Ludzi zawsze ciągnęło, nie do dobrego. Jak przechodzę koło blokowisk, przy ulicy z samochodów, jak puści ktoś głośniej muzykę z mieszkania albo z auta to albo leci rap, albo disco-polo. Jedno i drugie to dla mnie popłuczyny. Nie mówię, by wszyscy słuchali rocka, metalu, muzyki klasycznej, albo jakieś snobistycznej muzyki alternatywnej "dla konesera". Jest tyle nowej i starej dobrej muzyki nie mieszczącej się w w/w ramach, ale ludziom nie chce się szukać. Nawet dziś, kiedy wystarczy 3x kliknąć. Kiedyś by dotrzeć do jakiegoś gatunku, wykonwacy, wymieniało się kasetami/płytami ze znajomymi, buszowało się w sklepach, na pchlich targach, przejmowało kolekcje po rodzinie. Dziś wystarczy, że taki Zdzichu, Seba, albo Karyna, że włączą radio, gdzie od 25 lat jest ciągle to samo, jakieś "umc, umc", ona tańczy dla mnie, albo jakieś debilny rap z zapętlonym 10 sekundowym bitem i gadaniem, jaka to policja jest zła, bo obili ziomka, u którego znaleźli narkotyki, a nie chciał się wylegitymować - i wystarczy. Od słuchania disco-polo mózg robi mi się gładszy, zanikają fałdy na jego powierzchni. Wszystko to to jedna i ta sama K🤬A od 30 lat. Te same spedalone głosy, ten sam temat wałkowany miliony razy - samochody, wakacje, miłość, złamane serce, ładna laska/przystojny facet. Od ostatnich 15 lat disco-polo zaczęło czerpać trochę więcej z muzyki elektronicznej, a tak dalej bez zmian. A rap jak leci dla mnie na imprezie to mnie wk🤬ia, bo NIE JEST TO MUZYKA JAKO TŁO. No chyba, że w sklepie dla skejterów. Nie można się skupić na rozmowie, bo albo wsłuc🤬ję się w tekst, albo skupiam się na rozmowie. Nie cierpię rapu, ale w w porównaniu do tego, co było kiedyś dzisiejszy "rap" lansowany w mainstreamowych mediach to gówno menela, który wysrał się na przystanku. Audiotune + zbitek słów nie mających żadnego sensu. "Auditunowe ziomeczki, ziomeczki, ziomeczkiiiii". "Czas płynie, a Ty wyje, wyj🤬e masz!!!" Kiedyś rap przynajmniej o czymś był. Dawniej rapu nie znosiłem, dziś to co się go nazywa - nienawidzę. Słuchając rapu słuchacz myśli, że jest "gangasta, wielkie joł", a disco-polo to pójście na skróty, jak nie masz ambicji, by posłuchać muzyki lepszej jakości. I o ile jeszcze undergroundowy rap można nazwać sztuką, o tyle disco-polo to wypociny miesiączkowe menelicy z dworca, której gangrena wp🤬la nogę i cipę. A koneserów usia siusia, oderwanych od pługa nie brakuje nawet i na sadolu, o czym nie raz się przekonałem, jak chociażby w tym temacie:
sadistic.pl/polscy-kierowcy-75-vt444831.htmcomments