Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
 
Cz. 1


Cz.2


Dla Czesława Śliwy - rzeszowianina urodzonego w 1932 roku, życie w Polsce Ludowej musiało być zdecydowanie zbyt nudne. W wieku 18 lat rozpoczął pracę jako krojczy w zakładzie krawieckim, jednak szybko zaczął odczuwać, iż został stworzony do rzeczy większych. Nigdy nie udało mu się zdać matury, ale za to odkrył w sobie zdolności, jakich nie można nabyć w żadnej ze szkół. Talent aktorski połączony z ogromną fantazją i zamiłowaniem do mistyfikacji miał mu wkrótce przynieść miliony, ale też zaprowadzić do więzienia.

Pierwszy zatarg z prawem wydawał się być niewinny – Śliwa na własnym ślubie nielegalnie wystąpił w mundurze inżyniera górnika. Sytuacja ta wzbudziła zainteresowanie śledczych. Bardzo szybko wyszło na jaw, że nasz bohater od kilku lat pracuje w charakterze górniczego eksperta, posługując się własnoręcznie sfałszowanymi dokumentami, zaświadczającymi o posiadaniu przez niego tytułu inżyniera. Wyrok, jaki zapadł w tej sprawie, pozbawił go nie tylko 7 lat wolności, ale również żony, która wniosła o rozwód.

Pobyt w więzieniu nauczył Śliwę jedynie tego, by na przyszłość zachowywać większą ostrożność. Miejsca zamieszkania zmieniał równie często co tożsamości i zawody – był nie tylko ekspertem górniczym, ale też producentem odzieży i inżynierem racjonalizatorem. Niezbędne dokumenty produkował własnoręcznie, dzięki idealnie podrobionym pieczęciom i drukom. We wszystkich zakładach, w których się pojawiał miał opinię bardzo solidnego, profesjonalnego i rzetelnego pracownika. Pierwsze podejrzenia pojawiały się dopiero w dniu, w którym znikał bez wieści, a wraz z nim pieniądze oszukanych przez niego osób.

W roku 1966 wymiar sprawiedliwości po raz kolejny upomniał się o Czesława Śliwę. Wolność ujrzał dopiero w 1969, kiedy to warunkowo zwolniono go z więzienia. Jak niemal każdy oszust-recydywista, miał już wtedy ułożony plan kolejnej mistyfikacji – tym razem bijącej na głowę wszystkie poprzednie.

Stworzenie prywatnego konsulatu wymagało nie tylko ogromnej wyobraźni, ale tez nie lada odwagi. Fikcyjna austriacka placówka rozpoczęła swoją działalność we Wrocławiu w 1969 roku. W rolę konsula wcielił się nie kto inny jak Czesław Śliwa, posługujący się wówczas dużo bardziej światowym nazwiskiem – Jacek Ben Silberstein.

Fortel był bardzo prosty: Śliwa vel Silberstein miał być Żydem polskiego pochodzenia, który po wojennej zawierusze zamieszkał w Austrii. Tam piął się po szczeblach biurokratycznej kariery, aż do roku 1969 kiedy to szef rządu powierzył mu misję stworzenia w Polsce placówki dyplomatycznej.

Ponieważ było to zadanie jednoosobowe, jego realizacja w początkowym etapie miała opierać się na przysługach, pożyczkach i zaufaniu, które w odpowiednim czasie zostałyby sowicie wynagrodzone przez austriacki rząd. Długi konsulatu z dnia na dzień stawały się coraz większe, jednak wizja zapłaty w dewizach czyniła wierzycieli bardzo cierpliwymi.

Fikcyjny konsul w każdym aspekcie swojej działalności zachowywał się tak, jak na prawdziwego dyplomatę przystało. Złożył nawet wyprodukowane przez siebie listy uwierzytelniające w siedzibie Rady Państwa. Wizytował również Urząd Rady Ministrów, gdzie przyjmowano go ze wszelkimi honorami. Wystawne bankiety, rauty i przyjęcia stały się codziennością Silbersteina. Wszystko naturalnie na koszt Republiki Austrii, która długi swojego konsula miała uregulować w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Postać konsula Silbersteina była rolą iście oscarową. Szarmancki, niezwykle uprzejmy Żyd, posługujący się mieszanką języka niemieckiego i polskiego bez trudu podbijał serca ludzi. Przychodziło mu to tym łatwiej, że niemal przy każdej okazji, bardzo hojnie rozdawał dolary i honorowe tytuły.

Śliwa zawsze chętnie raczył swoich gości opowieściami o życiu za żelazną kurtyną. Pomimo, iż nigdy nie opuścił Polski, swoją wiedzę o świecie czerpał z filmów i książek, a tam, gdzie brakowało mu wiedzy, otwierało się pole dla jego ogromnej wyobraźni. Jak sam kiedyś stwierdził, by zostać dyplomatą potrzeba przede wszystkim fantazji, bo to ona była kluczem do ludzkich serc i portfeli.

Fałszywy konsulat był przedsięwzięciem bardzo intratnym – różne źródła podają, że łupem Silbersteina mogło paść nawet 100 milionów złotych. Jego przestępcza działalność nie ograniczała się jedynie do zapewnienia sobie luksusowego życia. Śliwa opracował również plan, dzięki któremu mógłby odłożyć sporo funduszy na przyszłość.

Zastosowany przez niego mechanizm był bardzo prosty, a wykorzystywał zwykłą, ludzką chciwość. Konsul Silberstein pojawiał się w różnych częściach kraju, gdzie aranżował "przypadkowe" spotkania z wcześniej wytypowanymi ofiarami. Scenariusz niemal zawsze był taki sam. Śliwa przedstawiał się jako konsul cudem uratowany przed holokaustem przez daną osobę. Jako wyraz wdzięczności obiecywał przekazać konto, na którym miało znajdować się od kilku do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Na jakiś czas zamieszkiwał ze swoją ofiarą, pod różnymi pretekstami, wyłudzając od niej raz mniejsze raz większe kwoty, które naturalnie miały być spłacone tuż po załatwieniu formalności związanych z darowizną.

Milicji dopiero po kilku miesiącach udało się powiązać sprawę fałszywego konsulatu z krążącym po kraju mistyfikatorem. Liczba osób oszukanych przez Silbersteina jest trudna do ustalenia. Wielu bardzo długo oczekiwało na bankowe dokumenty, potwierdzające datek od tajemniczego Austriaka. Niektórzy wstydzili się, że tak łatwo dali się oszukać, inni z kolei nie wierzyli, że postać o której czytali w gazetach była "ich" konsulem.

W trakcie procesu osoby zeznające przeciwko niemu zdawały się nie mieć do niego żalu. Historię wyłudzenia opowiadali śmiejąc się i traktując ją bardziej jako ciekawą anegdotkę niż życiową traumę. Sam Śliwa przyznał się do wszystkich zarzutów, ale nigdy nie żałował. Jak stwierdził, winnym całej sytuacji był system, czyniący ludzi podatnymi na tego typu sytuacje. Siedząc na ławie oskarżonych oznajmił: "Oni dawali mi pieniądze, a ja w zamian dawałem im fikcję, namiastkę lepszego życia, którego wszyscy pragnęli".

Zaczerpnięte z Onet.pl
Tak z ciekawości (info ze studiów)

- Co 3,6 ktoś umiera z głodu

- Ok. 815 milionów ludzi w świecie cierpi głód i niedożywienie

- Tylko 32 z 99 badanych przez FAO krajów rozwijających się zanotowano w minionych 10 latach spadek ilości niedożywionych.

- 1/12 ludzi na świecie choruje z niedożywienia, w tym 160 milionów dzieci poniżej 5 roku życia

- Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) 1/3 ludności świata jest dobrze odżywiona 1,3 jest niedożywiona a 1/3 głoduje

- Na subkontynencie indyjskim żyje połowa głodujących ludzi na świecie. Afryka i Azja 40% Reszta Ameryka Łacińska

- 3 miliardy ludzi na świecie usiłuje przeżyć za 2 dolary dziennie. Blisko 1/4 ludzi żyje za mniej niż 1 dolar dziennie, tymczasem aktywa 358 miliarderów przewyższają łączne dochody roczne krajów, które zamieszkują 45% ludności świata. Suma aktywów trzech najbogatszych ludzi świata jest większa niż łączny PKB wszystkich krajów najmniej rozwiniętych.

- 18 tys. dzieci dziennie umiera z głodu.

- Za cenę jednego pocisku rakietowego szkoła głodnych dzieci mogłaby przez 5 lat wydawać codzienny posiłek południowy.

- Aby pokryć niezaspokojone potrzeby świata w zakresie higieny i żywności, wystarczy 13 miliardów dolarów, tyle ile ludzie w USA i Unii Europejskiej wydają co roku na perfumy.

Ramon Dekkers

S................y • 2013-02-28, 9:35
Często oglądamy tutaj walki, warto wspomnieć o Ramonie Dekkersie który na ring wprowadzał niezły ogień. Niestety jak podają różne portale Ramon zmarł wczoraj w wieku 43 lat. Przyczyna śmierci nie jest znana.

Pierwsza masakra w amerykańskiej szkole

Q................s • 2013-02-26, 22:45
Jak się okazuje, amerykańskie masakry w szkołach, mają bogatą tradycję. Poniżej krótki opis i parę zdjęć z pierwszej tego typu tragedii. Z nieznanych mi przyczyn nie miałem serca, żeby opisywać to zdarzenie w cyniczny sposób.

W Michigan w miejscowości Bath postawiono nową szkołę. Tak wyglądała do 17 maja 1927r. Jak się okazało nie tylko uczniowie nie byli niezadowoleni z takiego obrotu spraw.


Środa, 8:30, piękny poranek w Bath zostaje zniszczony przez eksplozję w szkole. 18 maja 1927 wybuch zniszczył część budynku.


Członek zarządu szkoły, niezadowolony z rosnących podatków - Andrew Kehoe - postanowił się zemścić na mieszkańcach Bath. Za cel ataku wybrał dzieci. W piwnicach budynku ukrył dynamit. 45 osób, w większości dzieci, zginęło, a 58 zostało rannych.


Adrew Kehoe

Na miejscu zdarzenia pojawiają się mieszkańcy i ratownicy. Zaczynają przeszukiwać zgliszcza w poszukiwaniu rannych.


Pielęgniarki udzielają pierwszej pomocy na trawniku przed szkołą

Andrew Kahoe odebrał sobie życie - wysadził się w swoim samochodzie, zaparkowanym przed szkołą. W tej eksplozji zginęły kolejne 4 osoby.


Auto Andrew oraz samochód zaparkowany niedaleko niego

Ofiar mogło być znacznie więcej.


