Mieszkam w Tarnobrzegu, chodziłem do szkoły w Sandomierzu - widziałem, słyszałem, i myślę że wiem lepiej co się tam działo od większości z Was.
No chyba część Was panowie pogrzało.
Na początku przyznam jedną rzecz - rzeka tam wylała trzy razy (chodzi o okolice Trześni), z czego jak pierwszy raz wylała faktycznie rolnicy dostali zapomogę do nawet 100'000 zł, i owszem, bardzo im się to opłacało, nawet jak pola były zalane. Ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków.
Następnie były dwie powodzie, z czego jedna to ta sławna, gdzie nawet strażacy nawet z Niemiec i Ukrainy przyjechali do Sandomierza pomagać - a to nie była łatwa praca. Taplanie się w błocie w przemoczonych rzeczach przez dwa tygodnie patrzenia na pływające trupy krów nie jest fajne. (tak, wiem, pisze się niemcy, ale tym razem chłopaki nam pomogli, z resztą mogli być Polakami którzy wyjechali za chlebem;) )
Problem jest taki - jesteś rolnikiem, pracujesz uczciwie, masz pole, sad lub gospodarstwo. Mieszkasz w danym terenie już jakiś czas - odziedziczyłeś to po ojcu, a on po dziadku i pradziadku. To co tam masz jest twoim jedynym źródłem utrzymania, a przecież nie przeniesiesz kilku hektarów obsadzonego pola/całego gospodarstwa wiejskiego w inny rejon kraju (jaki? który?) wraz z 3-dzietną rodziną. Nie p🤬lcie mi teraz że "no przenieś się" ani "biedaka nie stać na trójkę dzieci więc nie powinien robić", bo to już jest szczyt chamstwa.
Około 16 dostajesz wiadomość że idzie fala i może do ciebie dotrzeć, zalewając wszystko co masz. Dlatego od 17 dopóki możesz wynosisz wszystkie rzeczy z dolnego piętra i piwnicy/suteren na strych - ile uratujesz, tyle twoje. Tak właśnie moi znajomi spędzili jeden wieczór - nosząc wszystkie rzeczy z pierwszego piętra na strych. Zajebiste ćwiczenie, tylko potem plecy tydzień nap🤬lają - możecie sprawdzić. Około godziny drugiej w nocy podjeżdżają do ciebie strażacy i mówią że macie się ewakuować. Póki co woda jest po kostki. No i jedziecie koło trzeciej w nocy z właściwie jednym dużym plecakiem ciuchów do znajomych (pod warunkiem że macie do kogo jechać) i tam mieszkacie przez jakiś następny czas, nie wiesz jaki (okaże się że 3 tygodnie).
Dwa dni później okazuje się że Twój dom jest zalany po pierwsze piętro, wszystko co tam miałeś jest już zgniłe. Ojciec jedzie pilnować domu, siedzi na pierwszym piętrze i pije wódkę patrząc się jak wszędzie wokół, wszystkie domy, pole (źródło dorobku) i zwierzęta są przykryte wodą. I tak tam siedzi przez kilka dni. Po co to robi? Bo nocą podpływają wódkami obcy ludzie i okradają domy z tego co jeszcze zostało. Matka oczywiście w tym momencie się zastanawia co się z ojcem dzieje, kontakt jest bardzo słaby.
Kolejne kilka dni później domy są już zalane po czubek.
Właściwie najlepszy widok jaki widziałem było jak (sorry) będąc w toalecie w szkole na skarpie, zrobiwszy już swoją potrzebę, popatrzyłem się w okienko. Wszystko po horyzont w wodzie. Tylko wystające czubki najwyższych drzew i trójkątne czubki dachów wyższych domów. Brązowa cienka linia na horyzoncie to oddalony o 14 km Tarnobrzeg, właściwie prawie że niewidoczny. Przypomniał mi się sarkastyczny tekst który kiedyś widniał na murach w Tarnobrzegu: "Tarnobrzeg żąda dostępu do morza". "No to sobie macie" - pomyślałem.
