LeCezar napisał/a:
@up
Co nie zmienia faktu, że za Peugeot 407SW 2006 rok, 1750zł to jest jakaś masakra. Rok temu 1200zł dało się jakoś znieść, ale teraz to naprawdę nie jest wesoło. Jeżeli za rok podniosą jeszcze wyżej to kupuję rower
Niestety wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej. Firmy zajmujące się odzyskiwaniem odszkodowań działają według prostej zasady:
-same szukają osób poszkodowanych w ciągu ostatnich lat
-na siłę doszukują się strat u poszkodowanych
-mają dobrych prawników, którym samo prawo pozwala wyciągać odszkodowania.
I w mojej sytuacji (opisanej wcześniej) taka firma też mogłaby dużo zdziałać, choć ja już zaakceptowałem wypłacone odszkodowanie (co wg mnie jest jednoznaczne z tym, że nie czuję się już poszkodowany).
Nawet agent takiej firmy przekonał mnie do spotkania, lecz po rozmowie odpuściłem, bo dla mnie byłoby to po prostu niemoralne.
Mogłem uzyskać odszkodowanie za czas poświęcony na wizyty u mechanika, za czas oczekiwania na policję, za mniejszą wydajność w pracy spowodowaną stresem, za czas poświęcony na spotkania z rzeczoznawcą, za to, że odwołałem spotkanie, które mogłoby przynieść mi korzyść (wystarczyło, żebym znalazł kogoś kto potwierdzi moją wersję).
W ciągu ubiegłego roku zgłoszonych zostało o 30% więcej szkód niż rzeczywiście miało miejsce (ok. 155 tys zaistniało, ok. 210 tys zgłoszono). Były to szkody z poprzednich lat wyciągnięte przez tego typu firmy.
I jeśli każda szkoda kończyłaby się pełnym odszkodowaniem za straty moralne, niewykorzystane możliwości, poświęcony czas, wartość sentymentalną uszkodzonych przedmiotów i inne tego typu rzeczy, to siłą rzeczy składki musiałyby zostać podniesione do poziomu 6-10 tysięcy.
Akurat w zaokrągleniu łatwo jest sobie to przeliczyć (podaję z pamięci, za jakiś niedawno miniony rok).
Liczba kierowców w Polsce to jakieś 20 mln.
Łączna suma wpłat składek to nieco ponad 20 mld zł.
Średnia składka - około 1000zł
Łączna suma wypłat odszkodowań to niespełna 20 mld zł.
Różnica wyniosła coś około 3mld - tyle trafiło do ubezpieczycieli, co zostało podzielone na zysk i pokrycie kosztów wynagrodzeń czy innych opłat.
Łączna ilość zgłoszonych szkód - około 200 tysięcy.
Daje to średnią odszkodowania na poziomie 10 tysięcy (jeśli dobrze pamiętam, średnia za szkody na osobie to jakieś 12 tysięcy, a za szkody materialne blisko 5 tysięcy)
Biorąc pod uwagę, że firma uzyskująca odszkodowania jest w stanie wyciągnąć mniej więcej 5-krotność proponowanego przez ubezpieczyciela odszkodowania, to o tyle samo powinny wzrosnąć kwoty składek.
A jeśli dodamy jeszcze wyciąganie spraw z czasów, kiedy były one niższe, to skądś te pieniądze trzeba wziąć - czyli kolejna podwyżka.
W tej sytuacji rozwiązania mogą być dwa:
-zgodzić się na horrendalne stawki, ale mieć pewność wypłaty pełnego odszkodowania za wszystkie straty, włącznie ze stresem.
-obniżyć zakres ubezpieczenia z obecnego ok. 1 mln €, do 100-200 tysięcy, co pozwoli zmniejszyć stawki składek. Jednak w przypadku spowodowania trwałego kalectwa, czy spowodowania zniszczeń o wyższej wartości, resztę trzeba będzie dopłacić z własnej kieszeni.
I jeśli o mnie chodzi, to najlepszy byłby powrót do starego systemu, gdzie odszkodowanie pozwalało pokryć straty materialne i wynagrodzić uszczerbek na zdrowiu, przy czym zgadzam się na to, że nie będę się domagał odszkodowania za to, że byłem zamyślony w pracy, że miałem guza, który mnie oszpecił na tydzień, czy na to, że nie dostanę kasy za poświęcony czas.
Wolę to niż płacić składkę z kosmosu, bo grupa cwaniaków, którzy już dawno zapomnieli o szkodzie, przypomina sobie po latach, że mogli wycisnąć od ubezpieczyciela jeszcze więcej, albo wyszukują wszystko co da się przypisać na poczet strat.
To co teraz dzieje się w ubezpieczeniach zmierza w stronę amerykańskiego systemu. Spóźnialscy zaczną domagać się odszkodowań za stanie w korku, nieuważni za to, że słup na chodniku nie był oklejony żółto-czarną taśmą, a bezmózgi za to, że na gniazdku nie było ostrzeżenia, żeby nie wkładać metalowych przedmiotów.
Zmierzamy ku czasom, gdzie wszyscy będą się doszukiwać winy u innych. Już teraz w firmie nie mam co liczyć na to, że pracownik pomyśli o swoim bezpieczeństwie - to ja mam zadbać o to, żeby progi były oznaczone, wyjście ewakuacyjne było opisane, nawet jeśli cały lokal składa się z jednego pomieszczenia, żeby osłona na maszynie nie pozwalała na jej uruchomienie gdy jest podniesiona i żeby na piecu było ostrzeżenie o gorącej powierzchni, a po umyciu podłogi bezwzględnie stojak o śliskiej powierzchni. Bez tego jestem w dupie.
Przepraszam za takie długie wywody, ale jestem tym przerażony. Boję się tego, że klient lub pracownik wpadnie na jakiś idiotyczny pomysł, a ja zostanę pociągnięty do odpowiedzialności. Bo nawet jeśli dla mnie jest logiczne, żeby nie zdejmować obudowy z urządzenia podpiętego do prądu, to trafi się debil, który powie, że to moja wina, bo nie było ostrzeżenia.
Idiokracja już się dzieje.