Materiały wybuchowe znalezione w piwnicy szkoły

System Putina

siba2013-02-25, 23:15
Dokument z 2007 roku tłumaczący fenomen prezydenta Federacji Rosyjskiej
Już jesienią 1939 roku generalny gubernator Hans Frank zwrócił się do kolaborującego z Niemcami Wacława Krzeptowskiego, aby ten zorganizował góralską „honorową” służbę wartowniczą, która pełniłaby straż u jego boku. Jak pisze w swej książce „Goralenvolk. Historia zdrady” Wojciech Szatkowski:

Wacław Krzeptowski i Witalis Wieder [niemiecki agent działający przed wojną na Podhalu, który potem współtworzył Goralenvolk – przypis autora art.], którzy agitowali wśród górali w wyżej wymienionej kwestii mówili nawet, że będzie to służba wartownicza na Wawelu, między innymi u grobu Marszałka Polski, Józefa Piłsudskiego.

Powyższe zapewnienia oraz wizja dobrze płatnej, bezpiecznej posady skusiły do wyjazdu do Krakowa tylko… sześciu ochotników. Początkowo pracowali oni przez trzy tygodnie jako portierzy i woźni, w prowadzonym przez Niemców, Hotelu „Pod Baranami”. Następnie zostali – bez pytania – umundurowani i wcieleni do pułku SS „Totenkopf-Standarte” 8. Najwidoczniej służba w czarnej gwardii Hitlera nie leżała w góralskiej naturze, ponieważ po kilku miesiącach tylko dwóch z nich pozostało w szeregach tej formacji. Inni bądź uciekli, bądź też postarali się o zaświadczenia lekarskie zwalniające ich ze służby.Jak widać pierwsza próba wcielenia górali do jednostki SS zupełnie się nie powidła. To jednak nie zniechęciło Niemców, ani tym bardziej kolaborantów działających na Podhalu.

Niemcy dostają w skórę i chcę stworzyć Góralski Legion Waffen SS.
Kolejne podejście do stworzenia góralskiej formacji SS miało miejsce po tym jak Niemcy zaczęli ponosić ciężkie straty na froncie wschodnim. Już latem 1942 r. zaczęto w Zakopanem i Nowym Targu agitować za wstępowaniem do Legionu Góralskiego, jednak i tym razem odzew był minimalny. W związku z powyższym wrócono do tego tematu dopiero pod koniec roku, kiedy to odbyła się akcja rozdawania góralskich kenkart, potwierdzających przynależność do „narodu góralskiego” (Goralenvolk). Co ciekawe, górale początkowo mieli zgłaszać się do formowanej w tym czasie ukraińskiej dywizji grenadierów Waffen SS „Galizien”! Kiedy i to nie wypaliło, kolaboracyjny Komitet Góralski przystąpił do formowania samodzielnego Legionu Góralskiego Waffen SS, w którym – zgodnie z rachubami Niemców – miałoby służyć aż 10 tysięcy górali!

Jak pisze W. Szatkowski nabór przyszłych esesmanów z Podhala spoczywał na dziesięciu werbunkowych, którzy jeździli po całym terenie agitując wśród tamtejszej młodzieży. Rzecz jasna potencjalnym ochotnikom obiecywano przysłowiowe „złote góry” – dobrze opłacana służba w kraju, zwolnienie od robót w Rzeszy, wypuszczenie krewnych z niemieckich więzień i obozów.
Z górali SS-mannów nie będzie

Jakie były efekty tej akcji? Znów niezbyt oszałamiające. Według różnych źródeł 8 stycznia 1943 r. w sali Hotelu „Morskie Oko” na komisji rekrutacyjnej zjawiło się od 300 do 400 „ochotników”. Po badaniu lekarskim grupa ta znacznie stopniała, gdyż część chętnych do służby w SS po prostu się do niej nie nadawała ze względu na zły stan zdrowia. Niemcy zawzięli się jednak i nie chcieli odpuścić sprawy góralskich esesmanów. Tych którzy pozostali – źródła mówią o 216 ochotnikach – wysłano na szkolenie do obozu SS w Trawnikach w przedwojennym województwie lubelskim.W tym miejscu trzeba podkreślić, że rekrutacja „ochotników” a następnie odprawa zwerbowanych miała dosyć specyficzny przebieg. Otóż, górali kompletnie spito, a następnie siłą wrzucono do pociągu odjeżdżającego z zakopiańskiego dworca. W efekcie, gdy górale nieco oprzytomnieli, niemal wszyscy – około 200 – stwierdzili, że jednak nie dla nich służba w Legionie Góralskim i w okolicach Makowa Podhalańskiego wyskoczyli z jadącego pociągu. Później musieli się przez pewien czas ukrywać, zaś tych których złapano najczęściej wysyłano na przymusowe roboty do Rzeszy. Kilku trafiło nawet do obozów koncentracyjnych.

Do Trawnik dotarło ostatecznie jedynie dwunastu górali! Jakby tego było jeszcze mało, te niedobitki przy pierwszej okazji pobiły się ze szkolonymi tam Ukraińcami. W końcu na miejscu pozostało zaledwie kilku mieszkańców Podhala. Pięciu z nich znamy z nazwiska, byli to: Marzec, Suleja, Karkosz, Mytkowicz i Duda. Reszta uciekła.
Niemiecka wersja

Nieco inny przebieg wydarzeń przedstawił Wyższy Dowódca SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie Fridrich W. Krüger. W wysłanym 5 kwietnia 1943 r. piśmie do szefa Głównego Urzędu SS Gottloba Bergera pisał między innymi, że:

Według ostatnich zapewnień 410 górali było gotowych zaciągnąć się do Waffen SS celem wzięcia następnie udziału w walkach na froncie. Przed komisją poborową stawiło się już tylko 300 […], jako nadających się do służby zakwalifikowano jedynie 154. Nadających się do służby skierowano do obozu w Trawnikach […].

Mieli być użyci w charakterze strażników, zwłaszcza w obozach pracy. Do Trawnik dotarło jedynie 140 „ochotników”, a z nich SS zmuszone było natychmiast zwolnić 21 […]. W trakcie i tak maksymalnie skróconego szkolenia zwolniono kolejnych 88 górali. […] 19 górali zbiegło, w końcu […] w obozie przybywało jedynie 12 górali.

Interesujące jest podsumowanie całej sprawy przez Kügera, który jasno stwierdzał, że:Górale w żaden sposób nie różnią się od Polaków, a nawet przeciwnie, na postawie naszych trwających już trzy i pół roku obserwacji, należy ich oceniać gorzej niż Polaków. […] Skoro nie da się uczynić z górali nawet wartowników na terenie Generalnego Gubernatorstwa, należy zaniechać prób wcielenia ich do Waffen SS.

Tak oto po kilkuletnich staraniach Niemców oraz kolaborujących z nimi Wacława Krzeptowskiego et consortes z Legionu Góralskiego Waffen SS nic nie wyszło. Chyba jednak mało płynęło tej „germańskiej” krwi w góralskich żyłach…
Samobójcze ataki w trakcie II wojny światowej to bez wątpienia domena japońskich lotników, ale nie tylko kraj Kwitnącej Wiśni miał żołnierzy-samobójców. Także Luftwaffe wysyłała swoich ludzi na straceńcze misje. Jednak ich celem nie były wrogie samoloty, czy okręty, tylko… mosty na Odrze.

W połowie kwietnia 1945 r. losy wojny w Europie były definitywnie przesądzone. Ponad dwa i pół miliona radzieckich żołnierzy szykowało się właśnie do zadania ostatecznego ciosu III Rzeszy. Również na froncie zachodnim alianci notowali kolejne sukcesy. Mimo wszystko Hitler wymagał od swoich podwładnych walki do samego końca. W takiej atmosferze powstał desperacki plan zniszczenia przez Luftwaffe radzieckich przepraw na Odrze.Nie chodziło bynajmniej o zmasowane bombardowania, bo do przeprowadzenia tych Niemcy nie mieli wystarczającej liczby samolotów, o wyszkolonych lotnikach już nie wspominając. Zdecydowano zatem, że piloci z tak zwanej eskadry „Leonidas” (KG-200 „V”), stacjonującej w Jüterborgu, powinni wziąć przykład z japońskich kolegów po fachu. Jak stwierdza w swojej najnowszej książce „Druga wojna światowa” Antony Beevor: Ten rodzaj samobójczych ataków określano mianem Selbstopfereinsatz – „misji bojowej związanej z samopoświęceniem”. Należy dodać, że przed jej rozpoczęciem żołnierze dowodzeni przez podpułkownika Heinera Langego mieli według niektórych relacji podpisywać specjalną deklarację zakończoną słowami: „Zdaję sobie sprawę, że zadanie to zakończy się moją śmiercią”.Jak już wspomniano wyżej, celem całej straceńczej operacji były przeprawy na Odrze. Konkretnie 32 „mosty nawodne”, już zbudowane lub w trakcie budowy. Pierwszy atak wyznaczono na poranek 17 kwietnia. Do jego wykonania przeznaczono samoloty, które znalazły się akurat pod ręką. Były to między innymi Fucke-Wolfy Fw 190, Messerschmitty Bf 109 oraz Junkersy Ju 88.

Zanim jednakże piloci zostali wysłani na pewną śmierć, dowódca całego zgrupowania – generał major Robert Fuchs – zadbał o to, aby ostatnią noc spędzili na zabawie. W tym celu 16 kwietnia zorganizowano dla nich pożegnalną potańcówkę, na którą zaproszono dziewczęta z pobliskiej jednostki łączności. Nie obyło się także bez śpiewów, mających dodać otuchy niemieckim „kamikaze”.
Nikłe efekty i duże straty

Akcja ruszyła zgodnie z planem i początkowo wydawało się, że nie jest źle. Przykładowo Fucke-Wolf z 500-kilogramową bombą, pilotowany przez Ernsta Reichla zniszczył most pontonowy w Zellin. Wszelako, jak zauważa Antony Beevor w książce „Berlin 1945. Upadek”: niemieckie meldunki o zniszczeniu w ciągu kolejnych trzech dni 17 przepraw wydają się mocno przesadzone. Zatem jakie były efekty ataków? Trudno powiedzieć, ale zdaniem brytyjskiego historyka Niemcom na pewno udało się zniszczyć przynajmniej jeszcze jedną przeprawę – most kolejowy pod Kostrzynem.Cena za te lokalne sukcesy była zdecydowanie za wysoka. Niemcy stracili bowiem aż 35 doświadczonych pilotów. Rzecz jasna, tyle samo maszyn uległo rozbiciu. Było to poważne osłabienie dla – goniącej ostatkiem sił – Luftwaffe. Tymczasem niezrażony tym faktem generał Fuchs przesłał nazwiska poległych Führerowi na jego zbliżające się pięćdziesiąte szóste urodziny. Zapewne sądził, że taki prezent ucieszy – ukrytego w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy – wodza „Tysiącletniej Rzeszy”.

