 stycznia 1945 roku po kilku miesiącach istnienia. Pozostałe przy życiu 295 więźniarek pospiesznie ewakuowano do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen-Oranienburg. Połączono je w jedną kolumnę wraz z tysiącem Żydówek z podobozu Bromberg-Brahnau (DAG Fabrik Bromberg) i skierowano przez Koronowo do Sępólna Krajeńskiego. Podczas marszu nie otrzymywały żadnego pożywienia, mimo że był sam środek zimy. Wiele z nich umarło z wycieńczenia bądź zamordowane przez strażników. Ze Złotowa do Czaplinka więźniarki przewieziono odkrytymi wagonami towarowymi. Następnie trafiły do Złocieńca. Po kilkunastu dniach Marszu Śmierci pozostałe przy życiu kobiety zostały uwolnione przez żołnierzy Armii Czerwonej.



Powojenne losy osób związanych z obozem:

Komendant Anton Kniffke został po wojnie schwytany i w czwartym procesie załogi Stutthofu w Gdańsku skazany na trzy lata więzienia, gdzie po krótkim czasie zmarł.

Nadzorczyni Ewa Paradies wróciła w styczniu 1945 do KL Stutthof. Mimo ucieczki pod koniec wojny została schwytana i 31 maja 1946 została skazana na śmierć przez sąd w Gdańsku. Wyrok wykonano 4 lipca o godzinie 17 na gdańskiej Biskupiej Górce przez powieszenie.



Również Gerda Steinhoff w styczniu 1945 wróciła do Sztutowa. Tydzień po tym - 25 stycznia - została odznaczona Krzyżem Żelaznym za "zasługi jako nadzorczyni". Zatrzymano ją dokładnie cztery miesiące później. Skazana na śmierć w tym samym procesie co Paradies, zginęła tego samego dnia co ona. Również przez powieszenie.



Herta Bothe po wojnie została skazana na więzienie, z którego wyszła już w 1951 roku. Wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Lange. Zmarła w marcu 2011 roku. W wywiadzie udzielonym przed śmiercią utrzymywała, że musiała zostać strażniczką obozu koncentracyjnego, bo inaczej naziści sami by ją tam osadzili. ("What do you mean, made a mistake? No... I'm not quite sure I should answer that. Did I make a mistake? No. The mistake was that it was a concentration camp, but I had to go to it, otherwise I would have been put into it myself. That was my mistake." - Friederike Dreykluft, Holokaust (2004))



Paul Werner Hoppe - ostatni komendant KL Stutthof i osoba, która wydała rozkaz utworzenia podobozu Bromberg-Ost - został skazany w 1955 roku przez niemiecki sąd na 5 lat i trzy miesiące więzienia. W 1957 roku zamieniono wyrok na 9 lat, jednak opuścił więzienia już w 1960. Umarł czternaście lat później.

Historia radiografi

piotrwiacek12013-02-03, 13:03
Przypadkowo znalazłem film na temat aparatów rtg jak i ich historii i sposobu działania.Filmik w języku angielskim, jednak nawet dla mniej zaawansowanych powinien być zrozumiały.
Swoją drogą stare aparaty były dość niebezpieczne w użytkowaniu a gość z filmiku dał sobie niezłą dawkę promieni x. Dzisiejsze aparaty rtg są o niebo lepsze i bezpieczniejsze niż było to około 15 lat temu.

Atomic Alert

dirtysanchez2013-02-03, 11:47
Jak zachować się podczas ataku atomowego? Film z 1951roku.



Bardzo fajnie sklejone z przyjemną muzyczką w klimacie ; >

Wampir z Bytowa,- Leszek Pekalski

A................i • 2013-02-03, 10:34
Leszek Pękalski (ur. 12 lutego 1966 we wsi Osieki koło Bytowa) znany pod pseudonimem "Wampir z Bytowa" – uznawany za seryjnego mordercę, skazany za jedno zabójstwo. Przed procesem przyznawał się aż do 70, a według niektórych źródeł nawet do 90, jednak w jego trakcie odwołał wyjaśnienia.
Jest nieślubnym dzieckiem robotnicy rolnej. Od śmierci matki zajmował się nim wuj, gdyż Pękalski od urodzenia był upośledzony.
Według policji Pękalski na wizjach lokalnych opowiadał jak gw🤬cił i mordował swoje ofiary opowiadając takie szczegóły, które znać może tylko morderca. Prokuratura próbowała udowodnić mu 17 morderstw, popełnionych między 1984 i 1992, jednak z braku dowodów udowodniła tylko jedno, za co został skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności.

Janek Wiśniewski

C................l • 2013-02-02, 20:48
UWAGA: artykuł długi, nie umiesz/lubisz czytać, przewiń.

Jako, że sadola zalewa ostatnio potok kału postaram się wrzucić coś bardziej konstruktywnego. Lubię na kacu gdy już nie mogę ruszyć ni ręką ni nogą poczytać coś sensownego i stworzyć kilka nowych połączeń neuronowych po zapitej nocy; trafił mi się temat którego tutaj nie znalazłem.