Tutaj jeszcze długo można byłoby się wypowiadać:
jak nasze wspaniałe państwo wraz ze współczesnymi służbami bezpieki wysadzali pod osłoną nocy dziury w wałach po to żeby woda nie dotarła do Warszawy (dzięki czemu zalewali pobliskie wioski, dużo pobliskich wiosek, pól uprawnych, zakładów pracy, dorobków rodzin, i na prawdę tych wiosek było niemało);
jak strażacy z bodajże Warszawy pojechali na szkolenie do Rzeszowa i wracali kilka/naście dni bo za każdym razem zatrzymywali się i pomagali w innym mieście, mając DOSŁOWNIE tylko jeden strój strażacki wraz z jedną par majtek i skarpet (dobrzy ludzie, mieszkałem z nimi w bursie. śmieszni, pili, ale dobrzy);
jak przyjechał pan Tusk, pogadał a potem odjechał;
jak jeden z radnych Tarnobrzega pojechał pod wioskę, zaczął krzyczeć "Ludzie, tutaj już nie ma co do ratowania! Jedźcie umacniajcie wały w Tarnobrzegu! Zostawcie to! Mówię wam!";
jak ludzie przez cztery dni spali pod dwie-cztery godziny dziennie, a resztę czasu umacniali Pilklintona (hutę szkła;
ile zabawy było później, gdy wyrzucało się zgniłe szafki/książki/w zasadzie prawie wszystko;
... i inne rzeczy, które kosztowały majątek, a z których mieszkańcy mogli się tylko śmiać, widząc jak tracą wszystko.
I teraz najlepsze! Ile dostali odszkodowania?! OK, przyznaję, odszkodowanie było. Nie było tego ponad stan, ale niektórym starczało, niektórym nie, na remont. Najgorsze było to, że ludzie tracili np. firmy w które dopiero co inwestowali, domy które dopiero co upiększali. Jak zalało czyjeś pole, też nie było wesoło - jeden sezon pole jest zalane i schnie, na drugi się przygotowuje je i sieje, i dopiero po trzecim sezonie może być z niego jakiś dochód (czyli po trzech latach). Ogólnie ludzie stracili DUŻO pieniędzy, które im po pół roku jakośtam oddano. Owszem, byli i chamy, których nie zalało - ale sobie wziął i wyrwał boazerię w pokoju i parkiet, powiedział że to zrobiła woda - dostał odszkodowanie. Jednak takich było zdecydowanie mniej. Większość ludzi dzień i noc umacniało wały.
Więc czy chcielibyście być zmuszeni do zmiany miejsca zamieszkania (co najmniej raz), martwienia się o swoje źródło dochodu, zap🤬lania w słońcu lub w deszczu w wodzie po kostki układając wał z worków z piaskiem? Ale ok, przyznaję - z tego co wiem większość kasy im oddano ... po 6 miesiącach. Jeszcze dodam, że na niektórych NA PRAWDĘ to się odbiło źle na psychice, bardzo bardzo źle - głównie chodzi tutaj o te osoby które pilnowały zalanych domów. Tu podziękowania należą się firmie Pilklinton, która bez względu na to kto ile stracił, DAŁA wszystkim zalanym pracownikom 4000 zł. Trzeba zauważyć, że firma ta jest źródłem utrzymania doa około 1800 rodzin, nie wliczając podfirm które dla niej pracują.
Jak już ludzie tutaj mówili - jak ubezpieczyciel widzi gdzie kto mieszka, to praktycznie na pewno nie da ubezpieczenia od zalania. Chociaż zgadzam się, że to ubezpieczyciel powinien płacić a nie państwo - to jednak hejtowanie osób które tam mieszkają jest głupotą. Tak, wiem że to są moi znajomi, bliscy, bardzo bliscy ludzie i to może wpływać na to co mówię - ale na serio wiem co przeszli. Co innego, że państwo powinno rozwiązać problem powodzi w tamtym rejonie. A jak ktoś myśli (jak osoba pisząca przede mną) że można się tak od co złożyć i zafundować pogłębianie koryta rzeki - no człowieku, pogrzało się, słowo. Co Ty państwa w którym mieszkasz nie znasz i prawa? Przecież sami ludzie tak po prostu tego nie zrobią - po pierwsze, bo to niezgodne z prawem, jak samowolka budowlana. Po drugie, bo musisz mieć zgodę instytucji, weź mi powiedz czy Ty wiesz jakich i czego one wymagają. Po trzecie, to nie jest koszt miliona złotych, zdecydowanie nie.
Dlatego nie hejtujcie tych ludzi - ich tylko zalało, oni sami nie modlili się o to. Ba, zap🤬lali przy wałach dzień i noc. Zarobki tam nie są wysokie (myślę że jak powiem 2000-2400 zł / miesiąc to będzie realne).
Taki żarcik na koniec:
-Co tam u ciebie sąsiedzie?
- A jakoś mi to życie płynie!
- To dobrze, bo u mnie się nie przelewa