Prawdopodobnie samobójcze ataki nie zakończyłyby się 20 kwietnia i zginęliby kolejni niemieccy piloci-samobójcy, ale obłędne akcje wkrótce ustały. Niemieckie plany pokrzyżowała radziecka ofensywa. Konkretnie 4. Armia Pancerna Gwardii generała pułkownika Dmitrija Leluszenki, która nieoczekiwanie zaczęła zbliżać się do Berlina z południowego-wschodu, zagrażając lotnisku w Jüterborgu. Tak oto krasnoarmiejcy uratowali niemieckich lotników przed samobójczą śmiercią.

Dobrzy Enkawudziści?

Vof2013-02-24, 3:41
Na kartach wspomnień obywateli polskich, wywiezionych w głąb ZSRR podczas II wojny światowej, pojawiają się również... życzliwe wzmianki o funkcjonariuszach NKWD!

Enkawudziści – z katyńskiego lasu, sadyści, ludzie bezwzględni, zezwierzęceni, na wpół obłąkani. W takich słowach zazwyczaj charakteryzuje się funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa Związku Radzieckiego. Tymczasem nawet wśród tych ludzi wyćwiczonych w bestialskim traktowaniu podejrzanych, pojawiały się osoby... dobre, które wydawały się jedynie nic nieznaczącymi trybikami w wielkiej machinie zła. „Enkawudziści byli bezwzględni, czasami nieludzcy i okrutni. Ale były też i wyjątki […]. Byli wśród naszych prześladowców ludzie” – wspominała sybiraczka Maria Dąbrowska. Wielu deportowanych zgadzało się z jej opinią.
Wojna to straszna rzecz
Masowe deportacje i aresztowania obywateli polskich na Kresach Wschodnich rozpoczęły się wraz z pierwszą okupacją sowiecką. O świcie w wielu domach rozległo się natarczywe łomotanie do drzwi wejściowych, po którym do wnętrza wdzierali się enkawudziści. Schemat postępowania z represjonowanymi z reguły był ten sam – bicie, pokrzykiwanie, poganianie. Bywało jednak inaczej. „Kazał matce wydoić krowę i nakarmić dzieci, podpowiadał wystraszonej i zdezorientowanej, co ma zabrać, co będzie nam potrzebne” – zapamiętała Maria Zielińska funkcjonariusza bezpieki odpowiedzialnego za deportację jej rodziny.
Członkowie NKWD, napotykając całkowitą dezorganizację domowników, niekiedy sami przystępowali do pakowania bagaży wywożonych. „Widząc szok i bezradność Janiny, [enkawudzista] ściągnął kapę z wersalki, otworzył szafę i krzyknął: »Dawaj ciepłe rzeczy, tam, gdzie pojedziesz, jest zimno – bardzo zimno. U mnie w doma też żona w ciąży i jeszcze dwa malczyki, nie wiem, czy ich zobaczę, wojna to straszna rzecz«” – wspominała Barbara Penc. „Ten Rosjanin to był jednak dobry człowiek, uczciwie powiedział nam, co mamy wziąć” – w podobnym tonie wypowiadał się zesłaniec Władysław Kowalik. Ponadto enkawudziści często także pozwalali, a nawet wręcz przymuszali bliskich sąsiadów do przygotowania wyprawki deportowanym.
Niech się pożegna, bo tu już nie wróci
Wśród oficerów aparatu bezpieczeństwa pojawiali się i tacy, którzy gotowi byli na daleko idące ustępstwa. Pozwalali nawet na zabranie ze sobą... domowego pupila. Taka sytuacja wydarzyła się choćby w rodzinie Eugeniusza Szwajkowskiego, której podjęcie decyzji o porzuceniu psa przychodziło z trudem. Jak napisał Szwajkowski: „Wzruszyło [to] bardzo enkawudzistę i proponował nam go [pieska] zabrać ze sobą”.

Nie były to zresztą jedyne „akty łaski” ze strony oficerów NKWD. Zdarzało się, że funkcjonariusze NKWD przed wyprowadzeniem przesiedleńców z rodzinnych domów zezwalali im na zmówienie modlitwy. „Zwróciłam się do niego z prośbą, czy mogę mieć kilka minut na modlitwę? Skinął głową” – odnotowała sybiraczka Helena Podkopacz. Po chwili Rosjanin serdecznie położył rękę na ramieniu kobiety i z troską stwierdził, że chętnie uchroniłby ją i jej dzieci, jednak nie może tego zrobić, ponieważ jest zobowiązany do wykonania rozkazu. Wyrozumiałego enkawudzistę na swojej drodze spotkała również deportowana Irena Benit-Leonkiewicz. Jak opisuje kobieta – funkcjonariusz zgodził się na to, by jej matka przed wyruszeniem w drogę pocałowała pamiątkowy obrazek Matki Boskiej. Miał wtedy powiedzieć: „[…] niech się pożegna, bo tu już nie wróci”.
Więcej czasu z funkcjonariuszami NKWD spędzali aresztowani polscy obywatele, których poddano śledztwu. Może to zdumiewać, ale również na kartach relacji tej grupy represjonowanych pojawiają się wzmianki o poczciwych enkawudzistach. „Czy ja naprawdę jestem taki straszny? Aż tak bardzo się mnie boisz?” – pytał zatroskany funkcjonariusz Irenę Haw. Co więcej, enkawudziści potrafili podczas śledztwa… wyrazić skruchę za swoje zapalczywe zachowanie. „Nie wierzyłem swoim uszom. Przedstawiciel NKWD prosi mnie o przebaczenie […], że na mnie krzyczał” – pisze Wacław Grubiński. Zdarzało się również, że funkcjonariusze zapominali o rezerwie. Oficer śledczy rozmawiający z Eugeniuszem Lubomirskim na wieść, że Polak zna język rosyjski, „uradowany tym uścisnął moją rękę. Specjalnie to mnie uderzyło jako bardzo rzadki wypadek spontanicznej, nieprzemyślanej reakcji u tych ludzi” – wspomina aresztowany Polak.
U nas nie tylko dzieci jedzą cukier
Transport aresztowanych i przesiedleńców w głąb ZSRR odbywał się w różny sposób: pieszo, na furmankach, saniach, jak również pociągami czy statkami. Nierzadko już u progu podróży enkawudziści wykazywali się uczynnością, „pomogli podnieść bagaże i wdrapać się na lorę” – jak podaje sybiraczka Danuta Tęczarowska. Niekiedy eskorta dokładała wszelkich starań, aby przymusowa tułaczka była jak najmniej uciążliwa. „Ten oficer biegł za saniami, przypominał o przykrywaniu się i przykrywał sam” – napisała Maria Zielińska-Kwiatkowska. Zrozumieniem i współczuciem dla przewożonych wykazał się też konwojent, o którym w swej relacji wspomina Helena Kowalik. Enkawudzista, gdy sanie, na których przewożeni byli wysiedleńcy, przewróciły się i wpadły w zaspy, zarządził postój, a zmarzniętym ludziom pozwolił udać się do pobliskiego gospodarstwa. Tam „kazał gospodyni dać kawałek słoniny i sam nacierał ręce dzieciom. Widocznie odezwało się w nim sumienie, gdyż jak mówił, miał także żonę i dwójkę dzieci. Kazał również gospodyni zaparzyć herbatę, aby dzieci się napiły”.

Najbardziej uciążliwy w trakcie podróży był głód. Ilość przydzielanego przez konwojentów jedzenia okazywała się niewystarczająca. Aby zaspokoić przynajmniej pragnienie, transportowani starali się nabrać śniegu leżącego przy torowisku lub też odłamywali przyklejone do wagonu sople lodu. Większość pilnujących porządku enkawudzistów starała się temu przeszkodzić. Wyjątek stanowiło zachowanie jednego z konwojentów, przywołanego w relacji deportowanego Marcina Lamparta, który w trakcie postoju pociągu za Uralem sam wrzucał przez okienko do wagonu śnieg. Zdarzały się również przypadki, że „wielkoduszni” oficerowie NKWD przymykali oczy i udawali, że nie widzą, że komuś udało się przecisnąć przez szparę wagonu i wydostać na zewnątrz po wodę. Niejednokrotnie konwojenci przydzielali większe racje żywnościowe czy też dostarczali szklankę mleka dla niemowlaków. Czasami dbali również o kilkuletnie dzieci i rozdawali im po kilka deka cukru. Na taki dziecięcy przydział „załapała” się Jadwiga Bornik-Pytlarzowa, choć była wówczas już nastolatką. Wykazała się przy tym nie lada odwagą, wytykając enkawudziście, że wszystkie dzieci otrzymały kostki cukru, a ona została pominięta. „A co – ty masz trzy lata?” – zapytał konwojent. „To u was w Sowieckim Sojuzie tylko dzieci do lat trzech jedzą cukier?”. „Coś mi odpowiedział i odszedł. Po jakimś czasie wrócił i dał mi torbę skręconą z gazety, w której było ze dwa kilogramy cukru w kawałkach: – Pamiętaj, że u nas nie tylko dzieci do lat trzech jedzą cukier!”.
Czasami podczas przerw w podróży enkawudziści dawali tułaczom czas na odpoczynek. Deportowana Maria Dąbrowska w swojej relacji wspomina o funkcjonariuszu NKWD, który nie tylko zezwolił na to, aby podczas postoju pociągu w azjatyckim stepie dzieci wyszły na zewnątrz, ale także – jak podaje kobieta – przyjął od niej list kierowany do jej rodziców: „Wsunęłam mu ten list do kieszeni. Udawał, że tego nie widzi i nie czuje, ale widział i czuł, jak mu manipulowałam przy kieszeni”.

