Było to w złych, postsocjalistycznych czasach, kiedy to całe osiedla potrafiły pracować w jednym zakładzie i - co teraz niepojęte - zakłady szanowały i dbały o swoich pracowników. Tak jak zakład, w którym pracował mój ojciec. Mieli swój własny ośrodek wypoczynkowy na jakimś zadupiu w środku lasu, gdzie organizowali festyny i imprezy dla pracowników i ich rodzin. Wszystko za naprawdę symboliczną opłatą, żarcie i chlanie, transport w obie strony. Każdy pracownik mógł zabrać swoją rodzinę, toteż jeździłem tam z ojcem jak miałem jakieś 10-14 lat, rok w rok, czasem kilka razy w roku. Żeby dzieciakom takim jak ja się nie nudziło, były przewidziane dla nich różne atrakcje. Piłka, piłkarzyki, pingpong, konkursy z nagrodami, c🤬je muje dzikie węże, samochodziki elektryczne i dmuchany zamek do skakania. Przy takim właśnie zamku, na każdym festynie, stał ten sam gość. Taki dresikowato zsolaryzowany cwaniaczek, z 18 lat może. Wpuszczał grupę dzieciaków żeby poskakała, odliczał czas, mówił "koniec" i wskakiwała następna grupa. Oprócz tego bajerował gorące czternastki, bo były to czasy kiedy 14-letnie dziewczyny wolały poskakać na dmuchanym zamku niż na k🤬sie 40-latka za parę spodni. Ale do rzeczy - skaczę sobie na zamku, gość mówi "koniec", a ja skitrałem się za kolumną, może mnie nie zobaczy
Ale zobaczył i mówi do mnie:
- Ty k🤬a mały taki a taki, sp🤬alaj k🤬a stamtąd bo cię k🤬a to i to - dokładnie nie pamiętam, ale ogólnie wyzwiska i groźby do około 12-letniego chłopaczka, przy gromadzie innych dzieci i ich rodziców... Poszedłem po ojca, który akurat walił gorzałę przy stoliku i był już wypity. Powiedziałem o co kaman. Ojciec się wk🤬ił, poszedł ze mną, op🤬lił dresika i powiedział, że może mu załatwić, że od następnego festynu już go tu nie będzie.
- Możesz mi naskoczyć - odpyskował dresik.
- Zobaczymy - powiedział ojciec, po czym dodał do mnie - a ty nie podchodź do tego c🤬ja!
Ojciec był kierownikiem i dobrym znajomym prezesa. Przypadek, a może nie, ale dresika-solarisa-cwaniaczka, który od x lat był tam na każdym festynie, na następnym już nie było
Zostajemy w tym samym miejscu, ale dwie inne sytuacje:
Duża impreza, ludzie się wprawdzie znają, ale po wódzie czasem niektórym odp🤬la, więc była ochrona. No i dwóch gości się pokłóciło i zaczęli się szarpać. Podszedł trzeci i próbował ich uspokoić. W tym momencie interweniował ochroniarz - bez słowa wyp🤬alając solidnego gonga temu trzeciemu, aż się przewrócił. Tym trzecim okazał się wspomniany wcześniej prezes. "Ochroniarz" wyleciał z hukiem i bez zapłaty.
Ośrodek był położony w lesie, a dookoła były wioski. Czasy były inne, ludzie też inni, więc lokalni byli mile widziani na imprezie, każdy mógł przyjść i się pobawić. Pod koniec imprezy, kiedy podjeżdżały autobusy by odwieźć ludzi pod zakład, gdzie była zbiórka, tych najbardziej naj🤬ych prowadzono, a tych którzy zezgonowali, wnoszono do autobusów. I tym sposobem jeden z miejscowych obudził się w oddalonym o około 50km Sosnowcu

- Ty k🤬a mały taki a taki, sp🤬alaj k🤬a stamtąd bo cię k🤬a to i to - dokładnie nie pamiętam, ale ogólnie wyzwiska i groźby do około 12-letniego chłopaczka, przy gromadzie innych dzieci i ich rodziców... Poszedłem po ojca, który akurat walił gorzałę przy stoliku i był już wypity. Powiedziałem o co kaman. Ojciec się wk🤬ił, poszedł ze mną, op🤬lił dresika i powiedział, że może mu załatwić, że od następnego festynu już go tu nie będzie.
- Możesz mi naskoczyć - odpyskował dresik.
- Zobaczymy - powiedział ojciec, po czym dodał do mnie - a ty nie podchodź do tego c🤬ja!

Ojciec był kierownikiem i dobrym znajomym prezesa. Przypadek, a może nie, ale dresika-solarisa-cwaniaczka, który od x lat był tam na każdym festynie, na następnym już nie było

Zostajemy w tym samym miejscu, ale dwie inne sytuacje:
Duża impreza, ludzie się wprawdzie znają, ale po wódzie czasem niektórym odp🤬la, więc była ochrona. No i dwóch gości się pokłóciło i zaczęli się szarpać. Podszedł trzeci i próbował ich uspokoić. W tym momencie interweniował ochroniarz - bez słowa wyp🤬alając solidnego gonga temu trzeciemu, aż się przewrócił. Tym trzecim okazał się wspomniany wcześniej prezes. "Ochroniarz" wyleciał z hukiem i bez zapłaty.
Ośrodek był położony w lesie, a dookoła były wioski. Czasy były inne, ludzie też inni, więc lokalni byli mile widziani na imprezie, każdy mógł przyjść i się pobawić. Pod koniec imprezy, kiedy podjeżdżały autobusy by odwieźć ludzi pod zakład, gdzie była zbiórka, tych najbardziej naj🤬ych prowadzono, a tych którzy zezgonowali, wnoszono do autobusów. I tym sposobem jeden z miejscowych obudził się w oddalonym o około 50km Sosnowcu

podpis użytkownika
Nie zapomnij o grzebieniu, ty p🤬lony jeleniu.Fazi
Mój c🤬j dłuższy niż twoje zwoje mózgowe.
Pih