Patrząc na jęzory ognia sięgające mi do okien i będąc totalnie zaskoczony sytuacją, postąpiłbym dokładnie jak kierowca tej beemy. Rozpędziłbym się do najszybszej możliwej prędkości, i starałbym się ugasić ogień. W identyczny sposób postępowali piloci samolotów z II w.ś pilotujący wielosilnikowe samoloty. Piloci 4 silnikowych bombowców, czy 2 silnikowych myśliwców (rzadkość, ale były) mieli na pokładzie automatyczne systemy gaszące (takie rzeczy w latach '40!). Kiedy one zawiodły, bo pożar był zbyt rozległy, wtedy ustawiali śmigła płonącego silnika w chorągiewkę, o ile hydraulika od automatyki śmigła nie spłonęła, odcinali dopływ paliwa do płonącego silnika i wprowadzali samolot w lot nurkowy. Pozostałe silniki pracowały z pełną mocą. Przy prędkości 400-600 km/h nie ma pożaru, który by nie zgasł. Na tej samej zasadzie gasi się niektóre pożary szybów naftowych - wybuchem (falą uderzeniową). W przypadku auta, 150-200 km/h też ugasiłoby taką pożogę, ale tutaj nie było się gdzie rozpędzić. Kierowca myślał trzeźwo, ale miał pecha.