Prosili, żebyśmy sami otwierali walizki
Poprawcze obozy pracy i miejsca zsyłek były nazywane enklawami innego życia. Całkowitą „opiekę” nad obywatelami polskimi sprawowali tam enkawudziści. Zdarzały się wśród nich osoby, pomagające przetrwać w „innym świecie”. Zostawiali pod drzwiami przesiedleńców butelkę mleka, bochenek chleba, worek ziemniaków. W jednym z łagrów w archangielskim obwodzie więzień Stanisław Dakiniewicz spotkał funkcjonariusza, który za rozpiłowanie drewna poczęstował więźniów pożywnym posiłkiem. Później wdał się z nimi w szczerą rozmowę: „Wypytywał nas, skąd pochodzimy i za co siedzimy. […]. Pytał o rodzinę, wykształcenie, a także interesował się warunkami życia w Polsce przed wojną i w czasie okupacji niemieckiej. Wyrażał mi swoje współczucie z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłem” – wzmiankuje Dakiniewicz. Innym razem kazał przedterminowo zwolnić więzionych w karcerze łagierników. Podobnie dobre zdanie o naczelniku łagru w Donbasie zawarła w swoim pamiętniku Maria Kulczyńska. „Dobry i ludzki, o łagodnym usposobieniu i nieprzeciętnej słowiańskiej urodzie Rosjanina” – wspominała.
Funkcjonariusze NKWD nękali więźniów i zesłańców rewizjami, z reguły przeprowadzanymi w barbarzyński sposób. Niektórzy potrafili jednak być bardziej wyrozumiali. Tak było chociażby w kołchozie pod Miczuryńskiem. Zesłaniec E. [?] Kurkowski wspominał: „Zapytali, czy mogą wejść […]. Trudno to jednak nazwać rewizją. Prosili, żebyśmy sami otwierali walizki, wyjęli z nich wszystko, zdjęli z pieca, co tam było, zajrzeli do pieca, obmacali łóżko, przekopali słomę w sieni”. Na koniec dodatkowo przeprosili za zamieszanie, życzyli rodzinie miłego pobytu w kołchozie oraz zaoferowali w każdej chwili służyć pomocą. Do wyjątków należy też postawa oficera NKWD z północnych łagrów, który okazał litość konającemu starcowi. „Długo stał przy kojce umierającego, a potem wypytywał doktora Sokołowskiego o przyczyny jego choroby” – podkreślił Jerzy Drewnowski.
Nawet wśród funkcjonariuszy zbrodniczego NKWD znalazły się więc jednostki, które oparły się praniu mózgu i potrafiły zachować się przyzwoicie. Ludzie, o których w innych warunkach można by zapewne powiedzieć po prostu – dobrzy.

źródło:Focus.pl

Troche wiedzy o zegarkach mechanicznych

t................3 • 2013-02-21, 18:48
Jako że na Sadolu jest wszystko od j🤬ego gotowania po sranie na twarz itp.Może niektórych sadoli zaciekawi temat zegarków mechanicznych nie jakiś tam kwarcowych bubli z bazarku
Wiec lecimy z tematem,,,,,,,

Co to jest zegarek mechaniczny?

Zegarek mechaniczny jest to zegarek napędzany wyłącznie przez wykorzystanie energii sprężyny napędowej, bez używania żadnego źródła energii elektrycznej.
Energia mechaniczna powstaje na skutek samoczynnego rozprężania wcześniej ręcznie lub automatycznie skręconej sprężyny napędowej.
W ręcznie nakręcanym zegarku mechanicznym, główna sprężyna napędowa mechanizmu jest nakręcana (skręcana) przez obracanie koronki.
Główna sprężyna samo-nakręcającego się(automatycznego) zegarka mechanicznego jest nakręcana za pomocą bezwładnościowego systemu naciągu (skręcania) sprężyny poprzez ruch ręki na której zegarek jest założony .
Nakręcona sprężyna magazynuje w sobie energię kinetyczną. Podczas rozprężania się oddaje zmagazynowaną energię napędzając mechanizm zegarka.
Zegarki kwarcowe (zasilane z baterii ) poruszają się samoczynnie, jednakże zegarki mechaniczne nie mogą poruszać się bez pomocy siły ludzkiej. "Mechanizm" stworzony z setek części, może być nazywany "sercem"zegarka mechanicznego.
Nakręcanie sprężyny doprowadza "serce" do 'bicia', i ta właśnie podobna do ludzkiej cecha, jest jednym z unikalnych wdzięków zegarka mechanicznego, który wciąż jest uznawany na całym świecie.

Mechanizm zegarka mechanicznego:

Mechanizm zegarka mechanicznego jest złożony z trzech głównych zespołów:

1) Mechanizmu naciągu ze sprężyną główną do zasilania zegarka
2) Przekładni wskazań która przenosi siłę i porusza wskazówkami
3) Koła balansowego które obraca się do przodu i do tyłu abyutrzymać dokładność.

Analogowy zegarek kwarcowy jest podobny do zegarka mechanicznego pod względem posiadania przekładni która przenosi siłę nawskazówki, jednak jest on napędzany baterią oraz używa kwarcowego oscylatora aby utrzymać precyzję.
Główna różnica pomiędzy zegarkiem kwarcowym analogowym (wskazówkowym) a zegarkiem kwarcowym elektronicznym (Lcd) jest taka że zamiast przekładni wskazań używa on elektronicznego obwodu dowyświetlania wskazań.

Jak działa mechanizm zegarka mechanicznego ?.

Mechaniczny zegarek jest stworzony z precyzyjnych części dokładnie i ostrożnie połączonych przez doświadczonego rzemieślnika. Mechanizm jest sercem zegarka.
Mechanizm mechanicznego zegarka nakręcanego ręcznie.
W takim mechaniźmie sprężyna chodu nakręcana jest poprzez pokręcanie koronką. Jednym z wdzięków nakręcanego ręcznie zegarka jest to że jest w nim wymagana regularna czynność nakręcenia sprężyny mechanizmu zegarka.
Zapas energii zakumulowanej w sprężynie napędowej jest wystarczający do napędzania mechanizmu zegarka przez ok. 46 godzin i więcej, co zapewnia nieprzerwaną i dokładną pracę zegarka.
Po wyczerpaniu energii zakumulowanej w sprężynie napędowej mechanizmu, zegarek zatrzyma się bez względu na to czy zegarek jest noszony na ręku czy nie.

Mechanizm mechanicznego samo-nakręcającego się zegarka.
Samo-nakręcający się zegarek mechaniczny różni się od nakręcanej ręcznie wersji tym że nie jest wymagane nakręcanie go poprzez koronkę.
Poprzez ruch ręki na ktorej zegarek jest noszony, rotor (wachnik) wewnątrz mechanizmu obraca się bezwładnościowo, nakręcając sprężynę główną.
Zapas energii zakumulowanej w sprężynie napędowej jest wystarczający do napędzania mechanizmu zegarka przez ok. 46 godzin i więcej, coz apewnia nieprzerwaną i dokładną pracę zegarka.
Po wyczerpaniu energii zakumulowanej w sprężynie napędowej mechanizmu, zegarek zatrzymasię bez wzgledu na to czy zegarek jest noszony na ręku czy nie.
Dlatego też dopóki samo-nakręcający się zegarek mechaniczny jest noszony na ręce, będzie wciąż działał.

Charakterystyka zegarka mechanicznego:
1. Nie używa baterii = czysta energia
Zegarek mechaniczny jest ekonomicznym oraz przyjaznym dla środowiska produktem który nie używa elektryczności. Zegarki kwarcowe działają dzięki energii z baterii jednokrotnego użytku. Zegarek na promienie słoneczne posiada wewnątrz wbudowaną baterię, służącą do zmagazynowania energii również podlegającą wymianie.

2. Ekologia = Powrót do ziemi pod koniec.
Wszystkie części mechanicznego zegarka są stworzone z naturalnych materiałów. Jest on stworzony całkowicie z metalu i minerałów ( za wyjątkiem gumowego paska ).
Dlatego też jest onprawdziwym ekologicznym produktem który całkowicie powraca w końcu do ziemi.

3. Ludzki oraz długo wystarczalny
Mechaniczny zegarek porusza się wraz z ruchem człowieka. Zatrzymuje się, kiedy jest ściągnięty z ręki i nieużywany. Niektórzy ludzie widzą to jako wadę, jednak jest to cecha zegarków mechanicznych. Ponieważ każda część jest wymienna, odbywanie regularnych przeglądów spowoduje długowieczność zegarka mechanicznego oraz możliwość przekazania go dalszym pokoleniom.
Charakterystyka oraz informacje wyżej wymienione nie jest często wspominane przez sprzedawcó wzegarków, lecz należą do podstawowych informacji na temat zegarków mechanicznych.

Czysty, ekologiczny i ludzki - czy zegarek mechaniczny nie brzmi zachęcająco?

Dariusz Zatorski
+filmik zegarka z technologia hydro mechaniczna






























Zjawisko śmierci

pietro18klawisz2013-02-21, 16:40
Po śmierci pojawia się tunel, na końcu którego jest światło! Przedstawiamy przypadek Mellena Thomasa Benedicta.

Mellen Thomas Benedict

Człowiek nie myśli o śmierci. Jest ona odległa, nierealna, nie dotyczy nas. Gdzieś w trzęsieniu ziemi zginęło 10 tysiący osób, gdzieś fala Tsunami doprowadziła do zagłady całe wioski... Ale to jest tysiące kilometrów od nas, daleko. Sprawa śmierci powraca do nas w tak trudnych chwilach, jak choćby teraz w obliczu tragedii w Katowicach. Ci ludzie byli tacy sami jak my, też myśleli, że są niesmiertelni, że na zastanawianie się nad życiem i śmiercią mają jeszcze dużo czasu, nieskończenie wiele miesięcy i dni... Ale tak nie jest. Takie dramaty sprawiają, że każdy z nas zadaje sobie pytania, ważne pytania. Czy jest przeznaczenie? Czy każda z tych osób miała być w tej hali? Czy można było uniknąć tego, co się stało? Bardzo współczujemy rodzinom i bliskim, którzy przeżywają najgorsze chwile ich życia. Zajmujemy się tajemnicą życia po śmierci od wielu lat i zapewniamy wszystkich wątpiących: życie nie kończy się, ono trwa dalej! Wasi bliscy z pełną świadomością, swoimi niezwykłymi cechami, uczuciami i osobowościami są nadal, lecz są tam, gdzie my wszyscy będziemy wcześniej czy później. A potem znowu powrócimy, aby doświadczać i doskonalić się w drodze do światla... Tych słów wiele osób nie potrafi zrozumieć, ale najlepiej operować przykładami. I taki przykład chcemy Wam pokazać.

Mellen T. Benedict

Mellen-Thomas Benedict jest artystą, który przeżył śmierć w 1982 roku. Był martwy przez ponad półtorej godziny, w ciągu której opuścił ciało i udał się w kierunku Światła. Ponieważ ciekawił go Wszechświat, został zabrany w jego odległe rejony, a nawet dalej - w energetyczną Pustkę Nicości poza Wielkim Wybuchem. Komentując jego doświadczenie, Dr. Kenneth Ring powiedział: "Jego historia jest jedną z najbardziej niezwykłych, z jakimi zetknąłem się w trakcie swoich rozległych badań nad doświadczeniami śmierci klinicznej".