Większość osób pewnie kojarzy film Czarny czwartek
Antoniego Krauze, osobiście go nie widziałem jeszcze, lecz według opinii jest poruszający i treściwy. (tu odwołanie do tych nie lubiących czytać, a przez przypadek błądzących nadal po moich wypocinach)

Janek Wiśniewski, a raczej Zbyszek Godlewski zmarł 17 grudnia 1970 (w chwili śmierci 18 latek) jest uważany za symbol ofiar Grudnia '70

Teraz trochę cytatów

Cytat:

Bunt robotników w Polsce w dniach 14-22 grudnia 1970 roku (...) Bezpośrednią przyczyną strajków i demonstracji była wprowadzona 12 grudnia podwyżka cen detalicznych mięsa, przetworów mięsnych oraz innych artykułów spożywczych. (...) Społeczeństwo zareagowało protestem. Zbierano się na wiecach domagając się od władz cofnięcia podwyżki, uregulowania systemu płac (w szczególności zasad naliczania premii) i wreszcie odsunięcia od władzy odpowiedzialnych za podwyżkę (m.in. Władysława Gomułki, Józefa Cyrankiewicza i Stanisława Kociołka)

O tych 'panach' na własną rękę proponuje poczytać.
Cała sprawa nie wygląda groźnie, gdyby podwyżka na artykuły spożywcze nie była ta drastyczna, dwa tygodnie przez świętami i nie miała zamaskować niekompetencji w polityce Gomułki.


Cytat:

Jako pierwsza zastrajkowała rankiem 14 grudnia Stocznia im. Lenina w Gdańsku, której pracownicy zażądali cofnięcia wprowadzonej podwyżki. Ponieważ kierownictwo zakładu nie było w stanie spełnić tego postulatu, po kilku godzinach robotnicy pochodem wyszli poza teren stoczni i skierowali się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR.Rozgoryczeni demonstranci, których praktycznie nikt nie chciał wysłuchać, nic nie uzyskawszy pod gmachem KW, przez kolejne kilka godzin pochodem przemieszczali się ulicami Gdańska, nie niszcząc i nie demolując jednak niczego.

Wszelako ponieważ chcieli swojemu protestowi nadać jak największy rozgłos, wznosili coraz bardziej radykalne hasła. Gdy spokojnie wracali pod siedzibę lokalnych władz partyjnych – krótko przed godziną 16.00 w pobliżu mostu Błędnik – pochód został nagle zaatakowany petardami i granatami łzawiącymi przez funkcjonariuszy MO. Należy w tym miejscu podkreślić, że było to ponad dziewięć (sic!) godzin po tym, jak zaczął się strajk w Stoczni im. Lenina i blisko pięć godzin po tym jak protestujący pochodem opuścili teren stoczni.



Przez kolejne dni wrogie nastroje narastały, rozpoczął się strajk powszechny, teraz już nie chodziło o podwyżki jedzenia lecz o uwolnienie wcześniej aresztowanych działaczy, o całokształt działań politycznych.
Cytat:

W sumie od 14 do 19 grudnia w kilku miastach nie tylko zresztą Wybrzeża (m.in. Białystok, Kraków, Wałbrzych) w ulicznych starciach wzięło udział – mniej lub bardziej aktywny – łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Walki nierzadko przybierały bardzo gw🤬towny charakter, a wartość strat materialnych spowodowanych zniszczeniami przekroczyła 400 milionów ówczesnych złotych. Podpalono i całkowicie lub częściowo zniszczono 19 obiektów użyteczności publicznej, w tym między innymi budynki KW PZPR w Gdańsku i Szczecinie.


Cytat:

Do spacyfikowania protestów na Wybrzeżu władze użyły łącznie ok. 27 tysięcy żołnierzy oraz 550 czołgów, 750 transporterów opancerzonych i 2100 samochodów. Zaangażowano również 108 samolotów i śmigłowców, a także 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej. (...) Jeżeli nie liczyć stanu wojennego, nigdy w czasach pokoju Wojsko Polskie na taką skalę nie zostało postawione w stan gotowości bojowej.



Cytat:

Tragicznym symbolem gdyńskiego Grudnia stał się utrwalony na filmie i fotografii pochód niosący na drzwiach ciało zabitego młodego człowieka i pokrwawioną flagę biało-czerwoną. Do grudniowej legendy przeszedł on jako tytułowy bohater Ballady o Janku Wiśniewskim, choć w rzeczywistości człowiek taki nie istniał. Autor ballady celowo wybrał bardzo popularne imię: Jan i jedno z najczęściej spotykanych polskich nazwisk: Wiśniewski, aby w ten sposób stworzyć – być może na wzór nieznanego żołnierza – pewną postać symboliczną. Janka Wiśniewskiego, którego imię nosi dziś jedna z ulic w Gdyni, nie było naprawdę, ale zarazem takich Janków Wiśniewskich było, czy mogło być, bardzo wielu. I naprawdę nie ma większego znaczenia, kto był jego historycznym pierwowzorem. Można jeszcze tylko dodać, że na znanej fotografii utrwalono zastrzelonego rankiem w pobliżu stacji kolejowej Gdynia-Stocznia osiemnastoletniego Zbigniewa Godlewskiego.







Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni
Dzisiaj milicja użyła broni
Dzielnieśmy stali, celnie rzucali
Janek Wiśniewski padł
...
Nie płaczcie matki, to nie na darmo
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą
Za chleb i wolność, i nową Polskę
Janek Wiśniewski padł


Każdy patrzy na ten portal inaczej, osobiście flaki mnie nie bawią, ale nawet ciemne zakamarki harda są znośniejsze od tych słodkich biedronek, mixów z yt i innego chłamu, który tu ostatnio trafia. To ja już wolę historycznego i naukowego sadola.