Znam. Za wydanie każdego kwitka pobierają kasę. Kiedy zmarła moja babcia, za kwitek, że należała do parafii X (chcieliśmy mszę w kościele Y), krzyknęli, uwaga, 300zł. Za mały papierek z pieczątką. No k🤬a mać. Kiedy zmarła moja mama było dokładnie to samo. Już nie mówiąc o kosztach pogrzebu. Organiście, księdzu, każdemu jednemu od podlewania kwiatków trzeba było dawać kasę, ale w takich momentach ludzie zazwyczaj nie mają głowy do myślenia o tym, że ktoś ich robi w c🤬ja, co księża pięknie wykorzystują.
Przy okazji ślubu mojej siostry, ta poprosiła mnie, żebym wzięła z kościoła kwit, że przyjęła chrzest w tej parafii (parafia 300zł). Poszłam, uśmiechnięta. Wzięłam kwitek, kobieta mi mówi, że poprosi 50zł. Równie uśmiechnięta co ona, mówię, że poproszę rachunek. I się zaczęęęęęło. Że nie ma, że nie prowadzą kasy fiskalnej, że to decyzja rady parafii. Poprosiłam o namiar na proboszcza. Wyobraźcie sobie, że go nie zastałam! Złapałam pierwszego lepszego księdza i powiedziałam o sytuacji. Zapytałam wprost, czy to, że nie mamy kasy na płacenie za tego typu zaświadczenia znaczy, że moja siostra nie może wziąć ślubu. Młody ksiądz szybko rozwiązał kwestię, ale cała akcja trwała z 1,5 godziny. Prośba o rachunek rozpętuje piekło. Polecam