Droga ku śmierci

W 1982 doświadczyłem śmierci spowodowanej nieuleczalnym nowotworem, którego nie można było zoperować, a z kolei jakakolwiek chemioterapia zrobiłaby jedynie ze mnie warzywo. Lekarze dawali mi sześć do ośmiu miesięcy życia. W latach 70-tych interesowałem się informacją, czytając o kryzysie nuklearnym, ekologicznym i innych, stopniowo traciłem nadzieję i ogarniało mnie zniechęcenie. Ponieważ nie miałem podstaw duchowych, zacząłem wierzyć, że natura pomyliła się i że prawdopodobnie byliśmy rakiem na naszej planecie. Nie widziałem rozwiązania żadnego z problemów, które sami stworzyliśmy sobie i naszej planecie. Uważałem wszystkich ludzi za raka i dostałem raka. Właśnie to mnie zabiło. Uważaj, jaki masz pogląd na życie. Może się on odbić na tobie, zwłaszcza jeśli jest negatywny. Mój był bardzo negatywny. To właśnie doprowadziło do mojej śmierci. Wypróbowałem różne rodzaje alternatywnych metod leczenia, ale nic nie poskutkowało. Tak więc postanowiłem, że to sprawa tylko między mną a Bogiem. Nigdy wcześniej nie stanąłem twarzą twarz z Bogiem, nigdy nie miałem z nim do czynienia. Nie interesowałam się wówczas duchowością, ale wyruszyłem w podróż, by dowiedzieć się jak najwięcej na ten temat oraz na temat alternatywnych metod leczenia. Zacząłem czytać wszystko, co wpadło mi w ręce i zagłębiłem się w to, ponieważ nie chciałem, by spotkała mnie niespodzianka po drugiej stronie. Zacząłem więc czytać o różnych religiach i filozofiach. Wszystkie były bardzo interesujące i dawały nadzieję, że jest coś po drugiej stronie. Z drugiej strony jako niezależny artysta tworzący witraże, nie miałem żadnego ubezpieczenia zdrowotnego. Oszczędności całego mojego życia wydałem w jednej chwili na badania medyczne. Następnie leczyłem się, nie mając ubezpieczenia. Nie chciałem narażać rodziny na problemy finansowe, zdecydowałem więc, że sam się tym zajmę. Ból nie trwał bez przerwy, ale były chwile, kiedy byłem zamroczony. Doszło do tego, że bałem się jeździć i w końcu wylądowałem w hospicjum. Miałem tam swoją opiekunkę, która była przy mnie w ostatnich chwilach. Obecność tego anioła, zesłanego mi przez Boga, była dla mnie błogosławieństwem. Trwało to około 18 miesięcy. Nie chciałem jednak brać leków przeciwbólowych, bo pragnąłem zachować świadomość na tyle, na ile to było możliwe. Następnie doświadczyłem takiego bólu, że nie istniało nic poza nim, na szczęście ataki trwały tylko po kilka dni.

Światło Boga

Pamiętam, że obudziłem się któregoś ranka w domu około 4:30 i po prostu wiedziałem, że nadszedł koniec. To był dzień, kiedy miałem umrzeć. Zadzwoniłem do kilku przyjaciół, aby się pożegnać. Obudziłem swoją opiekunkę z hospicjum i uprzedziłem ją. Ponieważ przeczytałem, że kiedy się umiera dzieją się różne ciekawe rzeczy, umówiłem się z nią, że po mojej śmierci zostawi moje ciało na sześć godzin. Znowu zasnąłem. Następne, co pamiętam, to początek typowej śmierci klinicznej. Nagle byłem w pełni świadomy i stałem, choć moje ciało spoczywało w łóżku. Otaczała mnie ciemność. Kiedy byłem poza ciałem, wszystko było bardziej wyraźne niż normalnie. Było tak wyraźne, że widziałem każdy pokój w domu, strych, okolice domu, i to, co znajdowało się pod nim. Zobaczyłem Światło i zwróciłem się ku niemu. Było bardzo podobne do tego, które ludzie opisują w swoich relacjach o śmierci klinicznej. Było takie wspaniałe. Można go dotknąć, można go poczuć. Przyciąga do siebie - chcesz podejść do niego, tak jak podszedłbyś do idealnej matki lub ojca, by Cię przytulili. W miarę jak zbliżałem się do Światła, wiedziałem intuicyjnie, że jeśli wejdę w nie, to umrę. Tak więc zbliżając się, powiedziałem: "Proszę, poczekaj chwilę, moment. Chcę to przemyśleć; chciałbym z Tobą porozmawiać zanim pójdę dalej". Ku mojemu zaskoczeniu, całe doświadczenie zatrzymało się w tym punkcie. W rzeczywistości mamy kontrolę nad swoją śmiercią. To nie jest karuzela, której nie można zatrzymać. Moja prośba została spełniona i odbyłem klika rozmów ze Światłem. Światło przybierało różne postacie, np. Jezusa, Buddy, Kriszny, Mandali, archetypów i znaków. Zapytałem Światło: "Co tu się dzieje? Proszę, Światło, wyjaśnij mi, kim jesteś. Chcę wiedzieć, co jest rzeczywiste". Nie potrafię przytoczyć dokładnych słów, bo to był rodzaj telepatii. Światło odpowiedziało, przekazując mi informację, że to, co dzieje się, kiedy spotykamy się ze Światłem, zależy od naszych poglądów. Jeśli jesteś Buddystą, Katolikiem lub Muzułmańskim fundamentalistą, to dostajesz to, w co wierzysz. Masz szansę, by przyjrzeć się temu i zbadać to, ale większość ludzi z niej nie korzysta. Gdy objawiło się Światło, uświadomiłem sobie, że w rzeczywistości widzę matrycę Wyższego Ja. Mogę tylko powiedzieć, że przybrało postać matrycy, mandali ludzkich dusz, i ujrzałem, że to, co nazywamy Wyższym Ja, jest matrycą. Jest to również nasze złączenie ze Źródłem; każdy z nas pochodzi bezpośrednio ze Źródła, jest jego bezpośrednim doświadczeniem. Wszyscy mamy Wyższe Ja, coś, co stoi ponad naszą duszą. Objawiło mi się ono w swojej najprawdziwszej formie energetycznej. Mogę to jedynie opisać w taki sposób, że Wyższe Ja przypomina połączenie/przewód. Nie przypominało go z wyglądu, ale jest to bezpośrednie połączenie ze Źródłem, które jest w każdym z nas. Jesteśmy bezpośrednio połączeni ze Źródłem. Tak więc Światło pokazało mi matrycę Wyższego Ja. I uzmysłowiłem sobie wyraźnie, że wszystkie Wyższe Ja są połączone ze sobą w jedno, wszyscy ludzie są jednością, jesteśmy w rzeczywistości jedną istotą, różnymi jej aspektami. Nie chodziło tu o jakąś konkretną religię. Właśnie takie informacje dostałem. I zobaczyłem tę mandalę ludzkich dusz. To była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Wszedłem w nią i całkowicie mnie pochłonęła. To było jakbyś otrzymał całą miłość, jakiej kiedykolwiek pragnąłeś, i to taką miłość, która leczy, uzdrawia i regeneruje. Kiedy tak prosiłem Światło o wyjaśnienia, zrozumiałem, czym jest matryca Wyższego Ja. Wokół Ziemi istnieje sieć stworzona ze wszystkich połączonych ze sobą Wyższych Ja. To jak wielkie przedsiębiorstwo, kolejny wyższy poziom energii subtelnej otaczającej nas, jeśli można tak powiedzieć. Następnie, po kilku minutach, poprosiłem o dalsze wyjaśnienia. Naprawdę chciałem wiedzieć, o co chodzi we Wszechświecie, i tym razem byłem gotów do podróży. Powiedziałem: "Jestem gotów, zabierz mnie". Wtedy Światło zamieniło się w najpiękniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem: w mandalę ludzkich dusz na tej planecie. Wcześniej podchodziłem do wszystkiego, co działo się na Ziemi, bardzo negatywnie. Kiedy więc poprosiłem Światło o wyjaśnienia, ujrzałem dzięki tej cudownej mandali, jak piękni wszyscy jesteśmy w swej istocie. Jesteśmy najpiękniejszymi stworzeniami. Ludzka dusza, ludzka matryca, którą wspólnie tworzymy jest absolutnie fantastyczna, elegancka, egzotyczna, jest wszystkim. Nie jestem w stanie wyrazić, jak zmieniło to mój pogląd na istoty ludzkie w tej chwili. Powiedziałem: "Och, Boże, nie wiedziałem, jacy jesteśmy piękni". Na jakimkolwiek jesteś poziomie, wysokim czy niskim, jakąkolwiek postać przybrałeś, jesteś najpiękniejszym stworzeniem, naprawdę. Zaskoczyło mnie to, że żadna dusza nie była zła. Zapytałem: "Jak to możliwe?". W odpowiedzi usłyszałem, że żadna dusza nie jest z natury zła. Straszne rzeczy, które przydarzają się ludziom, sprawiają, że robią oni złe rzeczy, ale ich dusze nie są złe. Światło powiedziało mi, że to, czego wszyscy szukają, to, co daje im siłę, to miłość. To, co ich niszczy, to brak miłości. Wydawało mi się, że objawieniom pochodzącym od światła nie ma końca i wtedy zapytałem Je: "Czy to znaczy, że ludzkość zostanie zbawiona?". Wtedy, jakby w dźwięku trąby pośród deszczu spiralnych świateł, Wielkie Światło przemówiło: "Pamiętaj i nigdy o tym nie zapominaj; sami się zbawiacie, ocalacie i leczycie. Zawsze tak było. Zawsze tak będzie. Zostaliście stworzeni tak, byście mieli tę moc jeszcze zanim powstał świat". W tej chwili zrozumiałem nawet więcej. Zrozumiałem, że JUŻ ZOSTALIŚMY ZBAWIENI, ocaliliśmy siebie, ponieważ zostaliśmy stworzeni tak, byśmy się sami udoskonalali i "naprawiali", podobnie jak reszta Boskiego Wszechświata. Podziękowałem Boskiemu Światłu z całego serca. Przyszły mi jedynie na myśl te proste słowa absolutnej wdzięczności: "O drogi Boże, drogi Wszechświecie, droga Wspaniała Jaźni, kocham swoje życie". Wydawało się, że Światło wdycha mnie coraz głębiej. To było uczucie, jakby Światło wchłaniało mnie całkowicie. Do dziś dzień nie potrafię opisać Światła Miłości. Wszedłem w inny wymiar, jeszcze głębszy, i stałem się świadomy czegoś więcej, o wiele więcej. Był to potężny strumień Światła, wielki i pełny, głęboko w Sercu Życia. Zapytałem: "Co to jest?". Światło odrzekło: "To jest RZEKA ŻYCIA. Wypełnij nią swe serce po brzegi". Tak zrobiłem. Wziąłem jeden duży łyk, potem następny. Pić Samo Życie! Byłem w ekstazie. Wtedy Światło powiedziało: "Masz życzenie". Wiedziało wszystko o mnie, znało całą moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. "Tak!" - wyszeptałem. Chciałem zobaczyć resztę Wszechświata; to, co jest poza układem słonecznym, poza ludzkimi iluzjami. Wtedy Światło powiedziało mi, że mogę dać się ponieść Nurtowi. Tak zrobiłem i Światło przeniosło mnie na koniec tunelu. Poczułem i usłyszałem całą serię bardzo delikatnych uderzeń dźwiękowych*. Co za szybkość!

Pustka Nicości

Nagle zacząłem oddalać się z zawrotną prędkością od Ziemi z nurtem Życia, widząc, jak planeta znika mi z oczu. Układ Słoneczny, w całym swym majestacie, śmignął mi przed oczami i zniknął. Poruszając się z prędkością szybszą od rędkości światła, przeleciałem przez środek galaktyki, dowiadując się po drodze nowych rzeczy. Przekonałem się, że ta galaktyka, jak i reszta Wszechświata, tętni ŻYCIEM, różnymi jego odmianami. Widziałem wiele światów. Dobra woadomość - nie jesteśmy sami we Wszechświecie! Kiedy płynąłem strumieniem świadomości przez środek galaktyki, przekształcił się on w niezwykłą falę energetyczną zbudowaną z fraktali. Mijałem wielkie grupy galaktyk, zawierające w sobie starożytną mądrość. Najpierw myślałem, że dokądś zmierzam, podróżuję. Ale wtedy zrozumiałem, w miarę jak strumień powiększa się i rozszerza, poszerza się również moja świadomość, obejmując wszystko we Wszechświecie! Mijałem wszystko, co zostało stworzone. To był niewyobrażalny cud! Wszystko, co zostało stworzone, zdawało się mijać mnie z zawrotną prędkością i znikać w Świetlnych cętkach. Niemal natychmiast pojawiało się kolejne Światło. Nadchodziło ze wszystkich stron i było tak odmienne; Światło stworzone z czegoś więcej niż wszystkie częstotliwości Wszechświata. Ponownie czułem i słyszałem kilka razy aksamitne uderzenia dźwiękowe. Moja świadomość, czy też istota, rozszerzała się, by połączyć się z całym Wszechświatem Holograficznym, a nawet czymś więcej. Kiedy mijałem drugie Światło, pojawiła się we mnie świadomość, że właśnie przekroczyłem Prawdę. Nie potrafię tego lepiej wyrazić słowami, ale postaram się to wyjaśnić. Kiedy wkroczyłem w strefę drugiego Światła, wyszedłem poza pierwsze Światło. Znalazłem się w głębokim bezruchu, poza wszelką ciszą. Widziałem i postrzegałem WIECZNOŚĆ, poza Nieskończonością. Byłem w Pustce. Byłem w tym, co istniało przed stworzeniem, przed Wielkim Wybuchem. Przekroczyłem początek czasu - Pierwszy Świat - Pierwszą Wibrację. Byłem w Oku Stworzenia. Czułem się, jakbym dptykał twarzy Boga. To nie było doznanie religijne. Po prostu stanowiłem jedność z Najwyższym Życiem i świadomością. Mówiąc, że widziałem lub postrzegałem wieczność, mam na myśli, że doświadczałem całego stworzenia tworzącego samego siebie. Nie było początku ani końca. To myśl, która poszerza umysł, prawda? Naukowcy uważają, że Wielki Wybuch był pojedynczym wydarzeniem, dzięki któremu powstał Świat. Ja widziałem, że Wielki Wybuch jest tylko jednym z nieskończenie wielu takich samych Wybuchów, poprzez które Wszechświaty stwarzane są nieustannie i jednocześnie. Jedyne obrazy w miarę bliskie naszym kategoriom, które to oddają, to obrazy tworzone za pomocą superkomputerów przy użyciu równań geometrii fraktali. Starożytni wiedzieli o tym. Twierdzili, że Bóg co jakiś czas stwarza nowe Wszechświaty poprzez wydech i de-konstruuje inne poprzez wdech. Te epoki nazywane są Jugami. Współczesna nauka nazywa to Wielkim Wybuchem. Przebywałem w absolutnej, czystej świadomości. Widziałem, obserwowałem wszystkie Wielkie Wybuchy czy też Jugi tworzące i de-konstruujące siebie. Natychmiast wszedłem w nie wszystkie jednocześnie. Ujrzałem, że każda najmniejsza cząsteczka stworzenia posiada moc, by tworzyć. Bardzo trudno to wyjaśnić. Wciąż brak mi słów, by to wyrazić. Dopiero po wielu latach od powrotu znalazłem jakieś słowa, które oddają doświadczenie Pustki. Teraz mogę wam powiedzieć: Pustka to mniej niż nic, a jednak to coś więcej niż wszystko, co istnieje! Pustka jest zerem absolutnym; chaosem, w którym powstają wszystkie możliwości. To jest Absolutna Świadomość; coś o wiele więcej niż nawet Uniwersalna Inteligencja. Gdzie jest ta pustka? Wiem. Ta Pustka jest wewnątrz i na zewnątrz wszystkiego. Ty sam, właśnie teraz, choć żyjesz, zawsze jesteś jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz pustki. Nie musisz nigdzie iść ani umierać, by się do niej dostać. Pustka jest próżnią lub nicością istniejącą między wszystkim, co posiada formę fizyczną. PRZESTRZEŃ pomiędzy atomami i ich składnikami. Współczesna nauka zaczęła badać tę przestrzeń pomiędzy wszystkim. Nazywają to punktem zerowym (Zero-point). Gdy tylko próbują go mierzyć, wskaźnikom przyrządów zaczyna brakować skali, innymi słowy - zmierzają ku nieskończoności. Jak na razie nie mają sposobu, by dokładnie zmierzyć nieskończoność. Więcej jest przestrzeni zerowej w twoim ciele i całym Wszechświecie niż czegokolwiek innego! To, co mistycy nazywają Pustką, nie jest nią. Jest tak pełna energii, energii innego rodzaju, która stworzyła wszystko, czym jesteśmy. Od czasu Wielkiego Wybuchu wszystko jest wibracją, począwszy od pierwszego Słowa, które jest pierwszą wibracją. Po biblijnym "Jam Jest" w rzeczywistości jest znak zapytania. "Jam Jest - Czym Jestem?" Tak więc to, co istnieje, jest Bogiem, który poznaje Własną Jaźń w każdy sposób, aki można sobie wyobrazić, w nieustannym nieskończonym procesie poznawania poprzez każdego z nas. Poprzez każdy włos na twojej głowie, poprzez każdy liść na każdym drzewie, poprzez każdy atom Bóg bada Boską Jaźń, wielkie "Jam Jest". Ujrzałem, że wszystko, co istnieje, jest Jaźnią, dosłownie, twoją Jaźnią, moją Jaźnią. Wszystko jest wielką Jaźnią. Właśnie dlatego Bóg wie, nawet kiedy opada liść. Jest to możliwe, ponieważ gdziekolwiek jesteś, tam jest centrum Wszechświata. Gdziekolwiek znajduje się jakikolwiek atom, tam jest centrum Wszechświata. Jest w nim Bóg i jest Bóg w Pustce. Kiedy poznawałem Pustkę i wszystkie Jugi, czy też całe stworzenie, istniałem całkowicie poza czasem i przestrzenią w takiej formie, w jakiej my je znamy. W tym stanie poszerzonej świadomości pdkryłem, że to, co zostało stworzone, jest Absolutnie Czystą Świadomością lub Bogiem, Doświadczającym Życia takiego, jakim je znamy. Pustka sama w sobie pozbawiona jest doświadczenia. To stan przed-życiem, sprzed pierwszej wobracji. Bóg to coś więcej niż tylko Życie i Śmierć. Dlatego we Wszechświecie można doświadczać czegoś więcej niż tylko Życia i Śmierci! Byłem w Pustce i byłem świadomy wszystkiego, co kiedykolwiek zostało stworzone. To było jakby patrzenie oczyma Boga. Stałem się Bogiem. Nagle nie byłem już sobą. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że patrzyłem oczyma Boga. Nagle znałem przyczynę istnienia każdego atomu i widziałem wszystko. Interesujące jest to, że kiedy wszedłem w Pustkę, powróciłem ze zrozumieniem, że Bóg nie istnieje gdzieś tam. Bóg jest tutaj. Właśnie o to chodzi. Ludzie ciągle gdzieś szukają Boga... a Bóg dał nam wszystko, wszystko jest tutaj, właśnie tutaj. I teraz jesteśmy Bogiem, który poprzez nas poznaje Samego Siebie. Ludzie są tak zajęci, próbując stać się Bogiem, że powinni zrozumieć, iż już jesteśmy Bogiem, a Bóg staje się nami. Właśnie o to chodzi w rzeczywistości. Kiedy pojąłem to, nie ,iałem już co robić w Pustce i chciałem wrócić do stworzenia lub Jugi. Wydawało się to być naturalną koleją rzeczy. Wówczas nagle powróciłem poprzez drugie Światło lub Wielki Wybuch, słysząc kolejne aksamitne odgłosy uderzeń dźwiękowych. Poruszałem się wraz ze strumieniem świadomości z powrotem poprzez wszystko, co istniało - co to była za przejażdżka! Wielkie skupiska galaktyk przechodziły przeze mnie, a ja doświadczałem jeszcze więcej. Przekroczyłem centrum naszej galaktyki, które jest czarną dziurą. Czarne Dziury to wielkie procesory lub też urządzenia do prrzetwarzania Wszechświata. Wiecie co jest po drugiej stronie Czarnej Dziury? My; nasza galaktyka, która została przetworzona z innego Wszechświata. W swej całkowitej konfiguracji energetycznej galaktyka wyglądała jak fantastyczne świetlne miasto. Cała energia po tej stronie Wielkiego Wybuchu jest światłem. Każda cząsteczka, atom, gwiazda, planeta, nawet sama świadomość stworzona jest ze światła, posiada częstotliwość i/lub jest cząsteczką. Światło żyje. Wszystko stworzone jest ze światła, nawet kamienie. Tak więc wszystko żyje. Wszystko zostało stworzone ze Światła Boga; wszystko jest bardzo inteligentne.

Światło Miłości

Kiedy tak podążałem z nurtem strumienia, zobaczyłem w końcu, jak zbliża się wielka Światłość. Wiedziałem, że to było {ierwsze Światło - Świetlna Matryca Wyższego Ja naszego układu słonecznego. Wtedy cały układ słoneczny pojawił się w Świetle, czemu towarzyszyły aksamitne uderzenia dźwiękowe. Ujrzałem, że nasz układ słoneczny, w którym żyjemy, jest naszym większym, lokalnym ciałem. To nasze ciało lokalne i jesteśmy o wiele więksi, niż nam się wydaje. Zobaczyłem, że układ słoneczny to nasze ciało. Jestem jego częścią, a Ziemia jest nami, częścią tego czegoś wielkiego, co zostało stworzone, a my jesteśmy częścią tego, co wie, że istnieje. Ale jesteśmy tylko częścią. Nie jesteśmy wszystkim, ale jesteśmy tą częścią, która wie, że istnieje. Widziałem całą energię, jaką wytwarza nasz układ słoneczny, i jest to niewiarygodny pokaz świetlny! Słyszałem Muzykę Sfer. Nasz układ słoneczny, podobnie jak wszystkie inne ciała niebieskie, wytwarza unikalną matrycę światła, dźwięku oraz energii wibracji. Zaawansowane cywilizacje z innych systemów gwiezdnych umieją dostrzec we Wszechświecie życie, takie jak my je pojmujemy dzięki wibracyjnemu lub energetycznemu odciskowi matrycy. To dziecinna zabawa. Cudowne Dzieci Ziemi (ludzkie istoty) obecnie wytwarzają mnóstwo dźwięku, jak dzieci bawiące się na podwórku Wszechświata. Bezpośrednio z nurtem strumienia dotarłem do środka Światła. Poczułem, jakby Światło mnie objęło, kiedy znowu wchłonęło mnie ono swym oddechem, po czym nastąpiła seria delikatnych uderzeń dźwiękowych. Przebywałem w tym wielkim Świetle Miłości, a strumień życia przepływał przeze mnie. Muszę to powtórzyć: to najbardziej pełne miłości Światło, w którym nie ma ni cienia krytyki. To idealny rodzic dla Cudownego Dziecka. "Co teraz?" - zastanawiałem się. Światło wyjaśniło mi, że nie ma śmierci; jesteśmy nieśmiertelnymi istotami. Żyjemy od zawsze! Pojąłem, że jesteśmy częścią naturalnego systemu życia, który sam się odnawia nieustannie. Nigdy mi nie powiedziano, że muszę wrócić. Po prostu wiedziałem, że tak będzie. To było po prostu oczywiste, z tego, co widziałem. Nie wiem jak długo przebywałem ze Światłem z punktu widzenia ziemskiego czasu. Lecz nadszedł moment, kiedy pojąłem, że dostałem odpowiedź na wszystkie swoje pytania i nadszedł czas powrotu. Mówiąc, że po tamtej stronie dostałem odpowiedź na wszystkie swoje pytania, dokładnie to mam na myśli. Dostałem odpowiedź na wszystkie pytania. Każdy człowiek ma inne życie, swój zestaw pytań, na które musi znaleźć odpowiedź. Niektóre pytania są uniwersalne, lecz każdy z nas bada to, co nazywamy Życiem, na swój w;asny, wyjątkowy sposób. To samo odnosi się do każdej innej formy życia, od gór do każdego listka na każdym drzewie. Jest to bardzo ważne dla nas wszystkich w tym Wszechświecie, dlatego że wszystko składa się na Wielki Pbraz, pełnię Życia. Jesteśmy Bogiem, w dosłownym tego znaczeniu, który bada Swoją Jaźń poprzez nieskończony taniec Życia. Twoja wyjątkowość wspiera całość Życia. Powrót na ziemię Kiedy zacząłem powracać do tego cyklu życia, igdy nie przyszło mi do głowy, nikt też mi tego nie powiedział, że powrócę do tego samego ciała. To po prostu nie miało znaczenia. Pokładałem całkowitą ufność w Świetle i procesie Życia. Kiedy strumień połączył się z wielkim światłem poprosiłem o to, bym nigdy nie zapomniał tego, co zostało mi objawione ani odczuć tego, czego nauczyłem się po drugiej stronie.

Odpowiedź brzmiała: "Tak". Było to jak pocałunek dla mojej duszy.

Potem Światło zabrało mnie z powrotem w sferę wibracji. Cały proces przebiegł ponownie w odwrotnym kierunku i dowiedziałem się jeszcze więcej. Wróciłem do domu. To była lekcja na temat tego, jak działa reinkarnacja. Dostałem odpowiedź na wszystkie swoje pytania, choćby te najbardziej błahe: Jak działa to? Jak działa tamto?". Wiedziałem, że oddrodzę się. Ziemia to wielki przetwarzacz energii, z którego indywidualna świadomość ewoluuje w każdego z nas. Po raz pierwszy pomyślałem o sobie jak o człowieku i byłem szczęśliwy, że nim jestem. Z tego, co widziałem, byłbym szczęśliwy, będąc atomem w tym Wszechświecie. Atomem. A być częścią Boga jako człowiek to... najwspanialsze błogosławieństwo. To błogosławieństwo, które przekracza nasze najśmielsze oczekiwania i pojęcie. Dla każdego z nas udział w tym doświadczeniu jako ludzka istota jest cudowny i wspaniały. Każdy z nas, bez względu na to gdzie jesteśmy, czy jesteśmy szczęśliwi czy nie, jest błogosławieństwem dla planety, właśnie tu gdzie jest. Przeszedłem więc przez proces reinkarnacji, spodziewając się, że odrodzę się gdzieś jako niemowlę. Ale "dostałem nauczkę" w kwestii tego, jak indywidualna tożsamość i świadomość ewoluują. Wróciłem z powrotem do swojego ciała. Byłem bardzo zaskoczony, kiedy otworzyłem oczy. Nie wiem dlaczego, ale to była taka niespodzianka wrócić z powrotem do tego ciała, do mojego pokoju i zobaczyć kogoś, kto wypłakiwał sobie nade mną oczy. To była moja opiekunka z hospicjum. Poddała się półtorej godziny po tym, jak odnalazła mnie martwego. Była pewna, że nie żyję; były wszystkie oznaki śmierci - sztywniałem. Nie wiemy, jak długo byłem martwy, ale wiemy, że minęło półtorej godziny od momentu, kiedy mnie znalazła. Na tyle na ile mogła, uszanowała moje życzenie, by moje ciało zostawić tuż po śmierci na kilka godzin. Mieliśmy specjalny stetoskop i wiele sposobów kontroli podstawowych funkcji życiowych, by stwierdzić, co się działo. Mogę potwierdzić, że naprawdę byłem martwy. To nie była śmierć kliniczna. Przez co najmniej półtorej godziny doświadczyłem śmierci. Znalazła mnie martwego i zbadała przy pomocy stetoskopu, zbadała ciśnienie i monitorowała serce przez półtorej godziny. Potem przebudziłem się i zobaczyłem światło na zewnątrz. Próbowałem wstać, by podejść do niego, ale wypadłem z łóżka. Wtedy usłyszała głośny "łomot", wbiegła do pokoju i znalazła mnie na podłodze. Kiedy doszedłem do siebie, byłem bardzo zaskoczony, a jednocześnie zafascynowany tym, co mi się przytrafiło. Na początku nie pamiętałem nic z podróży, którą odbyłem. Byłem na wpół świadomy i ciągle pytałem: "Czy
ja żyję?". Ten świat był dla mnie bardziej snem niż tamten. W ciągu trzech dni zacząłem powracać do normy, czuć się normalnie, myśleć jaśniej, a mimo to czułem się inaczej niż w ciągu całego mojego życia. Pamięć mojej podróży powróciła później. Nie dostrzegałem zła w żadnej ludzkiej istocie. Wcześniej byłem bardzo krytyczny. Myślałem, że wększość ludzi ma nierówno pod sufitem, w rzeczywistości myślałem, że wszyscy mają nierówno pod sufitem poza mną. Ale wszystko to mi się wyjaśniło. Mniej więcej trzy miesiące później przyjaciel poradził mi, że powinienem przebadać się, więc poszedłem i zrobiłem wszystkie badania. Naprawdę czułem się dobrze, jednak bałem się, że wiadomości mogą być złe. Pamiętam jak lekarz w przychodni popatrzył na wyniki badań robionych przed i po tym wszystkim i powiedział: "Hm, ale teraz tu nic nie ma". Powiedziałem: "Naprawdę? To musi być cud". Odparł: "Nie, to się zdarza, nazywa się to samoistna remisja". Wydawało się, że nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Ale to był cud i ja byłem pod wrażeniem, nawet jeśli nikt inny nie był. Czego się nauczyłem Tajemnica życia ma niewiele wspólnego z inteligencją. Wszechświat to wcale nie jest proces intelektualny. Intelekt jest pomocny, jest wspaniały, ale na razie wszystko przetwarzamy wyłącznie za jego pomocą, zamiast za pomocą naszych serc i mądrzejszej części nas samych.
Jądro Ziemi jest wielkim transmuterem energii, tak jak to jest przedstawione na obrazkach ziemskiego pola magnetycznego. To nasz cykl, ponowne przyciąganie reinkarnowanych dusz. Znakiem tego, że zaczynasz osiągać ludzki poziom, jest to, że zaczynasz ewoluować w indywidualną świadomość. Zwierzęta mają zbiorowa duszę, reinkarnują w zbiorowej duszy. Jeleń może na zawsze pozostać jeleniem. Ale jeśli urodzisz się jako człowiek, czy to kaleka czy geniusz, oznacza to, że jesteś na ścieżce do rozwoju indywidualnej świadomości. To z kolei tworzy część grupowej świadomości nazywanej ludzkością. Widziałem, że rasy są grupami osobowości. Narody, takie jak Francja, Niemcy, Chiny, każdy ma swoją własną osobowość. Miasta mają swoją własną osobowość, swoje lokalne zbiorowe dusze, które przyciągają pewnych ludzi. Rodziny mają grupowe dusze. Indywidualna tożsamość ewoluuje jak odgałęzienia fraktala; dusza zbiorowa rozwija się poprzez naszą indywidualność. Różne pytania, które ma każdy z nas, są bardzo bardzo ważne. Właśnie w taki sposób Bóg poznaje Swoją Jaźń - poprzez Ciebie. Zadaj swoje pytania, poszukuj. Odnajdziesz swoją Jaźń i odnajdziesz Boga w tej Jaźni, bo to jedyna Jaźń jaka istnieje. Coś więcej, zacząłem ostrzegać, że my wszyscy, ludzie, tworzymy duchową jedność. Jesteśmy częścią tej samej duszy, rozgałęziającej się w formie fraktali w różnych kierunkach, ale wciąż tą samą. Teraz każdego człowieka postrzegam jako swego duchowego przyjaciela, przyjaciela mej duszy, tego, którego zawsze szukałem. Poza tym, najwspanialszym przyjacielem duchowym, którego będziesz miał zawsze, jesteś ty sam. W każdym z nas jest pierwiastek zarówno męski, jak i żeński. Doświadczamy tego w macicy i doświadczamy tego w trakcie reinkarnacji. Jeśli szukasz najlepszego, największego duchowego przyjaciela poza sobą, to być może nigdy go nie znajdziesz, bo go tam nie ma. Tak jak Boga nie ma "tam". Bóg jest tutaj. Nie szukaj Boga "gdzieś tam". Boga szukaj tutaj. Szukaj poprzez swoją Jaźń. Znajdź miłość swojego życia... swoją Jaźń. Dzięki temu wszystko pokochasz. Zszedłem do czegoś, co można nazwać Piekłem i było to bardzo zaskakujące doświadczenie. Nie było w nim Szatana czy zła. Moje zejście do piekła było zejściem w indywidualną ludzką niedolę, ignorancję i ciemność niewiedzy każdego człowieka. Wydawało się być wiecznością nieszczęścia. Ale każda z tych milionów dusz, które mnie otaczały, zawsze miała gwiazdkę światła. Tyle, że nikt nie zauważał tego. Byli tak pochłonięci swoimi własnymi żalami, traumą i nieszczęściem. Lecz po czasie, który wydawał się być wiecznością, zacząłem wzywać Światło, jak dziecko, które woła rodzica, by mu pomogło. Wtedy światło otworzyło się, tworząc tunel, który pojawił się tuż przy mnie i odizolował mnie od tego całego bólu i lęku. Właśnie tak wygląda piekło. Teraz uczymy się, jak chwycić się za ręce i razem wyjść z niego. Wrota Piekieł są teraz ptwarte. Połączymy się, chwycimy za ręce i wspólnie wyjdziemy z Piekła. Światło podeszło do mnie i przybrało postać wielkiego,złotego Anioła. Zapytałem: "Czy jesteś aniołem śmierci?". Odpowiedziało mi, że jest moją wyższą duszą, matrycą mojego Wyższego Ja, najdawniejszą częścią mnie. I wtedy zostałem zabrany do Światła. Wkrótce nasza nauka zmierzy ducha. Czyż to nie wspaniałe? Wymyślamy urządzenia, które są czułe na subtelną energię, energię duchową. Fizycy używają akceleratorów, po to by doprowadzać do zderzenia atomów i przekonać się, z czego są zbudowane. Doszli do kwarków i powabów** i całej reszty. Któregoś dnia dojdą do tego, co scala te cząsteczki i nazwą to... Bogiem. Za pomocą akceleratorów nie tylko badają budowę cząsteczek, ale również je tworzą. Dzięki Bogu, większość z nich istnieje zaledwie milisekundy i nanosekundy***. Zaczynamy dopiero pojmować, że również stwarzamy istniejąc. Kiedy zobaczyłem wieczność, wszedłem w sferę, w której istnieje punkt, w którym przekraczamy wszelką wiedzę i zaczynamy tworzyć kolejny fraktal, następny poziom. Poznając, mamy moc by tworzyć. To Sam Bóg, który poprzez nas rozprzestrzenia się. Od czasu powrotu doświadczam Światła spontanicznie i nauczyłem się, jak dostać się w tę przestrzeń niemal w każdej chwili podczas medytacji. Każdy z Was może zrobić to samo. Nie musicie umierać, by to osiągnąć. To jest w zasięgu waszych możliwości, macie do tego wszystko, co potrzeba. Ciało to najwspanialsza istota Świetlna, jaka istnieje. Ciało to Wszechświat niewiarygodnego Światła. Duch nie popycha nas do tego, by nasze ciało rozpuściło się. To nie tak. Przestań próbować stać się Bogiem; Bóg staje się Tobą. Tutaj. Umysł jest jak dziecko, które biega po Wszechświecie, stawiając żądania i uważając, że to ono stworzyło Wszechświat. Lecz spytaj umysłu: "Co wspólnego z tym ma twoja matka?". To kolejny poziom duchowej świadomości. Oh! Moja matka! Magle rezygnujesz z ego, ponieważ nie jesteś jedyną dusza we Wszechświecie. Jedno z pytań, które zadałem Bogu, brzmiało: "Czym jest Niebo?". Zostałem oprowadzony po wszystkich niebach, jakie zostały stworzone: Nirwana, Kraina Wiecznych Łowów oraz wszystkich innych. Zwiedziłem je. To są myślokształty, które sami stworzyliśmy. W rzeczywistości nie idziemy do nieba; jesteśmy przetwarzani. Lecz cokolwiek stworzyliśmy, zostawiamy w tym cząstkę siebie. To jest prawdziwe, ale to nie jest całość duszy. Zobaczyłem Niebo chrześcijan. Wyobrażamy sobie, że to piękne miejsce, w którym stoimy przed tronem Boga, oddając mu cześć po wsze czasy. Sprawdziłem. To nudy! Tylko to mamy robić? To dziecinne. Nie chcę nikogo obrażać. Niektóre Nieba są bardzo interesujące, a niektóre bardzo nudne. Według mnie starożytne nieba są bardziej interesujące, np. indiańska Kraina Wiecznych Łowów. Egipcjanie mają fantastyczne nieba. Nieba ciągną się i ciągną. Jest ich wiele. W każdym z nich jest fraktal, który jest twoją indywidualną interpretacją, chyba że jesteś częścią zbiorowej duszy, która wierzy tylko w Boga danej religii. Ale nawet wtedy każdy jest nieco inny. To ta część ciebie, którą tam zostawiasz. W Śmierci chodzi o Życie, a nie o Niebo.
Zapytałem Boga: "Jaka jest najlepsza religia na Ziemi? Która jest właściwa?". A Bóg odpowiedział z wielką miłością: "Dla mnie to nie ma znaczenia". To była niewiarygodna łaska. Oznaczało to, że to my jesteśmy istotami, dla których to ma znaczenie. Najwyższy Bóg wszystkich gwiazd mówi nam: "Nieważne jakiego jesteś wyznania". Religie pojawiają się i znikają, zmieniają się. Buddyzm nie istniał od zawsze, katolicyzm tak samo, i we wszystkich wkrótce będzie więcej światła. Obecnie więcej światła dociera do wszystkich systemów. W duchowości nastąpi reformacja, Równie dramatyczna jak Reformacja Protestancka. Wiele osób będzie walczyć z tego powodu, jedna religia przeciwko innej, a każdy będzie wierzył, że racja jest po jego stronie. Wszyscy myślą, że posiadają na własność Boga, religie i filozofie, zwłaszcza religie, ponieważ tworzą one wielkie organizacje skupione wokół filozofii. Kiedy Bóg powiedział: "Dla mnie to nie ma znaczenia", natychmiast pojąłem, że to dla nas ma mieć znaczenie. To ważne, ponieważ to my jesteśmy istotami, którym zależy. Dla nas to ma znaczenie i dlatego jest ważne. Najwyższy Bóg nie dba o to, czy jesteś Protestantem, Buddystą lub kimkolwiek innym. Chciałbym, żeby wyznawcy wszystkich religii to zrozumieli i żyli obok siebie. To nie jest koniec żadnej religii, ale rozmawiamy o tym samym Bogu. Żyj i daj żyć innym. Każdy ma swój własny pogląd, który składa się na wielki obraz, wszystko jest ważne. Zanim znalazłem się po drugiej stronie, miałem wiele obaw dotyczących toksycznych odpadów, pocisków nuklearnych, eksplozji demograficznej, wyrębu lasów tropikalnych. Kiedy wróciłem, pokochałem każdy z tych problemów. Kocham odpady toksyczne. Kocham grzyba nuklearnego; to najświętsza mandala, którą stworzyliśmy w postaci archetypu. Ona właśnie, bardziej niż jakakolwiek filozofia czy religia na świecie, zjednoczyła nas nagle, wznosząc na nowy poziom świadomości. Wiedząc, że możemy wysadzić planetę pięćdziesiąt lub pięćset razy, pojmujemy w końcu, że być może wszyscy jesteśmy tu teraz razem. przez jakiś czas musieli odpalać bomby, by nam to uświadomić. Wtedy zaczęliśmy mówić: "już tego nie potrzebujemy". Teraz żyjemy w świecie bezpieczniejszym niż kiedykolwiek wcześniej, a będzie jeszcze bezpieczniejszy. Powróciłem więc z miłością dla odpadów toksycznych, ponieważ one nas zjednoczyły. To takie ważne kwestie. Jak powiedziałby Peter Russel: te problemy przybrały "rozmiar duszy". Czy mamy odpowiedź na miarę duszy? TAK! Wyrąb lasów tropikalnych wkrótce zmniejszy się i za pięćdziesiąt lat będzie tyle drzew, ile od dawna już nie było na naszej planecie. Jeśli interesuje cię ekologia, zajmij się nią; jesteś częścią systemu, który staje się świadomy. Zaangażuj się w to tak mocno, jak tylko możesz, ale nie bądź przygnębiony. To część czegoś większego. Ziemia przechodzi proces oswajania samej siebie. Nigdy już nie będzie tak dzika jak niegdyś. Będą jednak wspaniałe, dzikie, niedostępne miejsca, w których natura przetrwa w swej pierwotnej postaci. Ogrodnictwo i rezerwaty będą ważne w przyszłości. Liczba ludności zbliża się do optymalnego poziomu energetycznego, by wywołać zmianę w świadomości. Ta zmiana zmieni politykę, pieniądze, energię. Co dzieje się, kiedy śnimy? Jesteśmy wielowymiarowymi istotami. Mamy dostęp do innych wymiarów poprzez świadomy sen. W rzeczywistości ten Wszechświat jest snem Boga. Jedną z rzeczy, o których się przekonałem, było to, że jesteśmy punkcikiem na planecie, która jest punkcikiem w galaktyce, która też jest punkcikiem. Istnieją wielkie systemy, a my jesteśmy czymś w rodzaju przeciętnego systemu. Ale istoty ludzkie już stały się legendą w całym osmosie świadomości. Niewielka, chaotyczna istota ludzka z Ziemi/Gaji stała się legendarna. Kedną z rzeczy, dzięki którym przeszliśmy do legendy, są sny. Jesteśmy Legendarnymi Śniącymi. W rzeczywistości cały kosmos poszukuje sensu życia, znaczenia wszystkiego. A to właśnie ta niewielka istota, która śni, znalazła najlepszą odpowiedź. Wyśniliśmy ją. Sny są więc ważne. Po śmierci i po powrocie, naprawdę szanuję życie i śmierć. Być może dzięki eksperymentom na DNA otwarliśmy wrota do wielkiej tajemnicy. Wkrótce już będziemy mogli żyć w jednym ciele tak długo, jak tylko zapragniemy. Po około 150 latach dusza intuicyjnie wyczuje, że czas na zmianę kanału. Życie wieczne w jednym ciele nie jest tak twórcze jak reinkarnacja, jak transfer energetyczny w tym fantastycznym wirze energii, w którym jesteśmy. Ujrzymy mądrość życia i śmierci i spodoba nam się to. Żyjemy od zawsze, tak jak teraz. Ciało, w którym obecnie jesteście, żyje od zawsze. Pochodzi od wiecznego strumienia życia, powraca do Wielkiego Wybuchu i poza niego. To ciało daje życie następnemu życiu, w gęstej i subtelnej energii. To ciało istnieje już od zawsze.